Moje pierwsze opowiadanie, więc proszę o sprawiedliwą opinię .
Prolog
:
- Andriej! Weź to. - powiedział mój kolega Sierioga i wręczył mi srebrny wisiorek w kształcie krzyża. - Nie zdejmuj! Zaraz potem załadowałem się do transportera BTR. Drzwi się zamknęły, a ja wyciągnąłem z kieszeni na piersi zdjęcie mojej żony. Pomyślałem co będzie, kiedy zginę. Zdałem sobie sprawę z tego, że mogę jej już nigdy nie zobaczyć. Na myśl o tym chciało mi się płakać. Pozbierałem się i transporter ruszył. Nim się obejrzałem, przekroczyłem granice świata zwanego Zoną. Gdy właz transportera otworzył się byliśmy na wojskowym posterunku. Nad głową przeleciały nam dwa śmigłowce Mi-24d. Otrzymaliśmy rozkaz udania się do Chorążego Bogdanowa. - Od dziś jesteście pod moim dowództwem. Idźcie się nacieszyć wolnością, bo jutro zaczynamy ćwiczenia. Każdy udał się do koszar. Pokoje były szarawe i pustawe. W moim było tylko piętrowe łóżko i dwie półki. Robiło się późno. Położyłem się w łóżku i próbowałem zasnąć. Nagle z góry odezwał się głos mojego kolegi Pawieła. - Też się martwisz? - Czym? - Że...wiesz. Że już nigdy nie zobaczysz rodziny. Czasami zaczynam żałować, że się zgłosiłem. - Tak. Wiem, że jest niebezpiecznie. Ale teraz się już nie możemy wycofać. Słyszałeś co robią z dezerterami. Poza tym nie bądź takim pesymistą. Jak będziemy ostrożni to wrócimy cali i zdrowi. Wtedy przypomniałem sobie rodzinę. Moją żonę Laurę i córkę Rozalię. Zacząłem tęsknić. Lecz przyrzekłem sobie, że wytrzymam. O godzinie dwudziestejdrugiej zasnąłem.
Rozdział I
:
Wcześnie rano obudził mnie krzyk Chorążego. - Na nogi, panienki! Jak obiecałem! Wszyscy zerwali się z łóżek, włożyli mundury i pobiegli na poligon. Czekał tam na nas tor przeszkód. Przeszkód było pięć. Labirynt, rampa, manekin do okładania kolbą, czołganie się pod drutem kolczastym i przebiegnięcie po pniu. Mi się udało przeżyć, lecz niektórzy zostali opieprzeni przez naszego jakże miłego Chorążego. Następnie poszliśmy na strzelnicę. - Teraz dostaniecie po automacie. Spust to ten dzyndzołek, jakby ktoś nie wiedział. Macie strzelać ogniem pojedynczym. Najpierw pozycja stojąca. I uważajcie by odrzut was nie przewrócił. Z bronią radziłem sobie dobrze, jednak nie najlepiej. Parę razy piasek mi wleciał do zamka, a reakcji Bogdanowa nie muszę chyba opisywać. Dzień przebiegł szybko. Pod wieczór wysłałem list do żony. Wiedziałem, że jutrzejszy dzień będzie niezapomniany. Rano jak zwykle zostaliśmy opieprzeni przez Bogdanowa. Dzisiaj czekała nas wycieczka. Jechaliśmy transporterem na zachodnią granicę Zony. Najpierw oczywiście małe ćwiczonka. Na miejscu widzieliśmy Generała przechadzającego się po zachodnim posterunku. Po chwili do bazy wpadł ranny wojskowy i krzyknął do niego. - Generale, zaatakowano nas przy nasypie kolejowym! - Znowu pieprznięci bandyci. - po chwili Generał zwrócił się do nas. - Słuchajcie. Brak nam ludzi. Ataki zdażają się prawie codziennie. To wasza pierwsza misja. Przygotójcie się i zgłoście do Kapitana Gołubiewa. Otrzymałem ze zbrojowni karabin AKM. Po rozmowie z Kapitanem zostaliśmy podzieleni na trzy drużyny. Otrzymaliśmy rozkaz załadowania się do helikopterów. Czekały na nas trzy Mi-8. - Będą wrażenia. - pomyślałem. Gdy byliśmy już na pokładzie, pilot rzekł. - Wasza pierwsza misja? Nie martwcie się, jestem zawodowcem. Od razu mi się zrobiło lepiej. Zostaliśmy wyrzuceni na polanie niedaleko nasypu kolejowego. Czekał tam na nas Sierżant Kowalow. - Słuchajcie. Bandyci atakują prawie codziennie. Nie wiem, co ich tak nakręca, ale w większej grupie są sporym zagrożeniem. Straciliśmy przez nich wielu dobrych ludzi. Miałem być obserwatorem. Wdrapałem się na sam szczyt nasypu i wypatrywałem. Od czasu do czasu widać było psy i dziki. Nie były to jednak zwyczajne zwierzęta. Po ich wyglądzie możnabyło rozpoznać co miało tu miejsce. Dopiero zaczęliśmy poznawać niebezpieczeństwa Zony.
