Cementarz, by V.

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Cementarz, by V.

Postprzez Voldi w 04 Lis 2015, 03:07

:wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka:
WROCILEM KU*WY BABILONSKIE!!!111oneoneone
:wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka: :wódka:


Voldunio wrócił na foruma po prawie 1,5 roku nieobecności. Może nie będzie tak aktywnie, jak dotychczas, bo i życie trochę inne, i przyzwyczajenia nie te same, i w ogóle, ale wróciłem, moje wy starocioty :E A żeby nowocioty poczuły się skonsternowane, zarzucam tu "nowym" opkiem i czekam na kozaczki. Inspiracje czerpałem z wypadu z ziomkiem na opuszczoną fabrykę, dzień przed rozpoczęciem egzaminów maturalnych. Cholera, to był maj 2014... A w lipcu już mnie ti nie było. Anywaj, czytać, wuje :caleb:

A, zarzucam jeszcze jeden łobrazek w klimacie, z fotorelacji eksploracji, sialala :P

:

Image

Sądząc po miejscu, w jakim znajdowało się wiszące ciężko nad horyzontem blade słońce, była mniej więcej dziewiętnasta. Chociaż w Zonie zasady i ograniczenia przyjęte na Dużej Ziemi zwykle nie miały racji bytu - tutaj księżyc pojawiał się gdzie i kiedy chciał, raz na zachodnim niebie, to raz na północy, żeby kolejnego wieczora nie pojawić się wcale. Raz był półkolem, raz cienkim „rogalem”, a następnej nocy objawiał całą swoją tarczę. Tak samo ze słońcem - jednego dnia wstawało na wschodzie, drugiego na zachodzie, z pozoru normalnie. Innego zaś potrafiło cicho wychynąć gdzieś ponad lasami południowych rubieży Zony. Tutaj, po 2006 nic nie działało tak, jak Tam i tak, jak powinno. Większość akceptowała ten stan rzeczy, ale oczywiście zawsze znajdowało się paru mądralińskich, którzy wszystko chcieli wymierzyć, opisać, obliczyć. Cóż… z reguły ci kończyli najbardziej marnie. Nie, niekoniecznie ginęli w anomaliach, nie byli rozszarpywani przez krążące wszędzie wokół mutanty. To akurat byłaby dla nich nagroda i niejako ulga w cierpieniu. Ale Zona, nazywana - nie bez powodu chyba - przez niektórych Matką nie lubi, jak się jej zagląda pod spódnicę. Ją trzeba czuć i dostosować się do narzuconych przez Nią reguł gry. Kto sądził, że to Ją uda się ujarzmić, krótko mówiąc, kończył marnie. Część wracała w plastikowych workach, część nie wracała w ogóle… najgorzej zawsze mieli ci, których wywożono w białych kaftanach. I nie chodzi o same choroby, a o to, że wciąż musieli żyć z tym piętnem, które pojawiało się zazwyczaj znikąd. Wieczorem kładziesz się spać zdrowy na ciele i umyśle, a rano budzisz się z zaawansowaną schizofrenią. Ot, Zona.

Pietia należał, na swoje szczęście, do tych drugich, którzy przybyli nie by badać, ujarzmiać, decydować, wydawać sądy i opinie. Był prostym stalkerem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zjawił się, jak większość, z potrzeby portfela. Nie szukał, nie pytał, nie dociekał, więc Zona mu przepuszczała. Była dlań na tyle łaskawa, że pozwoliła przeżyć w swoich ramionach całe dwa lata. A to już coś. Byli co prawda tacy, którzy żyli i po pięć, i po sześć lat. Pionierzy. Teraz zajmowali się głównie handlem i siedzeniem na tyłkach w cieplutkich, założonych własnoręcznie i nie bez trudu bazach, czy dużych obozach. Ale nawet te dwa lata bez żadnego poważnego uszczerbku na zdrowiu, to już było coś.

