Dzień w koloni zaczął się paskudnie, musiałem jak zawsze wstać najwcześniej i ruszyć w stronę małej piwniczki gdzie znajdywały się słoiczki z przetworami do jedzenia. Wstałem ze starego materaca który pod moim ciężarem się uginał w pół.. Materac co jakiś czas wypuszczał na mnie swoje małe zimne i ostre łapki aby mnie przegonić, najwięcej ich widywałem przy biodrach, małe kręcone druciki które wystawały coraz częściej i kuły mnie niemiłosiernie w nocy. Rozejrzałem się po pokoju, pokoik był mały, był wielkości łazienki przeciętnej w pierwszej lepszej kawalerce. Ale czego wymagać można od piwniczek które służyły za poszczególne pokoiki dla stalkerów którzy bali się spać na górze w normalnych chatach opuszczonych już dawno przez ludzi którzy parę lat temu mieszkali w swoich domach? Nie osądzam ich, sam nie chciałem spać przy ścianach za którymi znajduje się zona, która otacza mnie z każdej strony, wolałem skryć się jak kret pod ziemią, dopiero tutaj w piwnicach i tunelach czułem się bezpiecznie. Oczywiście, nie byłem chojrakiem i nie zapuszczałem się w nieznajome mi rejony piwnic sam. Zawsze starałem się zabierać ze sobą mojego towarzysza.. Jest Ukraińcem, strasznie śmieszny koleś, powinniście go poznać! Niewiele więcej rozmyślając wstałem i skierowałem się w stronę małych drzwiczek przymocowanych nie na dwóch a na trzech zawiasach, po środku drzwi była wielka decha z napisem którego nie rozumiałem, znajdowała się na niej Cyrylica której nie miałem ochoty poznać i nie mam, sam fakt nauczenia się języka by mnie nie przerażał, ale te ich egipskie znaczki? Dobre sobie. Byłem złym uczniem, dlatego tutaj teraz się znajduje.. Pochyliłem powoli drzwi tak aby nie obudzić innych, zagarnąłem trepy , plecaczek z już wcześniej spakowanymi do mojej " wycieczki " rzeczami i ruszyłem pewnym krokiem z wpół wciągniętymi trepami na nogach prosto do pomieszczenia które było mniejsze od mojego pokoju. Do piwniczki z jedzeniem, tak zwanej " Gnilicą " u Zagranicznych kompanów, nie wiem dlaczego tak mówili, w końcu tam nie ma nic gnijącego! Będąc w środku spakowałem do mojego plecaczka dwa słoiki , jeden z ogórkami kiszonymi a drugi z papryczką kiszoną na słodko. Zadowolony zamknąłem klapę, spojrzałem na godzinę. - Piąta dziesięć. Wspaniale.. Odparłem pełnym basem do siebie. Słysząc głos wystraszyłem się nie na żarty, podskoczyłem i nieomał stłukłbym głową słoiczki z marynowaną na słodko gruszką! To będzie ciężki dzień jeżeli sam siebie wystraszyłem. Wycofałem się z Gnilicy i zamknąłem klapę, ruszyłem malutkim korytarzem na powierzchnie. Przesunąłem dosyć ciężką dechę od szafy i wynurzyłem się na górę. Poranek był zimny, drzewa szumiały i pozbywały się swojego pięknego czerwono-żółtego odziania, liście spadały to tu to tam obijając się boleśnie o płot naszej kolonii i dachy. Niebo było purpurowe, nie przepadałem za taką pogodą, zawsze kojarzyła mi się z deszczem który miał niebawem przyjść, czasem przychodził. A czasem nie, wtedy zawszę brałem ze sobą za dużo rzeczy, takich jak Na przykład płaszcz.. Był ciężki i nie lubiłem go nosić ze sobą, wydawało mi się wtedy zawsze że pogoda robi mi psikusy, czekałem na deszcz a on nie przychodził. Zakryłem z powrotem wejście do piwniczek, spojrzałem jeszcze raz na godzinę. Piąta piętnaście. Doskonale! Mruczałem w myślach zadowolony, ruszyłem więc w stronę wyjścia z