Rzeźnia

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Rzeźnia

Postprzez Universal w 03 Lut 2014, 23:10

Image

Rzeźnia

Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Ale nie mogłem poddać. Nie tu, pośrodku Szarej Kniei, otuliny legendarnego Czerwonego Lasu. Tutejsza roślinność nie została tak brutalnie potraktowana radionuklidami, jak stało się ledwie kilometr czy dwa na wschód stąd. Choć to wcale nie poprawiało mojej sytuacji. Jedyna większa różnica między obydwoma kompleksami roślinności to kolor. W Czerwonym wszystko zrudziało, tu wszystko stało się niemal jednolicie popielate. Posępne wrażenie dopełniała mgła, spowijająca okolicę już od kilku dni, ani na chwilę nie rzednąc. W ogólnym rozrachunku, tak czy owak byłem w dupie. Wszystko wokół było zdziczałe, do najbliższego znanego mi siedliska miałem parę kilometrów. W każdej chwili coś mogło na mnie wyskoczyć. Czułem się osaczony nawet przez ciszę, która wydawała mi się niezwykle dojmująca. A ja nie miałem już siły.

Poprzedniego wieczoru, kiedy chciałem się przespać na poddaszu jednej z opuszczonych chat, okazało się że otoczyły mnie ślepe psy. Że też Zona musiała je obdarzyć takim węchem! Ich przeciągłe pomruki, ciągłe szczekanie i świadomość, że nie jestem bezpieczny, długo nie pozwalały mi spać. Rankiem z kolei okazało się, że muszę je wybić, by móc ruszyć dalej. Wychyliłem się więc przez niewielkie okno i zdejmowałem jednego po drugim. I kiedy wydawało mi się, że teren jest czysty i zszedłem, jakiś sku*wiel, który zawieruszył się na tyłach, skoczył na mnie. Najpierw przyłożyłem mu w pysk łokciem, poprawiłem nogą i dopiero władowałem garść śrutu w jego czerep. Ale i tak zdążył mi trochę poharatać nogę, przez co znowu musiałem odwlec wymarsz, by odkazić ranę i starannie ją zabandażować.

Z tego powodu lekko utykałem, a czekał mnie jeszcze kawał drogi. Ciężki plecak wcale nie ułatwiał zadania, zwłaszcza że dociążało go parę fantów. Przeklinałem w myślach Czeczena - lokalnego handlarza, który zlecił mi tę fuchę. Ale z czegoś żyć trzeba, a trudno o robotę w której nie ubrudzi się rączek. Pozostawało mi jedynie iść naprzód, wciąż rozglądając się wokół. Zimne powietrze trochę mnie orzeźwiało i zmuszało do ruchu. Podczas marszu, mimo że noga bolała jak diabli, nie odczuwałem tak dotkliwie chłodu. Zresztą musiałem tak drałować, bo niby co innego mogłem zrobić? Wszędzie wilgoć, nie było nawet specjalnie jak usiąść. Westchnąłem. Znów zadręczałem się myślami o tym jak mi źle, a przecież to był mój własny wybór. Mogłem robić wiele rzeczy. Wyrzucenie z pracy to ostatecznie nie koniec świata. Choć trochę mi żal ponad dziesięcioletniego stażu w więziennictwie. Byłem strażnikiem, o czym zdarzyło mi się po pijaku wspomnieć innym stalkerom. Od tamtego czasu nazywają mnie "Klawiszem".

***

W miarę zbliżania się, z mgły powoli wyłaniała się nieco przysadzista sylwetka Rzeźni. To był nasz obóz. Urządzono go w starym... Właśnie nie wiem do końca, jak nazwać ten obiekt. Tak właściwie to jeden budynek, nieco rozczłonkowany, podzielony na kilka sekcji. Wiadomo było natomiast, że faktycznie zarzynano tu kiedyś świnie i bydło, co do tego nikt nie miał wątpliwości - nawet ja pamiętam, jak ściągaliśmy haki, zmywaliśmy krew. Znaleźliśmy też sporo rzeźniczego sprzętu. Może nie znaliśmy przeznaczenia poszczególnych pomieszczeń, ale to nie było ważne. Była to natomiast całkiem łatwa do obrony placówka, zwłaszcza kiedy pozatykaliśmy większość drzwi i okien, dzięki czemu szanse na to, że coś wtargnie do środka zmalały prawie do zera. Mieściła przyzwoitych rozmiarów bar, jeden z większych sklepów, kanciapę technika, czy melinę naszego lekarza-alkoholika. Według plotek, rzeźnię stworzono zaraz po wojnie, adaptując w tym celu jakiś o wiele starszy budynek. To by się zgadzało - bo nawet ślepy by zauważył, że znacząco różni się ona od innych zakładów powstałych w czasach Związku Radzieckiego. Tylko czym była ona wcześniej - tego już nikt nie wie.