Czwartego maja, akurat między świętem pracy, a Dniem Zwycięstwa (oba były przez wielu stalkerów obchodzone niewiele mniej hucznie, niż w Moskwie) Pietia wyruszył na kolejną chodkę. W zasadzie beż żadnego konkretnego celu. Po prostu pójść w jedną stronę, znaleźć schronienie, spędzić noc i kolejnego dnia wrócić. Ot, żeby nie wypaść z rytmu. Dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze - cały nieboskłon spowijały przelewające się bez ustanku ciężkie, ołowiane chmury, które tylko co jakiś czas przepuszczały na krótką chwilę nikły, blady i słaby promyk słońca. Niemal ze szwajcarską precyzją, prawie dokładnie co jedną, półtorej godziny zaczynał siąpić drobny deszcz, który za bardzo nie uprzykrzał życia, ale swoją obecnością powodował dyskomfort - szczególnie, gdy było się poza obozem. No i gdy padał prosto w oczy. Jednak stalker, nauczony doświadczeniem, by nie zmieniać planów bez naprawdę wyraźnej potrzebny - a najlepiej to nigdy niczego w Zonie nie planować - po prostu zabrał z depozytu swój fechtunek i wyszedł, nie zważając na średnio sprzyjające warunki atmosferyczne.

Widać, Matka Zona musiała mieć lepszy dzień, bo droga, którą sobie wyznaczył przed wyruszeniem przebiegała całkiem sprawnie. Nie licząc małego labiryntu anomalii grawitacyjno-żarowych, jakieś dwa kilometry od Tartaku, Pietia nie spotkał na szlaku żadnego niebezpieczeństwa. Po wyjściu z lasu na otwarty teren dostrzegł gdzieś na horyzoncie stado dzików, ale były na tyle daleko, że nie uznał ich za niebezpieczeństwo. Wiedział natomiast, że na wszelki wypadek musi o fakcie takiej obserwacji pamiętać.

Obóz w starym tartaku założony został niespełna rok po Drugiej Emisji. Do dziś krążą legendy i opowieści o jednym z Pionierów, Kręgarzu, który rzekomo zjawił się tu jako pierwszy. Podobno tartak działał do 2006 roku, każdego ranka przyjeżdżał podstawiony autobus z pracownikami. Oczywiście, kontrolę nad wszystkim sprawowała armia. A potem, pamiętnego 12 kwietnia wszystko obróciło się w niwecz. O przebywających tu ludziach słuch zaginął; co się z nimi stało, gdzie byli, co robili, czy w ogóle żyją – nikt nie wiedział niczego. Kręgarz odkrył. Wszyscy byli tu, w miejscu, w którym zastała ich niespodziewana zagłada, lokalny Armagedon. Zzombifikowani. Robotnicy w zetlałych koszulach przerzucali wciąż te same drewniane bale, wojskowi o nieobecnych twarzach snuli się wokół ogrodzenia, w pełnym, acz gnijącym i rdzewiejącym rynsztunku. Jedna z legend głosi, że Kręgarzowi udało się przekraść na poddasze jednej z hal produkcyjnych. Powiedział sobie, że jeśli uda mu się spędzić tu noc, to kolejnego dnia wyrżnie całą załogę w pień, ufortyfikuje go i zamieni w obóz. Najpierw swój własny, a potem, w miarę możliwości, zorganizuje niewielką społeczność. I tak się stało.

O Kręgarzu słuch zaginął w 2009.

Na wieczór pogoda znacznie się poprawiła. Chmury przegnały na wschód, a wilgotną ziemię zalały blade fale słońca. Choć nie było to typowe słońce z Dużej Ziemi - świeciło blado i wisiało smętnie, jakby ktoś za karę kazał mu oświetlać tą połać - dawało nieco radości i tchnienia spokoju. Dobra pogoda, którą ludzie z zewnątrz określiliby mianem ładnej była w Zonie rzadkością. Przez większość roku dominowała szaruga, Wieczna Jesień, mówili.

Pomiędzy drzewami zamajaczył wysoki, kwadratowy, trzykondygnacyjny budynek. Stara cementownia, zbudowana wiosną osiemdziesiątego szóstego, tuż po awarii reaktora. Jej zadaniem było dostarczanie na plac budowy Sarkofagu budulca. Po ukończeniu likwidacji kompleks zamknięto i porzucono. O dziwo, stalkerzy z pobliskich obozów nie zaglądali tu zbyt często, toteż o miejscu niewiele można było usłyszeć.

