przez Gildon w 22 Mar 2008, 10:11
Uwaga, to moje pierwsze opowiadanie. Dotyczy ono stalkera, aczkolwiek dodałem troszkę od siebie do tego świata ale malutko. Rozwiniecie wszystkich wątków w kolejnym rozdziale, jeżeli będziecie chcieli kolejny rozdział.
Rozdział 1:
- Zostało coś jeszcze?- Stalker usadowił się na podłodze. Miał strasznie owłosioną twarz. Ubrany był w standardowy strój
jakich używało wielu stalkerów w zonie. Oddał mu go za darmo kolega, z którym mnóstwo czasu penetrował zonę, a który
dołączył do Powinności. Miał też maskę gazową, teraz opuszczoną na szyję. Na imię miał Tomik.
Nie przepadał za tym imieniem, wolał gdy nazywano go Czołg. W istocie, był wielki i barczysty, pięści miał jak bochny chleba. Kombinezon powiększał dla niego znajomy, o przezwisku "inżynier".
- W tej już nic, ale mamy jeszcze drugą, haha.- Towarzysz wyciągną pełną flaszkę kozaka. Nazywał się Dieleż. Był wiecznie
uśmiechnięty, nic nigdy nie psuło mu humoru. Był młody i bardzo mały w stosunku do swojego kompana. Miał ogoloną głowę,
ale nigdy jej nie pokazywał, wciąż miał na sobie kaptur. Nosił na sobie czarną kurtkę skórzana i dżinsy.
Dieleż Pewniak, tak na niego mówili, gdyż zawsze gdy wychodził z kimś na wyprawę, można było być pewnym, że znajdziesz
albo coś ciekawego, albo kłopoty. Wszędzie wsadzał nos, sprawdzał wszystkie przejścia. Był ciekawski.
Znalazł raz kryjówkę jakiegoś stalkera, a w niej mnóstwo skarbów. Był tam też kombinezon PSZ-9Md, niestety uszkodzony.
Dieleż oddał go więc inżynierowi, do naprawy.
- Dobra idioto, koniec chlańska bo spijemy się i spadniemy.- powiedział Czołg, lecz skrzywił się, gdy tamten schował
flaszkę do plecaka, też nie bardzo przekonany, czy czyni dobrze.
- Nie musisz mnie tak od razu wyzywać- Powiedział Dieleż, z wyrzutem. - Przecież nic ci nie zrobiłem!
Tomik poczerwieniał ze złości.
- Nic mi nie zrobiłeś? Ty cholerny gówniarzu, spójrz tam!- Tomik wskazał na sforę psów kręcącą się dookoła szopy na której
strychu ukryli się. - Widzisz?-wskazał na plecak leżący na trawie, przy którym leżało kilka ślepych psów.
Mój ekwipunek! Artefakty!- Oczy Tomika aż zaszkliły się ze złości.
- Co tam ekwipunek! Apteczka, kilka bandaży i jakaś kiepska giwera. Pistolet masz przy sobie!- Dieleż nic sobie nie robił
ze słów Czołga. -A artefakty? Phi, dwie kropelki, i tyle...
- W plecaku miałem jeszcze oko mięsacza, dla jajogłowych. Zapłaciliby mi mnóstwo kasy! Wiesz ile ja się uganiałem za tym
ścierwem? Nanosiłem im tego, ale każdy okaz zły.. Teraz znalazłem identyczny jak na zdjęciu, ale zeżrą mi go te, te...- Tomikowi
załamał się głos. - Ile kasy mi obiecali... Taka forsa, taka forsa...
-Asz będziesz się przejmować..- Dieleż całkowicie nie zwracał uwagi na jęczenie kompana.- Przynajmniej znaleźliśmy fajne miejsce.
Kto wie czy w tej chatce nie ma czegoś cennego. Poza tym, tam była piwnica. Zawiasy miała świeże, więc ktoś tam zagląda.
-O ile z tego wyjdziemy imbecylu!-Zakrzykną starszy stalker -Nie mamy broni, w pistoletach skończyła nam się amunicja.
Stalker wyjął z torby przy pasie kawałek kiełbasy i bułkę. Ugryzł bułkę, zagryzł kiełbasą i wessał resztę wódki, jaka została
na dnie butelki którą trzymał w ręce.
-Mieliśmy nie pic.- Dieleż był wyraźnie zazdrosny.
-Zamknij się, nadajesz w ogóle?- Tomik oderwał się na chwilę od konsumpcji i spojrzał badawczo na kompana.
-Ach, tak, kurde, zapomniałem całkowicie- Pewniak podniósł radio do ust.- jeśli ktokolwiek mnie słyszy, utknęliśmy, bez broni,
kończy nam się jedzenie a czyha na nas sfora psów. Jest ich około jedenaście. Nas jest dwóch. Znajdujemy się na strychu szopy
niedaleko, na południe od agropromu.- Tomik odebrał mu radio.