Z daleka słychać było stłumione odgłosy dochodzące z Rzeźni. Przypomniały mi one parę wydarzeń związanych z tym miejscem, mimowolnie przyspieszyłem kroku. Mijając położoną tuż przy wejściu zrujnowaną chlewnię, jedną z trzech w całym kompleksie, usłyszałem szczęk zamka. Zerknąłem w tamtą stronę, mimowolnie ściskając w dłoniach strzelbę.
- A, to ty... - Źródłem dźwięku okazał się być wysłużony kałasznikow wartownika. Tych było trzech. Jako stały bywalec znałem każdego z nich. Całkiem sympatyczni goście - choć mieli często zbyt prędkie ręce do strzelanin, więc uniknięcie ołowicy pośladków przyjąłem z ulgą. Cała trójka nieustannie krążyła po ruinach przylegających do budynku rzeźni, która pomimo wieku okazała się być o wiele bardziej wytrzymała, niż później dobudowane obiekty pomocnicze. Na dobrą sprawę nie wiem, po co strzegli Rzeźni, skoro mogli robić tyle innych rzeczy. Ale co kto lubi.
- Tak, to ja. Coś nowego? - zapytałem nieco kurtuazyjnie, bo tak naprawdę nie byłem w nastroju do plotek. Choć z drugiej strony mogło się coś zdarzyć podczas mojej trzydniowej nieobecności. Ciągle coś się dzieje.
- Owszem. Wysłali kogoś po Łasicę, podobno ma kłopoty. Złapał jakoś zasięg radiostacji i błagał o pomoc.
- Niby z czego nadawał? A może to znowu jakaś anomalia i nasi poszli, nomen omen, na rzeź?
- Może... Idź pytaj Czeczena, będzie więcej wiedział.
Skinąłem głową i poszedłem dalej. Pomyślałem, że przy okazji rozpuszczę wici, ale teraz były ważniejsze rzeczy do roboty. Wartownik też ruszył swoją drogą, nie zwracając uwagi na moją poranioną nogę. Nieczuły drań.

"Anomalia" o której wspomniałem, była nie tak dawno tematem wielu plotek. Otóż w głównym korytarzu Rzeźni od wielu już miesięcy stała stara wojskowa radiostacja. Miejscowy technik, Śruba, podłączył ją kiedyś do prowizorycznego masztu i odtąd sprzęt służy do komunikacji między Rzeźnią a innymi placówkami, a jeśli ktoś ma lepszy sprzęt - może się też z nami komunikować. Przynajmniej w teorii, ja się na tym nie znam, ani nigdy z tego nie korzystałem, ale przyjmijmy, że tak jest. Pewnego wieczoru, podczas kolejnej libacji, usłyszeliśmy jakiś szum przerywany trzaskami. Dobra, zdarza się. Ale po chwili usłyszeliśmy głos. Przysięgam na Boga - gdybym nie był tak schlany, to na jednym wdechu uciekłbym na Krym. Nigdy w życiu nie słyszałem takiego potępieńczego jęku. Błagania o pomoc, przerywanego nieokreślonym zwierzęcym skowytem. A najgorsze było to... Że był to głos naszego kompana, który zginął niecałe pół roku wcześniej. By było straszniej - byłem przy nim, kiedy odchodził, pomagałem go chować. Dźwięk z głośnika był tak rzeczywisty, że spanikowaliśmy. Ktoś bardziej rozumny odłączył radiostację przerywając transmisję, ale nim to się stało, usłyszeliśmy jeszcze jego cholernie przerażający diabelski śmiech. Z dwa dni minęły, nim się większość z nas otrząsnęła. Nikt nie chciał wychodzić na patrole i zapijaliśmy nasz irracjonalny strach taką ilością wódki, że Czeczenowi zapasy stopniały do zera.