Pietia zbliżył się do wysokiego, betonowego ogrodzenia, gdy słońce zaczęło leniwie opadać w kierunku widnokręgu. Cała okolica skąpana była teraz w przyjemnym, złotawym blasku. Stalkerowi udało się odnaleźć wyrwę w murze, przez którą mógł wślizgnąć się na teren kompleksu. Oprócz głównego, klocowatego gmachu na wyłożonym betonowymi płytami placu stał jeszcze jeden przysadzisty, okrągły budynek i dwa dziesięciometrowe zbiorniki z prefabrykatów. Wyczerpany wędrówką nie zwrócił na nie szczególnej uwagi. Swe kroki skierował do hali połączonej z cementownią. Wszedł ostrożnie do ciemnego, szerokiego korytarza, przez który niespełna trzydzieści lat temu co chwila przejeżdżały wielkie, robocze wozy. Do tej pory na ścianach i podłodze zachowały się ślady odbywających się tu prac - niewielkie, rozrzucone losowo górki cementu zdobiły powierzchnie ornamentami, jak stalaktyty i stalagnaty pradawne jaskinie.

Z obu stron wysokiej na pięć metrów hali znajdowały się drzwi. A przynajmniej kiedyś, bo teraz w ich miejscach ze ścian wystawały tylko ponure, metalowe futryny z obitymi zawiasami. Czyli po pierwszej katastrofie wszelkiej maści złodzieje, złomiarze i rzezimieszkowie nie próżnowali, wykradali z porażonej atomem ziemi wszystko to, co dało się upłynnić i wymienić na walutę.

Pietia zerknął w prawo, w przeszklony korytarzyk prowadzący do pomieszczenia. Cała podłoga zasypana, czy zalana była czerwoną substancją przypominającą mokry piasek. Być może w fabryce wytwarzano nie tylko cement. A może to tylko jakiś wykwit, który przereagował ze składnikami znajdującymi się w magazynie dalej i zagarnął dla siebie calutki pokoik.

Po przeciwnej stronie korytarz ciągnął się do klatki schodowej i kilka metrów za nią zakręcał w lewo. Stara, przerdzewiała tablica głosiła, że powinny się tam znajdować toalety. Obok była też szatnia dla pracowników. Stalker, nie opuszczając broni udał się w tamtym kierunku, ale nie szedł do końca korytarza. Skręcił wcześniej, na prowadzące do wyższych kondygnacji schody, pokryte szpargałami, szkłem i wszędobylskim, betonowym pyłem.

Na kolejnym piętrze, na którym znajdowały się kadzie i pompy zlewające cement do podstawianych w hali samochodów odkrył szczątki jakiegoś nieszczęśnika. Na podłodze korytarza, tuż pod parapetem leżało zeschłe ciało, dzierżące w rękach wiernego aż do śmierci - a jak się okazuje, nawet i dłużej - SWD. Truposz miał naciągniętą na twarz sparciałą maskę przeciwgazową z pokrytym rdzawym nalotem filtrem. Kamuflażowa kurtka, którą był okryty nie wyglądała jeszcze wcale najgorzej - żeby ją porządnie wytrzepać z pyłu i pocerować, pewnie wciąż nadawałaby się do użytku. Najdziwniejszy był brak dolnej części ciała denata. W Zonie jednak dzieją się różne rzeczy, więc Pietia wzruszył tylko ramionami i rzucając wokół zwłok mutrami obszedł zmumifikowane ciało.

Do głównej hali nie mógł się dostać z powodu wejścia zagrodzonego Spalonym Puchem. Dziwny to twór. Ni to zmutowana roślina, ni to myśląca istota. Dopóki się jej nie zaczepia, nie czyni żadnej szkody - ot, wisi sobie w szczelinach spękanego sufitu, czy rozciąga między futrynami, jak gałązki zeschłej wierzby płaczącej. Ale wystarczy tylko się zbliżyć, czy nieopatrznie nawet zaczepić którąś z witek, a zaraz spina się w sobie i wystrzeliwuje w kierunku intruza dziesiątki tysięcy igiełek zawierających niezidentyfikowane neurotoksyny, które najpierw powodują trudności w oddychaniu, potem paraliż, a na końcu śmierć z uduszenia lub zatrzymanie akcji serca. A chronić się przed Spalonym Puchem trudno, bo igły są bardzo ostre i lecą z dużą prędkością. Mało który ochronny kombinezon jest w stanie uratować przed działaniem tego tworu. A i to - wystarczy pojedyncza igiełka, która znajdzie jakiś nieosłonięty kawałek skóry. Tylko tyle trzeba by móc zacząć myśleć nad przemową powitalną skierowaną do świętego Piotra.