Rozdział II
:
Robił się wieczór. Ktoś musiał stać na warcie. Padło na Władimira. Reszta poszła do namiotu. - Widziałeś te zwierzęta? - zapytał Iwan. - No, okropnie wyglądają. - Tu wcale nie chodzi o wygląd. Pomyśleć, że parę lat temu możnabyło te pieski głaskać. A teraz rozszarpałyby cię na strzępy. Nagle wszyscy umilkli. Było cicho jak na pogrzebie. Znowu dopadła mnie tęsknota. Ciągle wmawiałem sobię, że wszystko będzie dobrze. Wystarczy pomyśleć o walce i kulach i znowu przychodzi stres. Po chwili słychać było huk. - Bandyci! - wydarł się wartownik. Zerwaliśmy się na równe nogi. Chwyciliśmy za broń. Pawieł poszedł do stacjonarnego stanowska karabinu maszynowego, a ja ukryłem się za murkiem z worków z piaskiem. Od strony chlewni nadciągała całkiem spora armia. Wszyscy na posterunku otworzyli ogień. Starałem się eliminować bandytów jeden po drugim. Nagle jeden z nich wpadł do naszego posterunku i rzucił się na Sieriogę. - Sierioga! - podbiegłem i wbiłem draniowi nóż w kark. Chwilę potem zostałem odrzucony falą uderzeniową granatu. Wstałem, chwyciłem za broń i rozstrzelałem gościa, który próbował uderzyć mnie kolbą. Po jakimś czsie zażartej walki na nasyp zaczęli się wspinać pojedynczy bandyci jeden z nich oberwał w pierś i zturlał się na dół. - Nie mogę ich zatrzymać! - krzyknął Pawieł. - Za dużo ich! Sytuacja stawała się kiepska. Wróg zaczął się przedzierać i atakować z różnych stron. Nie wiedziałem na czym skupić ogień. Bandyci zaczęli napływać falami. Amunicji i cierpliwości coraz mniej, ale wygraliśmy. Ostatni bandyci zaczęli wiać, większość z nich udało się dobić. Zrobiła się cisza. Chwilę po ataku usłyszeliśmy głos Generała w krótkofalówce Kowalowa. - Sierżancie? - Tak? - odpowiedział Kowalow. - Jak wygląda sytuacja? - Wszystko dobrze. W środku nocy zaatakowli nas bandyci, ale zdołaliśmy ich odeprzeć. Nie było żadnych strat. - Dobrze się spisaliście chłopaki, możecie wracać. Po kilku minutach przyleciał po nas śmigłowiec.
Jak będę miał więcej pomysłów to dopiszę.
Ostatnio edytowany przez PMG 09 Sty 2011, 18:22, edytowano w sumie 4 razy
Za ten post PMG otrzymał następujące punkty reputacji:
Ciekawe spojrzenie na Zonę - oczami wojskowego. Króciutka próbka, ale już zapowiadam, że chcę więcej. Ciekawe na przykład, co Andriej myśli o samotnikach i różnych frakcjach działających w Zonie?
Pod względem stylistyki/ortografii wszystko w porządku. W prologu skleiło się "dwudziestejdrugiej".
Jak tylko będę miał możliwość, poleci ode mnie "wena".