Tymczasem ja przekraczałem już próg wejścia. Byłem w przedsionku. I kolejne drzwi. Ledwo je otworzyłem, a uderzyła mnie dobywająca się z wnętrza fala ujmującego ciepła. Przez moment rozkoszowałem się widokiem znajomych niszczejących ścian, pajęczyn pod leciwym sufitem, nieprzeszkadzającą mi już wonią stęchlizny i dźwiękiem chrzęszczenia pod stopami starego, pokruszonego tynku, ledwie widocznego w bladym świetle starych jarzeniówek. Czułem się prawie jak w domu - w ciepłej, bezpiecznej przystani pełnej przyjaciół. Która podówczas funkcjonowała jako miejsce masowego mordu zwierząt. I niech nikt nie pyta skąd mamy prąd, bo nie mam zielonego pojęcia.

- No, wróciłeś. - Na ziemię ściągnął mnie chrapliwy głos Wrony. To akurat był człowiek, którego nie miałem ochoty spotykać od razu po powrocie. Cyniczny palant, który jątrzył i skłócał załogę, udając przy tym niewiniątko.
- Tak. Wciąż musisz sobie poczekać na kawałek spadku z mojego schowka - burknąłem na odczepne. Mimo, że go nie cierpiałem, musiałem przyznać, iż był całkiem pojętny. Bez słowa usunął się na bok, wracając do swoich spraw. Ja z kolei udałem się w stronę swojej skrytki. Mieliśmy w Rzeźni swojego rodzaju "przechowalnię". Każdy dysponował w niej wydzieloną przestrzenią zamkniętą na kluczyk. Pomieszczenia z szafkami niezmiennie pilnował Dziadek - stary samosioł, którego uratowano ponoć zaraz po Wybuchu w dwutysięcznym szóstym. Jak udało mu się przeżyć to co się wtedy stało - nie mam pojęcia. Jednak stary kulawy zrzęda chętnie opiekował się naszymi rzeczami, by nikt niepowołany nas nie okradł. Czasem trochę przynudzał opowieściami z lat swojej młodości, ale takie jest życie staruszka - szuka kogoś do rozmowy. Ważne natomiast, że nic nigdy nam nie zginęło.

Słuchając jednym uchem kolejnej bajki Dziadka, siłowałem się z kłódką. Stara, ciężarna krowa produkcji radzieckiej ani myślała ustąpić. Kiedy wreszcie udało mi się ją obluzować, dla świętego spokoju przytaknąłem staruszkowi, by nie sprawiać mu przykrości. Potem zapytałem go bezmyślnie o coś nieistotnego, by podtrzymać kontakt i zacząłem się rozpakowywać. Większość gratów nie była mi potrzebna tu, na miejscu. W końcu i tak miałem się nie ruszać przez dzień lub dwa, skoro musiałem podleczyć nogę, a targać ze sobą plecak jest niewygodnie. W końcu, odprowadzony przez Dziadka do samych drzwi, pokuśtykałem do Czeczena, by opchnąć mu fanty. Trzymając nieporadnie trzy niewielkie kontenery zawierające artefakty i parę wspomnianych wcześniej fragmentów ciał mutantów, musiałem wyglądać dość pociesznie, ale dość po tym, że udało mi się dotrzeć na miejsce niczego nie upuszczając.

Lokal nazywał się "Pod Dziką Świnią", co było dość ironicznym nawiązaniem do poprzedniego wcielenia obiektu. Pierwszy był tu Czeczen, który ponoć przypadkiem przeczekał tu Emisję. Spodobało mu się to miejsce, z czasem zaczęło się tu pojawiać więcej osób. Osiadł tu technik i parę innych, dość ważnych person. Zwiększony ruch generował coraz to większe przychody, aż stara rzeźnia okazała się być jednym z centrów stalkerskiego życia w Strefie. Niejako przy okazji powstał bar, do którego właśnie wkraczałem objuczony różnymi śmieciami. Ulokowano go w największej hali, liczącej dobre dwadzieścia pięć na piętnaście metrów, co znacząco przekraczało nasze potrzeby. Pośrodku z podłogi wyrastało dziewięć betonowych słupów, na których opierała się konstrukcja dachu. Tuż po prawej od wejścia, zaraz przy ścianie, zlokalizowany był kontuar zbity ze starych, znalezionych w okolicy desek, ciągnący się przez dobre dziesięć metrów. Reszta pomieszczenia zastawiona była skrzynkami, ławami i stołami, przy których siedziało kilkanaście osób. W tutejszych warunkach to po prostu tłum. W kącie rzępolił leciwy kaseciak, z którego leciał jakiś stary hit, na który nikt już nie zwracał uwagi. Paru stalkerów jadło, kilku piło, jakiś inny czyścił broń. Byłem przyzwyczajony do takich widoków, toteż nie poświęciłem bywalcom "Świni" zbyt wiele czasu, zmierzając bezpośrednio ku stojącego za barem Czeczenowi.