Stalker ostrożnie minął strefę rażenia rośliny i ruszył w głąb korytarza. Znalazł tam pomieszczenie naczelnika fabryki. Świadczyły o tym setki skoroszytów i innych pożółkłych papierzysk, walających się wszędzie wokół. Z drugiej strony pokoju znajdowały się dwa niewielkie, prostokątne okienka, przez które do wnętrza wlewało się złotawe światło wiszącego coraz niżej słońca. Na środku pomieszczenia stało rozwalające się biurko, o które z kolei opierała się stara, zbutwiała szafa. Pietia wyszedł na korytarz i skierował się jeszcze wyżej.

Na półpięterko prowadziły normalnej szerokości schody, ale wyżej, na samo poddasze, były już o wiele węższe. Miały może z siedemdziesiąt centymetrów wszerz. Widać, że byle kto, w latach działania zakładu nie miał tu prawa wstępu. Zapewne znajdowały się tu urządzenia sterujące maszynami w hali. Teraz jedynym śladem dawnej działalności były prostokątne, zabezpieczone żelaznymi kątownikami otwory zionące z podłogi.

Dach przykryty był eternitem. Pomieszczenie było w istocie korytarzem o wymiarach dwa na dwa metra i ciągnącym się na jakieś piętnaście, dwadzieścia. Z jednej strony kończył się ślepo i to miejsce wydawało się stalkerowi wręcz wymarzone do snu. Z drugiej… leżało kolejne ciało. Zdecydowanie świeższe, niż znalezione poniżej. Obok walał się AKS-74U, wokół pełno było pustych, połyskujących w świetle ostatnich, pożegnalnych promieni słońca, łusek. Właściwie miejsce to byłoby znacznie lepszym do spędzenia nocy - stalker zabrał ze sobą dwudziestometrową linę, której spokojnie wystarczyłoby mu do ewentualnej ewakuacji po pionowej ścianie. Ale zmarłych z zasady się nie niepokoi. Wybrał więc drugi koniec korytarza. Właściwie, w zwyczajowej sytuacji, porządny stalker powinien odpuścić nocleg w budynku, w którym jest choćby ślad zwłok i rozejrzeć się za innym bezpiecznym miejscem. Teraz jednak Pietia był wykończony z pozoru łatwą przechadzką i postanowił zaryzykować. Do Tartaku nie było daleko, w Zonie tu jeszcze zbyt głęboko nie siedzieli, więc teoretycznie nic złego nie miało wręcz prawa się wydarzyć. Był nieco zaniepokojony rozczłonkowanym ciałem i zwłokami po przeciwnej stronie korytarza na poddaszu, ale nie uważał, żeby jakoś naruszył ich wieczny spoczynek.

Zrzucił w kącie niezbyt ciężki plecak - ot, prowiant na jedną noc, trochę leków, śpiwór plus ołowiany pojemnik na artefakty, tak na wszelki wypadek, gdyby po drodze coś udało się znaleźć. Zszedł na dół, do pomieszczenia naczelnika i zebrał stamtąd tyle ksiąg i zeszytów, ile dał radę unieść. Barykady by z tego nie było, ale gdyby tak rozłożyć je na schodach - cokolwiek chciałoby się tu dostać, musiałoby rozrzucić papierzyska i narobić hałasu. Zawsze to kilka sekund więcej na pomyślenie i ewentualną próbę ratowania się.

Po nieco ponad półgodzinie układania „na zakładkę” papierowej zapory o wysokości pół metra wrócił do „swojego” kąta. Z plecaka wyciągnął śpiwór i pojemnik na artefakty. Pierwszy rozłożył na betonie, a ołowianą puszkę zostawił w kącie. Torbę umieścił za głową, w roli poduszki. Sięgnął jeszcze po linę, którą profilaktycznie przywiązał do jednego z grubych prętów zbrojeniowych, wystających ze spękanej ściany po drugiej stronie. Tak na zaś. Wrócił do śpiwora, o ścianę po prawej oparł odbezpieczony karabin i zmrużył oczy.

...