Cienias - Naprawdę dzięki za krytykę i przeczytanie . A co do "dwudziestejdrugiej" to masz rację. Pisze się oddzielnie. Jak tylko coś wymyślę to napiszę.
Wymyśliłem
Rozdział III
:
Dwa rygodnie później. Dano nam mały urlopik. W tym czasie wysłałem parę listów i cieszyłem się wolnością. Jednak pewnego dnia odwiedził nas Sierżant Kowalow, ten z którym broniliśmy się przy nasypie. - Iwan...znaczy...Generał chce was widzieć. Poszliśmy do niego. - Podczas ostatniej akcji pokazaliście, że nie są z was cioty. Chorąży Bogdanow nieźle was wyszkolił. Dałem wam parę dni wolnych, abyście odetchnęli. Robimy drugie podejście do Czarnobylskiej elektrowni. Waszym zadaniem będzie oczyszczenie głównej drogi w Prypeci i otwarcie przejścia do elektrowni. Następnie podjedzie kolumna z transporterów opancerzonych i terenówek. Będziecie musieli ich osłaniać. Możecie wykorzystywać pojazdy jako osłonę. Waszym przeciwnikiem będzie grupa o nazwie "Monolit". To obłąkani fanatycy, którzy wybrali sobie za misję ochrone jakiegoś kryształu zwanego "Spełniaczem Życzeń", ale o nim później. Jakieś pytania? Konrad podniósł rękę. - Jak liczny jest wróg? - Monolit to dość liczna frakcja. Możecie się spodziewać dobrze uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy, a także ataków samobójczych. W Prypeci jest ich około stu, a w elektrowni jeszcze więcej. - Jak dostaniemy się do Prypeci? - zapytał Sierioga. - Operacja "Tor Wodny" pokazała, że używanie śmigłowców w pobliżu centrum Zony jest kiepskim pomysłem, dlatego udacie się tam konwojem z samochodów UAZ. Teraz ja zapytałem. - A nie można jakoś tej ulicy zbombardować, czy coś? - Można, ale wtedy radiacja rozniosłaby się po całym świecie, a tego byśmy nie chcieli. Po odprawie udaliśmy się do czekającego na nas konwoju. Ja, Pawieł i Władimir byliśmy strzelcami karabinu maszynowego. Ruszyliśmy. Droga była dość długa i niebezpieczna. Gdy byliśmy mniej więcej w połowie. Władimir krzyknął. - Tam są jacyś ludzie! Popatrzyłem przez lornetkę i zobaczyłem kilku ubranych w brązowo-szare kombinezony jegomościów. To był Monolit. Po chwili w tarczę u mojego karabinu maszynowego uderzyła kula. Otworzyliśmy ogień. Z obu stron atakowali nas wyznawcy Spełniacza Życzeń. Nagle koło drogi walnęła rakieta. W oddali zobaczyliśmy półciężarówkę, a na jej pace siedział wrogi żołnierz dzierżący RPG-7. Uporałem się z nim. Chwilę potem usłyszałem krzyk Pawieła. Jedna z kul przeszyła mu ramię. Zastąpił go Konrad. - Pawieł, w porządku? - odezwał się Sierioga. - Cholernie boli... - Będziesz żył. Po chwili przed oczami wynurzyły się nam wierzowce. - Już niedaleko! Trzymajcie się! - krzyknąłem. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Jadący z nami Sierżant Kowalow powiedział. - Generale. Możecie przysłać wsparcie powietrzne? W jednej chwili na niebie pojawił się Mig-31. Jego działko GSz-6-23 szybko rozprawiło się z większością przeciwników. Nagle zobaczyliśmy rakietę zmierzającą w stronę samolotu. Po chwili słychać było wielki huk i niebo rozświetliło oślepiające światło.
Ostatnio edytowany przez PMG 08 Sty 2011, 17:52, edytowano w sumie 5 razy
Bardzo ciekawe opowiadanie. Według mnie świetnie oddałeś uczucia żołnierza, który mógłby znaleźć się w Strefie. Chociaż mogłeś opisać więcej szczegółów samej walki, takich jak np. Bandyta został postrzelony w głowę, a jego ciało bezwładnie opadło na ziemię. To tylko przykład, ale takie rzeczy wpływają na wyobraźnię Oby tak dalej. Masz talent, nie zmarnuj go Czekam na dalsze losy Andrieja.