koloni. Kolonia była mała, liczyło nas dwadzieścia osób, jedna stara chałupa ze stodołą i piwniczka za domem w której mieszkałem ja i mój towarzysz Ukrainiec i parę innych osób. Minąłem dom i płot, wyszedłem na prostą drogę. Dreptałem z dziesięć minut pustą i szarą ulicą aż skręciłem w lewo do lasku. Złapałem się za saszetkę gdzie trzymałem śrubki i tym podobne metalowe rzeczy które i tak mi się nie przydadzą a mogą uratować mi nogę a nawet życie.. Kiedy wkroczyłem do królestwa jesiennych barw stałem się poważniejszy i reagowałem na wszystko wokół mojej osoby. Na szczęście wybrałem sobie taką drogę gdzie nie musiałem zbytnio uważać, bo nie było po prostu tutaj anomalii. Moja wędrówka do wyznaczonego mi miejsca minęła mi bardzo szybko i nudno. Nie działo się nic po drodze wartego uwagi, kiedy dochodziłem do starego dębu zatrzymałem się przy nim i potrząsnąłem ładunkiem na plecach, rzeczy które zabrałem na misję brzmiały soczyście, metal który zgrzytał przy gwałtowniejszych ruchach syczał dźwięcznie aby go wyjąć i popieścić. Zrzuciłem plecak sprawnym ruchem z ramienia na którym go niosłem, kucnąłem i odwiązałem supełek, wyciągałem to różne, dziwne rzeczy w sumie części było aż czternaście, usiadłem wygodnie przy plecaku po pewnej chwili i zacząłem składać " klatkę " . Klatka na moje oko miała wymiary 1400x300x370mm i wyszła prosto z moich rąk, bardzo lubiłem zajmować się po ciężkich dla mnie misjach rzeczy które pomagają innym. Wstałem, wyjąłem z plecaka małą puszeczkę " Rybki konserwowane przynęta wędkarska " , uśmiechnąłem się sam do siebie i w drugą rękę złapałem klatkę, odszedłem od drzewa cztery, pięć metrów i postawiłem na środku polanki klatkę, przysypałem liśćmi i nieźle zamaskowałem, wyglądało to jak wyrwa w ziemi! Wsadziłem do środka rybeczki i otworzyłem klatkę, rozejrzałem się ostatni raz i wróciłem do mojego plecaka, wyjąłem z niego dwa małe noże do wspinaczki , zarzuciłem plecak na plecy i wdrapałem się na koronę drzewa, rozsiadłem się na grubej gałęzi. Wiało, zapiąłem się od pasa do szyi i założyłem kaptur. - Teraz, wystarczy poczekać.
Dzień mijał powoli, siedziałem z lornetką przy twarzy i czekałem, czekałem tak długo że straciłem rachubę czasu. Co i raz dłubałem sobie w uchu, to drapałem korę drzewa wypisując sprośne wierszyki na temat kobiet. Rwałem listki z gałązek które były blisko mnie, raz mi się prawie przysnęło i spadłem! Spojrzałem na nadgarstek gdzie znajdował się zegarek, minęły dopiero dwie godziny. Masakra! Nie wiedziałem że samemu będzie tak nudno, nigdy nie chodziłem często na misje, ale ta była dla innych absurdalna i nikt nie chciał mi pomóc, zawsze mnie krytykują. Ale ja miałem plan, miałem ambicję.. Jak to brzmi, zaraz. Nie jestem wariatem. Po prostu wszyscy mają kogoś i ja też chce mieć. Kiedy mojemu towarzyszowi o tym powiedziałem nie chciał więcej na ten temat słuchać, nie rozumiem dlaczego, było to dla mnie frustrujące.. Wyjąłem mały zeszycik z kieszonki kurtki i ołówek, zacząłem sobie pisać teksty wszystkich piosenek jakich pamiętałem. Cały dzień minął mi jak udręka której od dawna nie doznałem, samotność, rozmyślenia i niepewność, nie wiedziałem czy mi się powiedzie, czy też będę musiał czekać tutaj następny dzień. Nie miałem ochoty wracać do towarzyszy z pustymi rękoma. Dopiero wieczorem zaczęło się robić ciekawiej, patrząc przez lornetkę na