- No witam - rzucił, zanim zdążyłem poukładać wszystkie pakunki na blacie. Łypiąc jednym okiem na towar dodał: - Co tam masz?
- To co chciałeś trzy dni temu. - Kiedy wreszcie udało mi się uporać z bagażem, przysiadłem na jednym ze stołków i wskazałem palcem na szereg butelek piwa stojących za handlarzem. - Komplet kopyt dzika, dwie stopy snorka, do tego "Świecidełko", "Kulebiak" i "Śluz".
- Całkiem nieźle... - stwierdził Czeczen, stawiając przede mną odkapslowaną butelkę. Sięgnąłem po nią i wziąłem kilka łyków. Zimna ciecz przyjemnie połaskotała podniebienie. Mlasnąłem kilka razy, usiłując wyczuć chmiel. No ni cholery, nie dało rady.
- Skąd bierzesz tego browara? - zapytałem. - Jakiś jałowy.
- Jak się nie podoba, to spierda*aj! - Skrzywił się handlarz. - Biorę to, co mogę. Przynajmniej jest tani, a po czwartym i tak nie czujesz różnicy. Może herbatki?
Machnąłem ręką.
- Pewnie taka sama lura. Dobra, wracając do tematu, wyceń mi to i daj gotówkę. Zbieram na nową pukawkę, bo ta stara... - Zamiast kontynuować wywód, po prostu spojrzałem wymownie. Czeczen zrozumiał, że dawałem mu do zrozumienia, by udzielił mi w niedalekiej przyszłości sporego rabatu. Udając, że nie usłyszał, nadmiernie zaangażował się w poszukiwania kalkulatora. Biedak najwyraźniej pomylił tę spelunę z teatrem Bolszoj, bo wyszło mu to dość nienaturalnie. W końcu jednak wytargał spod lady "iskrę", leciwy radziecki protokalkulator, używany prawdopodobnie tylko z niewyjaśnionego sentymentu. Bo tak właściwie do niczego nie był mu on potrzebny. W końcu jednak pobieżnie obejrzał zapakowane w foliowe opakowania poodcinane fragmenty mutancich trucheł. Następnie założył śmieszne, zmodyfikowane podówczas gogle spawalnicze, sięgnął po ołowiane rękawice i otworzył pierwszy z kontenerów na artefakty. Wprawiony w ruch mechanizm zastukał kilkukrotnie, wreszcie odbezpieczony pojemnik syknął i niewielki korek odskoczył. Czeczen odłożył go, sięgnął do środka kapsuły i wyjął zeń półprzezroczysty, emitujący jasnożółte światło przedmiot. "Świecidełko", stosunkowo popularny artefakt, wchłaniający nadwyżki energii elektrycznej z otoczenia. Mimo swojej względnej pospolitości, w mgnieniu oka tuż za moimi plecami ustawiło się kilku frajerów chcących pooglądać tę błyskotkę. Wtem Czeczen zakończył jednak widowisko, chowając ten niezwykły obiekt do wielkiej skrzyni stojącej przy ścianie. Był to jego własny magazyn artefaktów, gdzie składował przehandlowane fanty. Podobnie rzecz miała się z pozostałymi dwoma artefaktami, które szybko zniknęły we wnętrzu metalowego kufra.