Zacznę od tego, że pierwszy raz w życiu widzę, aby prolog był dłuższy od rozdziałów w powieści, ale mniejsza z tym. Poza tym, prolog wyszedł Ci tkliwy i wzruszający niczym telenowela na TVP1. Zawsze myślałem, że do Zony przybywają tylko weterani, podobnie jak to teraz odbywa się w Afganistanie. A tu czytam – patrzę – wywracam ze zdumienia oczy, gdyż żołnierzowi w Zonie chce się płakać, bo tęskni za żonką. Jakie to słodkie...
Rozdział pierwszy wyszedł Ci nawet, jako-tako. Łyknąłem go i powiem, że jest nawet przyjazny dla czytelnika, lecz niestety jak to w przyrodzie bywa, po rozdziale pierwszy nadchodzi rozdział drugi, który okazał się być jeszcze gorszy od prologu. To wymuszone szczęśliwe zakończenie, które tryumfalnie manifestowałaś już na początku rozdziały, że "dzięki współpracy osiągnęliśmy zwycięstwo – jupi!" O Boże... Posłuchaj mnie przyjacielu – nie mam nic przeciwko dla szczęśliwych zakończeń – powiem więcej – nie mam również nic przeciwko do zakończeń z morałem, ale nie można tego robić w tak banalny, tandetny i dziecinny sposób, w jaki Ty to uczyniłeś. Całe opowiadanie zostało zrujnowane przez ten „happy, end”, że nawet "płaczący żołnierz" przy tym wymiękł.
Ale powiem Ci, przyjacielu, że kontynuuj swoje opowiadanie. Będę Cię obserwował. Zobaczymy, co kolejne rozdziały przyniosą. Mam nadzieję, że będą ciut dłuższe i odrobinę bardziej... "stalkerowate".
A, Piłat pozmieniałem parę rzeczy, usunąłem "happy end" i dodałem co innego.
Rozdział IV
:
Samolot rozbił się gdzieś w pobliżu Prypeci. - Dalej, gaz do dechy! - rozkazał Sierżant. Zapadła cisza. Konwój przyśpieszył. W oddali zobaczyliśmy znak z napisem "Припять". Przekroczyliśmy granicę Prypeci. Przy pierwszych zabudowaniach zatrzymaliśmy się. Po chwili słychać było w krótkofalówce głos Generała. - Co się stało? "Sokół 1" nie odpowiada. - Zestrzelili go. Ci popaprańcy mieli chyba Stingery. - powiedział Sierżant. - Cholera. Odważny był z nigo chłop. Kontynuujcie misję. Poszliśmy dalej na piechotę. - Rozglądajcie się po budynkach. Oni mogą być wszędzie. - rzekł Sierioga. - Mnie zastanawia co Monolit robi poza Prypecią. - odezwał się Pawieł. Jego lewe ramię było obwiązane bandarzem poplamionym krwią. Nagle usłyszeliśmy wystrzał. Ukryłem się za wrakiem Zaporożca. - Ja pierniczę! Skąd to? - krzyknął Konrad. Chwile potem dostał serię w pierś. - Konrad! Dranie! - krzyknąłem. Na balkonach bloków widać było paru ubranych w brązowo-szare kombinezony żołnierzy. Jednego z nich udało mi się uciszyć. - Szybko, do budynku. - powiedział Władimir i wskazał klatkę schodową. Wszyscy pobiegliśmy. - Zaraz, a Konrad? - odezwał się Pawieł. - Nie ma czasu...on już wypełnił zadanie...- powiedział Sierżant, a w jego oczach było widać smutek. Biegliśmy korytarzem, a koło nas ciągle świstały kule. Co chwila było słychać dźwięk wybijanych szyb. Wybiegliśmy z drugiej strony budynku. Znaleźliśmy się na zdewastowanym podwórku. Gdy tylko wyszliśmy na ulicę otworzył do nas ogień karabin maszynowy ukryty za murkiem z worków z piaskiem. Schowałem się za słupem ogłoszeniowym. - Uwaga! - krzyknął towarzyszący mi Sierioga i rzucił o ścianę budynku granat. Ten natomiast odbił się od niej i wpadł prosto za murek z worków. Po wybuchu wbiegliśmy do najbliższego zaułka i Sierżant Kowalow spojżał na swoje PDA. - Już niedaleko. Jeszcze trzy przecznice. Andriej. Idź zobaczyć co jest za tym blokiem. Poszedłem wzdłuż ściany i na jej końcu wychyliłem głowę. Kątem oka widziałem kilku żołnierzy Monolitu. Pokazałem znak do oddziału, żeby poszli. Ustawiliśmy się za ścianą. Sierżant wystawił zza niej swój AK-107 i jeden z nieprzyjacielskich żołnierzy oberwał w głowę. Reszta patrolu została zabita ogniem z karabinu maszynowego Wadimira. Ku naszym oczom ukazała się szeroka czteropasmowa ulica, a w tle elektrownia.