- Zamiast pieprzyc w kółko to samo, nastaw na nadawanie ciągłe, niech to idzie cały czas.- Wcisnął coś na radiu.- A w ogóle, to co to
miało być z tym jedzeniem, he? Przecież z tym prowiantem wytrzymamy jeszcze ze dwa dni.
- No wiesz, musiałem dodać trochę dramatyzmu... Inaczej nas oleją.
- Ta, albo będą czekać aż zdechniemy z głodu i przyjdą nas obrabować.
- I tak nie mamy broni, więc mogliby przyjść i wpakować nam po kulce.
Tomik przyznał młodszemu koledze w myślach rację. Nigdy jednak nie powiedziałby tego na głos.
- No to czekamy...- Odpowiedział tylko. Po chwili zmorzył go sen. Minutkę później i Dieleż zasnął.
Spali twardo, nie zwracając uwagi na kręcące się pod nimi psy. Te, chadzały w tą i w drugą, wyjąc w kółko i piszcząc.
W końcu tez pokładły się na ziemi, czuwając jednak, czy przypadkiem ofiara nie spadnie, lub nie zejdzie.
Nad ranem, Dieleża obudziły szumy w radiu, i czyjś głos.
- Tomik, fujaro, wstawaj! ktoś nadaje!- Szarpał swojego towarzysza za ramie, brutalnie i gwałtownie.
- Spieprzaj ofiaro albo ci zęby powybijam..- Mruknął tylko Tomik.
- Tomik do cholery, nadają!... Powinność... Idą do nas!- Dieleż był szczęśliwy. Siedzieli tam już od rana, dnia poprzedniego.
Męczyła go bezczynność. Lubił gdy coś się działo.
- Powinność? Jak ja nie lubię tych cwaniaków... Przynajmniej raz się na coś przydadzą.- Tomik podniósł się ociężale, przetarł
oczy i usiadł.
- Halo? Słyszycie nas? Widzimy szopę, idziemy po was. Ile jest psów?
Młody stalker podniósł radio do ust.
- Ja naliczyłem jedenaście. Może ich byc najwyżej czternaście, ale uważajcie.
Parędziesiąt sekund później, rozległy się strzały. Psy w pierwszej chwili rzuciły się ku stalkerom Powinności, ale po kolejnej
serii z karabinów, podwinęły ogony i zaczęły uciekać.
Oddział podszedł do szopy, ciągle w gotowości, z podniesioną bronią. Na szczęście nic już się tam nie kryło.
Gdy wchodzili na strych, drabina załamała się pod skokiem Tomika, toteż Dieleż musiał mu pomagać wgramolić się na górę.
I tym razem nie obyło się bez pomocy, stalkerzy Powinności pomogli zejść dwóm stalkerom na dół.
Oczywiście nie obyło się bez złośliwości i uszczypliwych uwag.
- Hej ty, mały! Takes szybko spieprzał, żeś podeszwy popalił!- Cały oddział ryknął śmiechem. W istocie, Dielez miał popalone
podeszwy, ale to dla tego, że gasił belkę, gdy chcieli sobie na górze rozpalić ognisko.
- To wcale nie tak! To było..- Tomik przerwał mu.-Daj sobie spokój... Idziemy do baru, a potem na arenę, może mają jakaś walkę
dla nas... Nadrobimy straconą kasę. Poza tym trzeba pogadać z resztą grupy, może oni coś znaleźli.
- Polaczek pewnie coś ma, on zawsze coś znajduje.- Dieleż był bardzo optymistycznie nastawiony.
Pozbierali z ziemi swoje klamoty. Oko mięsacza nie nadawało się już do niczego, a w szczególności do eksperymentów naukowych.
Tomik przygnębiony tym faktem, wyrzucił je gdzieś w pobliskie krzaki. Obydwaj założyli plecaki, oraz przewiesili bron przez ramiona.
- Wybieracie się do baru?- Spytał jeden z oddziału, wyglądał na dowódcę, miał najlepszy kombinezon, i broń lepszą od reszty.
- Taa... Trzeba odpocząć porządnie, i się napić. Czemu pytasz?
- Akurat kończymy patrol, macie w ogóle szczęście, że was usłyszeliśmy. Tolka poszedł w krzaki, i złapał wasz komunikat.
- To interesujące... Chodźmy do baru, postawimy wam po jednym..- Dieleż był rozrzutny jeśli chodzi o wódkę, często stawiał.
Jak wracał z wieloma artefaktami, albo czymś innym, wartościowym, cały bar ustawiał się obok i czekał, aż postawi.
Często też przybiegali stalkerzy z zewnątrz baru, i tak, barman miał wielu klientów. Obok Naznaczonego, Dieleż był jego ulubionym
klientem. Tomik za to, nie znosił wydawać pieniędzy. Ponoć na coś zbierał, nikt jednak nie wiedział na co.
- Haha, rozumie się, że postawicie. Albo wpakujemy was spowrotem tam na górę,- Stalkerzy znów ryknęli śmiechem.
Wszyscy ruszyli do baru.
CD(moze)N
Ostatnio edytowany przez
Gildon 22 Mar 2008, 12:28, edytowano w sumie 2 razy