Transakcja była na ukończeniu, handlarz wypłacał mi już ostatnie banknoty, które skwapliwie chowałem w garści, kiedy usłyszeliśmy tupot kroków i stłumione przekleństwa. Wszystko ucichło, coś wisiało w powietrzu. Gdy chowałem pieniądze do wewnętrznej kieszeni kurtki, zobaczyliśmy wkraczający do środka kondukt. Ludzie Szakala nieśli nosze z ciałem Łasicy. Nie było wątpliwości co do tego, że nie żyje. Rozpruty brzuch nieboszczyka nie pozostawiał ku temu złudzeń.
- Czyli jednak - szepnął ktoś z boku.
Kiedy trup spoczął na podłodze, wszyscy stanęli wokół niego w kole. Rzuciłem okiem na pozostałych - każdy w skupieniu patrzył na szczątki jednego z obozowych śmieszków. Pomyślałem, że każdego z nas czeka taki los - prędzej, czy później i tak zginiemy od szponów jakiegoś ścierwa, albo bandyckiej kuli. Przypomniało mi się, że miałem pytać Czeczena o Łasicę i na śmierć o tym zapomniałem. Nie chciał Mahomet przyjść do góry, góra przyszła do Mahometa, czy jakoś tak. Zerknąłem na Szakala. Zawzięcie dyskutował półszeptem o czymś z Czeczenem stojąc na stronie. Zbliżyłem się o parę kroków, na tyle, by móc usłyszeć o czym rozmawiają.

- No i znaleźliśmy go w kałuży krwi w tej starej stróżówce. Był już zimny. Musiał dorwać się do tej radiostacji, chociaż skąd ona miała zasilanie to nie mam pojęcia...
- Ale po cholerę go tu przynosiliście? - Czeczen nie wyglądał na zadowolonego. I w sumie wcale mu się nie dziwiłem.
- Dżochar, daj spokój, co? Miałem go zostawić na pożarcie psom? Zasłużył się, niech spocznie w spokojnej ziemi. Zaraz go sprzątniemy, postawimy krzyżyk, wsio.

"Zasłużenie" się Łasicy to było spore przegięcie, tym niemniej w pewien sposób rozumiałem ten tok myślenia. Facet za życia był jedną z jaśniejszych gwiazdek Rzeźni. Lubił pić, często prowokował małe bójki, miał specyficzne poczucie humoru ale na ogół był pozytywnie przyjmowany i wiadomo było, że bez niego coś się zmieni, czegoś ubędzie. Całkiem często pierwszy rwał się do pomocy, choć nieraz później zapożyczał się u tych, którym wcześniej się przysłużył w jakiejś drobnostce. Czasem miałem go serdecznie dość, ale teraz... Według starych przysłów o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale.

- Panowie, wychodzimy na zewnątrz - zakomenderował Szakal, przerywając niezręczną, dłużącą się już ciszę. Gdy dał znak ręką, jego kumple podnieśli nosze ze zwłokami i ruszyli ku wyjściu. Za nimi niemrawo podążała reszta.

Parę minut później utworzyliśmy krąg wokół stale pogłębiającej się dziury w ziemi, wewnątrz której zaiwaniało z robotą dwóch młodzików. Wyrzucali kolejne zwały gruntu, dziobiąc otwór leciwymi łopatami, które o dziwo się nie pokruszyły - a były naprawdę mocno przeżarte przez rdzę. Kiedy w końcu uznano, że dziura osiągnęła odpowiednią głębokość, ludzie Szakala pomogli kotom z niej wyjść. Potem zepchnięto do otworu ciało owinięte w jakąś płachtę, a Śruba - technik - wycelował w niebo ze swojej flinty, a kilku innych zrobiło to samo. Chcąc nie chcąc, by nie odstawać od reszty, też wyjąłem pistolet z kabury i wszyscy razem trzykrotnie strzeliliśmy w niebo. Bardziej dla pokrzepienia serc żyjących kolejnym durnym ceremoniałem, niż ku jego czci, ale trzy naboje to znowu nie taki majątek, a stalkerskiego honoru nie splamiłem. Jako, że wciąż nie dane mi było odpocząć po powrocie z wyprawy, stałem z boku, gdy zasypywano grób ziemią. Na koniec wsadzono w świeży kopiec krzyż z dwóch prowizorycznie zbitych brzozowych gałęzi i wszyscy ruszyliśmy do baru, by opić śmierć towarzysza.