okoliczne krzaczki zauważyłem ruch. Zza krzaczków wyskoczył ślepy pies wodząc za zapachem rybek, była to suka. Tak, to na pewno ta suka którą ostatnim razem kiedy widziałem była ciężarna, przestrzeliłem jej ogon aby wiedzieć która to! Objąłem nogami gałąź i patrzyłem niecierpliwie, zacząłem się pocić. Dlaczego tak mocno to przeżywam? Przecież to tylko pies. Na dodatek ślepy! Za suką wyszły trzy szczenięta, były śliczne. Przynajmniej ja tak uważałem, zawsze chciałem mieć psa, własnego psa który będzie mi pomagał i będzie całe życie przy mnie, psa którego bym karmił, głaskał i uczył komend. Przeżywał smutek i ból kiedy coś mu się stanie, chcę doświadczyć tych emocji co inni którzy mają psy. - No dalej - Warknąłem do siebie pod nosem, dociskałem tak mocno lunetę do swoich oczu że zaczęło mnie szczypać, nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Suka zaczęła obwąchiwać klatkę, zaszła ją z drugiej strony, zaczęła drapać w pręty łapami, szczeniaki biegały obok niej. Wyciągnąłem pośpiesznie z plecaka obok MT76 Zastawę, schowałem lunetę do kieszeni i ustawiłem ostrość na snajperce, spojrzałem przez wizjer i zacząłem wolniej oddychać. Jeden ze szczeniaków wbiegł do klatki, nacisnął łapami na podest który działał jak zapadnia, klatka się zamknęła z grzechotem! Suka się wystraszyła i zaczęła szczekać, szczeniaki zaczęły się chować a moja zdobycz wierciła się w klatce. Bez celowania strzeliłem w pysk matki szczeniąt, nie zdechła od razu, padła. Jej pysk wyglądał tak, jakby nie miała kawałka szczęki, strzeliłem ponownie, tym razem w głowę, zrobiłem również to samo ze szczeniakami. Rozejrzałem się nerwowo po okolicy czy hałas który zrobiłem ja i moje pieski nie zwabi nikogo czy też niczego.. Postanowiłem poczekać godzinę na górze , muszę się uspokoić, zatrzymać drżenie rąk. Szczeniak w klatce piszczał, hałasował nie przestając. Wkurzało mnie to, ale nie mogłem teraz zrezygnować, poczułem dopiero teraz w środku co zrobiłem i co mnie czeka, wychowanie szczeniaka z dziczy. Po odczekaniu wyznaczonego prze zemnie czasu zszedłem na dół, zawiesiłem broń na plecach i podbiegłem do klatki, obraz zabitej matki w tak brutalny sposób i szczeniąt po to aby zdobyć jeden cel bardzo mnie dręczył, chwila. Nie mnie, moje sumienie. Kucnąłem, wyrzuciłem z nad klatki trawę i spojrzałem na psa. Piesek był malutki, wielkości jamnika, był cały różowy , skojarzył mi się na pierwszy rzut oka ze szczurem Fuzzem, gdzienigdzie prześwitywała mechata sierść która wyglądała na mięciutką. Wsunąłem palec do klatki i otworzyłem ją , złapałem od razu szczeniaka za kark i zabandażowałem mu pysk tak aby nie wydawał głośniejszych pisków.
Ostatnio edytowany przez Komarecka, 12 Lut 2023, 10:53, edytowano w sumie 1 raz
Z racji, że zawsze robię running start, tym razem będzie tak samo - zaczynamy więc od błędów oraz rzeczy, na które zwróciłem uwagę:
musiałem jak zawsze wstać najwcześniej
Wstałem ze starego materaca
Materac co jakiś czas wypuszczał na mnie
Trzy zdania następujące bezpośrednio po sobie i ilość powtórzeń przekraczająca nawet pisane przeze mnie "na brudno" teksty. Zrób coś z tym, bo wygląda paskudnie.
Materac co jakiś czas wypuszczał na mnie swoje małe zimne i ostre łapki aby mnie przegonić, najwięcej ich widywałem przy biodrach, małe kręcone druciki które wystawały coraz częściej i kuły mnie niemiłosiernie w nocy.