Leżę w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Podnoszę głowę z twardej poduszki. To chyba mój plecak. Widzę na końcu korytarza skąpanego w blasku księżyca trupa. Jego AKS-74U odbija jasne światło jak lusterko. Słyszę jakiś szmer. Dobiega z korytarza, którym tu wszedłem. Gdzie ja w ogóle jestem? A. Cementownia. Sięgam po...

ku*wa! Gdzie mój kałach?! Stał tu. Pamiętam, jak opierałem go o ścianę, zanim zasnąłem. Wyraźnie słyszę niosące się słabym echem kroki, ktoś wchodzi po schodach, szurając butami po betonie. Rozglądam się za karabinem. No nie ma! Patrzę w lewo. Pojemnika na artefakty też nie ma! Co tu się, do ku*wy nędzy dzieje?!

Kroki. Coraz bliżej. Powinien natrafić na barykadę. Zbliża się... Zamykam oczy.


Pietia obudził się zlany potem. Rozejrzał po ciemnym, skąpanym w sączącym się przez dziury w poszyciu dachu blasku księżyca. Po drugiej stronie na podłodze rysowała się sylwetka trupa, obok sine, słabe światło odbijał korpus kałasznikowa ze składaną kolbą. Sięgnął ręką do prawej ściany, wymacał ręką kształt własnego karabinu. Upewnił się tylko, że jest odbezpieczony. Nasłuchiwał. Cisza.

- Nastawię ci kręgi, kolego. – Niski, przeraźliwie zimny i przyprawiający o dreszcze szept zalewa odbijającym się od betonowych ścian echem klaustrofobiczną przestrzeń przeraźliwie ciemnego pomieszczenia na poddaszu. – Nie uciekaj.

Stalker na te, usłyszane jedynie we własnej głowie słowa zerwał się do ucieczki. Wyskoczył ze śpiwora, jak oparzony, szarpnął za opartą o ścianę broń i zapominając o całym sprzęcie zaczął zbiegać na dół w kompletnych ciemnościach. Zniszczył kopnięciem barykadę z papierzysk i zwalił się z hukiem i chrzęstem tłuczonego szkła w dół, na zakręt klatki schodowej. Lufa AK wbiła mu się boleśnie pod żebro. Pojękując i oddychając ciężko Pietia podniósł się i zerwał do dalszego biegu. Wstając udało mu się włączyć latarkę umieszczoną pod lufą karabinu. Zbiegł na poziom głównej hali. Coś się zmieniło. Nie wiedział, co, ale wiedział, że w pomieszczeniu nastąpiła zmiana. Jakby czegoś tam brakowało.

- Nie uciekaj! I tak cię dogonię!

Brakowało leżącego pod parapetem cia... Nie zdążył pomyśleć. Runął na schody jak długi i boleśnie zarył szczęką o betonową krawędź stopni. W ustach poczuł metaliczny smak krwi. Karabinek z latarką wylądował gdzieś pod ścianą, żaróweczka zgasła, pomieszczenie znów zatonęło w mroku. Widział tylko kontur schodów i połyskujący blado kurz, wzniecony po upadku. Zaczął czołgać się, oszołomiony bólem. Byle dalej, od tego miejsca. Byle...

- Mówiłem, że cię dogonię. I po co było uciekać? Teraz masz tylko braki w uzębieniu, kolego. – Ten sam przerażający szept rozbrzmiewa gdzieś całkiem niedaleko. – Nie bolą cię plecy? Po takim upadku... Może nastawić kręgi?
- Kim ty jesteś?!
- Jak to kim? – Głos mówi jednym, monotonnym szeptem, jak maszyna. – Zamieszkaliście na moim terenie! To ja założyłem Tartak! To ja wystrzelałem te wszystkie żywe trupy! To ja chciałem, żeby wam, młodzikom, żyło się lepiej! I co? I kto o mnie pamięta? Kto wspomina? Ciągle, jak tam jestem, słyszę: „A Kręgarz to, a Kręgarz tamto”, pierdoluty jak ze szmatławca. Ale o tym, jak było naprawdę, czy co dalej, to nikt się nie zainteresuje! Tylko, że zaginął w 2009. I co? A ty? Wlazłeś tu... Jak myślisz, czemu tak mało słychać o Cementowni, co? Obróć się, spójrz na mnie, jak do ciebie mówię! – Głos nadal jest tak samo monotonny, nie wyraża żadnych, absolutnie żadnych emocji.