***

Siedziałem na swoim starym miejscu - tuż przy barze, w kącie sali. Obok mnie, na blacie, dogasał papieros, z którego zrezygnowałem w połowie palenia. Widząc, jak inni unoszą blaszane kubki z bimbrem, sam też chlapnąłem którąś z rzędu kolejkę i ponownie napełniłem puste naczynie. Spojrzałem leniwie do góry, na szereg fabrycznych lamp, doświetlających salę. Wtedy właśnie przypomniało mi się, co mówił mi Śruba, kiedy ostatnio go zapytałem o źródło prądu. Wspomniał wtedy o podłączeniu instalacji do "elektry". Cholerna skleroza, byłbym skłamał, że nie wiedziałem. Bywa. Jeszcze wielu rzeczy zapomnę, zanim spocznę obok Łasicy. Specyficzne uczucie - był facet i nie ma faceta. Nawet nie można teraz o nim źle pomyśleć, pie*dolone konwenanse. A jeszcze pięć dni temu, kiedy razem łoiliśmy flaszkę i...

Parę osób spojrzało na mnie podejrzliwie, gdy łupnąłem pięścią w blat. ku*wa! Przecież on mi był winny pieniądze!


=======================
Tytuł rozczarowujący w stosunku do treści, co? :caleb: Niestety, innego nie potrafiłem wymyślić.

[b]Inne moje opowiadania
Ostatnio edytowany przez Universal 27 Lut 2015, 19:45, edytowano w sumie 3 razy
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Cienias, Sarlinov, Voldi, Iwaszka, Imienny.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Reklamy Google

Re: Rzeźnia

Postprzez KOSHI w 04 Lut 2014, 00:17

Dobra ku*wa, będę pierwszy zanim zlecą się tu sępy, żeby zrobić *&%$^*. Nie będę się bawił w korektę, bo jest ok. Zgubiłeś trochę przecinków, jakieś literówki, parę zdań do korekty też by się znalazło. Uj z tym. Short całkiem spoko, poprawnie napisany, poukładany. Jest jedno ale - dla mnie short to coś, jak dawka dobrego draga, setka śliwowicy, czy skok na spadochronie. Zbierasz wszystko, co ci chodzi po głowie i przelewasz na papier. Ba, wyrzucasz to z siebie. Tu mamy za to zwykły stalkerski kawałek życia. Dobrze skrojony, ale bez fajerwerków. Czyta się go bez emocji. Krótka opowieść ma być jak pie*dolnięcie nokautujące. Czytałem na forum parę shortów i jeśli mam być szczery - najlepiej mi przypadł do gustu ten Gizbarusa, i powiedzmy Canthira ostatni. Dla mnie zawsze liczył się pomysł, a w tak krótkiej formie, to podstawa. Chodzi przecież o esencję, wyciśnięcie z niewielu słów maksimum formy. To coś jak dobre zdjęcie. Jedno ujęcie, które zamieszczone w gazecie, wpływa na miliony ludzi. Zdjęcie, na którym uwieczniona jest chwila, często taka, która zmienia losy ludzkości. Tu mi tego zabrakło.

PS. motyw z elektrą zasilającą w prąd z OŚ?
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Universal.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 16 Paź 2023, 14:40
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Rzeźnia

Postprzez Universal w 04 Lut 2014, 00:48

O, dzięki. Po prostu nie miałem ochoty na nic dłuższego, więc "coś skrobnąłem". Przed zarzutem o brak akcji nie mogę się obronić - masz rację.

Elektra - wiedziałem, że będzie porównanie do Ołowianego :D To trochę nie tak - we we Wojnach Frakcji, na długo przed Ołowianym, moja postać brała do warsztatu prąd z Baterii (ech, te pbfy). A tu mi się omsknęło co pisałem rok z górką wcześniej i zamiast Baterii użyłem Elektry. Trochę wygląda to jak zerżnięcie pomysłu, przyznaję. To po prostu dość logiczne powiązanie - nie ma prądu, "elektra" pluje nim na boki, więc wrzućmy do środka parę kabli i będziemy mieć prąd, tak w dużym uproszczeniu.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Rzeźnia

Postprzez Voldi w 21 Lut 2014, 16:21

W sumie, to nie powiem nic innego, jak Koshi.

Dobry, poczytny kawałek tekstu traktującego o życiu w Zonie. Szkoda, że troszkę niedoszlifowany. Ale stawiam kozak :caleb:
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 9 gości