Całe to zdanie długością w ogóle bije na głowę chyba nawet moje początki w "Samotności..." - podziel je na parę części - nawet i śmieszny myślnik zamiast przecinka po "przegonić" już nieco poprawi sprawę. Po "biodrach" kropka i dalej od nowego zdania. Poza tym - "kłuły". Chyba, że te druciki coś wkuwały w szkole
Rozejrzałem się po pokoju, pokoik był mały,
Kolejne powtórzenie, do tego koszmarnie blisko siebie.
Klatka na moje oko miała wymiary 1400x300x370mm
Tak dokładnie określić wymiarów to nawet JA nie potrafiłem - mimo, że wchodziło to w ramy mojej pracy. Więc jeśli już, to "mniej więcej wymiary półtora metra na trzydzieści, czterdzieści centymetrów" czy coś w ten deseń.
Powiem tak - w trakcie pierwszego akapitu natrafiłem na tyle błędów, że odpuściłem sobie ich wypisywanie. Wrzuciłem tylko ten z wymiarami klatki, bo był nieco innego sortu, jak reszta.
Odnośnie samego opowiadania - nie jest to może jakoś specjalnie wciągający zalążek fabularny, ale może dać radę. Naturalnie musiałabyś (musiałbyś?) poprowadzić to w ciekawy sposób i odpowiednio rozwinąć. Jako wstęp do czegoś dłuższego, jest akceptowalne.
A wracając do błędów - koszmarnie wyglądają twoje zdania. Rozumiem pisanie wielokrotnie złożonych, połamanych i nieprawidłowo zrośniętych koszmarków, bo sam takie robiłem... Ale, no właśnie - robiłem. Teraz staram się ich unikać (pewnie i tak czasem gdzieś się walnę), bo po prostu wprowadzają zamęt do tekstu. Kolejna rzecz - i nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem... Nadużywasz przecinków. Przez to, że twoje zdania są tak rozwlekłe, w wielu miejscach można by zwyczajnie dać kropkę czy nawet myślnik - ale ty uparcie stawiasz kolejny przecinek i przedłużasz agonię tych potworków. Do tego wyróżniłem ci powtórzenia z samego początku opowiadania - było ich tam nieco, też gryzą w oczy.
Żeby nie dobijać cię totalnie, powiem tyle - pisz dalej i ucz się, a za jakiś czas powinno iść ci o wiele lepiej. Na pewno w każdym razie przeczytam, żeby przekonać się, czy coś udało ci się zmienić. I zanim wylejesz na mnie wiadro hejtu - jestem jednym z co bardziej grzecznych i pobłażliwych oceniających tutaj
Dzięki za " ostrą " krytykę w moim opowiadaniu, właściwie.. To dzięki tobie to napisałam, przejrzałam twoje wpisy które masz w sygnaturce i jakoś mnie to tak tchnęło abym sama coś napisała. Co do powtarzających się słów, masz raacje, mam z tym spory kłopot, pisze amatorsko RP'eki i przez nie mam chyba taki desen pisania. Dziękuje za uwagi, napewno bede zwracała na nie uwage.
Wiadro hejtu? Nie no, pisać może nie pisze opowiadan ale sporo rysuje i krytyka którą dostawalam kiedys przy rysunkach tak mnie wyprawila ze teraz prawie jej nie dostaje i wlasnie na krytyce sie uczylam, co mam poprawic a co nie. Weh *drapdarp* pewnie tego tekstu nie poprawie znajac mnie, bo jestem bardzo leniwa. Konczyc? Pewnie skoncze, ale nie wkleje tutaj a jezeli juz to pewnie nie w tym miesiącu, robilam to raczej z frajdy i natchnienia jakie mnie naszlo, ale dziekuje ^_^
Próbuj dalej - kilka osób rzeczywiście się tu wyrobiło dzięki uwagom innych. Naturalnie trzeba je brać do siebie Tak jak mówiłem - jako początek jest akceptowalne, więc coś z tego wykręcić się da z niewielkim wysiłkiem.