Ostatnio edytowany przez PMG 08 Sty 2011, 17:51, edytowano w sumie 3 razy
Za ten post PMG otrzymał następujące punkty reputacji:
Znacznie lepiej, muszę przyznać. Widzę, że w końcu poczułeś „Stalkera”, zapominając o "Helikopterze w ogniu" i "9 kompanii". Szczególnie na uwagę zasługuje rozdział IV. Całkiem niezła akcja, choć niestety nieco przesadzona z dialogami. Skup się bardziej na opisach sytuacji, a dialogi uznawaj tylko, jako niezbędny bonus - w szczególności jeśli Twój bohater jednocześnie jaest narratorem w powieści.
Niepewnie wyszliśmy na ulicę. Posuwaliśmy się ostrożnie i powoli przystawając co dwa kroki. Jedyny ruch, jaki był na ulicy to poganiane wiatrem gazety. Monolit coś szykował. Było zbyt cicho. Nie przeszliśmy nawet paru metrów, kiedy słychać było huk i pękł kawałek krawężnika. - To pułapka! - krzyknął Sierżant. Rozbiegliśmy się na wszystkie strony i pochowaliśmy za wszelkimi rzeczami. Nie wiedzieliśmy skąd strzelają. Po chwili zza budynków zaczęli wybiegać Monolitowcy. Kosiliśmy ich jeden po drugim. Jeden z nich miał granatnik. Biegłem właśnie do najbliższej osłony, kiedy niedaleko mnie walnęła rakieta. Chwiejna latarnia zaczęła się przewracać prosto na mnie. Cudem uskoczyłem i poturlałem się za róg budynku. To cholerstwo walnęło dokładnie tam, gdzie stałem chwilę temu. Nagle poczułem silne uderzenie w prawe przedramię. Zrobiłem półobrót i upadłem. Słyszałem trzask w moim barku. Dostałem ciężką kulą z karabinu wyborowego OSW-96. Ukryłem się za śmietnikiem i prowadziłem chaotyczny i niecelny ogień jedną ręką. Nagle usłyszałem krzyk któregoś z moich kompanów. - Pojazd! Zza zakrętu wyjechała półciężarówka z karabinem maszynowym. Nareszcie zrobiłem pożytek z granatnika pod moim AKM-em. Wymierzyłem, czekałem na odpowiednią chwilę. Gdy samochód był jakieś dwadzieścia metrów ode mnie wystrzeliłem. Po tym co było niedawno groźnym pojazdem bojowym została tylko pchana siłą pędu kupa płonącego złomu. - Generale! Możemy prosić o jakieś wsparcie? - krzyknął Sierżant Kowalow do krótkofalówki. - Za chwilę wyślemy konwój. Wytrzymacie dwadzieścia minut? Po jakimś czasie zawalił się jeden z wierzowców. Zza chmury pyłów zaczęły się wyłaniać transportery opancerzone. Skierowały swoje działka na dachy budynków i pokolei zdejmowały wrogich snajperów. Podjechały do nas i z włazu wynurzył się Kapitan Sorokin. - Uratowaliście nas. - rzekł Sierżant. - Jak wielu nieprzyjaciół jest w mieście? - Sporo. Gdyby nie wy, byłoby nie ciekawie. - Są jacyś ranni? Wtedy pokazałem się ja z przebitym barkiem. Jeden z sanitariuszy, Szeregowy Merkulow założył mi na ramię bandarz. Konwój ruszył z nami na tyłach.