Posłusznie obracam się na plecy i widzę. Nade mną unosi się postać. Połowa postaci. Górna połowa. Pokryta kurzem kamuflarzowa kurtka, z kieszeni wystaje zardzewiały, zgniło zielony filtr. Już wiem, czyje zwłoki mijałem na piętrze. Kręgarz. Pionier. Legenda.

- No i co ty na to? Wiesz, czemu tak mam? – Odzywa się do mnie. Cały czas mówi jednakowym szeptem. – Przez ten je*any obóz! Wytłukłem wszystkich. Starałem się. Ściągnąłem ludzi. A potem wyszedłem... I zostałem tutaj. Nie pamiętam jak, ani dlaczego. Po prostu. Zostałem. Pieprzona cementownia. Cmentarz duszy. Cholerna Zona. Każdy, kto tu przychodzi i zostaje na noc, zostaje na zawsze. Myślisz, że tego na górze, jak mu tam... no, nieważne. Myślisz, że go ktoś zabił? Takiego wała! Sam się zastrzelił, jak próbowałem się z nim dogadać. To był pierwszy. Rzadko tu ludzie zaglądają. Masz przywilej bycia drugim. Pójdź na górę, zapoznaj się z nowym znajomym. Spędzimy tu razem trochę czasu. Swoją drogą, stalker, wiesz już, czemu w budynkach, takich jak ten się nie śpi.

Posłusznie podnoszę się z podłogi i otrzepuję z pyłu. Gęba boli, w ustach czuję krew – żyję? – oprócz tego wszystkie gnaty ciągną bólem. Wchodzę wąskimi schodami na poddasze. Barykady z papierów nie ma. Mojego karabinu i pojemnika na artefakty nie ma. Trupa po lewej, przy krawędzi, nie ma.

Mnie też nie ma. Staję jak wryty. Jak zamurowany.

Jak w cmentarnym grobowcu.


Żeby nie było - w oryginalnym pliku tekst oznaczony kursywą zapisany był inną czcionką dla podkreślenia zmiany sytuacji, ale tutaj się tak, kuwa, nie da.

I jak, robaczki, bedom kozaczki?
Image

Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Mito, KOSHI, Pangia, Imienny, lehoslav.
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Reklamy Google

Re: Cementarz, by V.

Postprzez lehoslav w 04 Lis 2015, 11:15

po prostu zabrał z depozytu swój fechtunek i wyszedł, nie zważając na średnio sprzyjające warunki atmosferyczne.


"Fechtunek"?! :E Chyba jednak chodziło Ci o "ekwipunek"...
Poza tym brakuje trochę przecinków, choć nie ma masakry.
Czytało się całkiem przyjemnie, pomysł wydaje mi się fajny.
Dozymetry: Gamma-Scout Rechargeable, Berthold LB 133-1, SV500, FH40T, KSMG1/1M, Терра МКС-05, Graetz X50ZS, RSA 64D, DL-Messer 6150, DP66M, ДП-5В, RAM-60A, RAM-63 (miernik scyntylacyjny α, β, γ), RWA 72 M, Graetz EDW150, KOS-1, FAG FH41, EKO-D, Radiagem 2, Rados RDS-110, Thermo SVG 2, PDMR82, an/udr-13, Стора-ТУ, PM1603A, PM1621A
W Zonie: 5 razy (16 dni)
Awatar użytkownika
lehoslav
Tropiciel

Posty: 360
Dołączenie: 03 Lut 2014, 12:34
Ostatnio był: 21 Kwi 2023, 08:10
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 84

Re: Cementarz, by V.

Postprzez KOSHI w 04 Lis 2015, 15:07

Voldi, ale jak robiłeś ten oczojebny wstęp to byłeś po wizycie pod warszawską Tęczą??? Generalnie przyjemna historia z Zony w klimacie Opowieści z Krypty. Dobrze się ją czytało, choć dupy nie urywa. Jedno, do czego bym się przyczepił, to niektóre zdania, które wyglądają jak streszczenie (krótkie, lakoniczne, słabe w składni) albo zdania, w których przekombinowałeś z szykiem. Reszta do korekty i będzie git. Całkiem udany powrót do pisania.

Tak w ogóle to myślałem już, że cię wpie*dolił zmutowany prypeć - sum, sułtan Prypeci...
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Voldi.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 16 Paź 2023, 14:40
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości