Pozory mylą

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Pozory mylą

Postprzez Universal w 29 Lis 2013, 19:52

Czteroodcinkowiec, napisany w całości, choć teraz wprowadzam poprawki. Hamowałem wszystkie posty, by ten zostawić na tysięcznika, tak więc jest to mój jubileuszowy, tysięczny post na tym forumie, nie licząc tych skasowanych. Opowiadanie wydaje mi się dość zwięzłe, nie ładowałem tu zbyt wiele akcji. Mam pewne obawy względem tego, czy całość nie wyda się w pewnym sensie przegięta, ale to ktoś musiałby ocenić z perspektywy przeczytanej całości. W odróżnieniu do poprzednich tekstów, ten poprawiałem, większość byków chyba udało mi się wyłapać (jeden "niebrzmiący" element wyhaczył mi Grave).

Image

"Pozory mylą"

I:

:

Słońce zaszło już jakiś czas temu, ciągnąc jedynie za sobą bladą, pomarańczowo-żółtą łunę. Wkrótce i ona miała zniknąć w mroku, ustępując miejsca czystemu, nocnemu niebu, upstrzonemu mniejszymi i większymi gwiazdami. Wiedziały o tym świerszcze, które ze względu na brak jakichkolwiek ludzi w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, mogły bez przeszkód dawać w zdziczałym zbożu wspaniałe, wielogodzinne koncerty. Wtórował im szum pobliskich drzew, poruszanych lekkim, wieczornym wiatrem. Tu, na granicy starych pól i zapuszczonego zagajnika, znajdowały się ruiny niewielkiego sioła, opuszczonego niemal trzydzieści lat wcześniej. Wtedy dano mieszkańcom tych domostw niewiele czasu na opuszczenie swojego dobytku - ledwie kilkadziesiąt minut miało im wystarczyć, by zerwać wszelkie więzi łączące ich z tym miejscem. Mieli o nim zapomnieć, bo teren ten wziął w posiadanie jeden z najgroźniejszych wrogów ludzkości - cichy, bezwonny, niewidoczny. A jednak śmiertelnie niebezpieczny.
Mimo to, w jednym z lepiej zachowanych budynków - posiadającym jeszcze cztery ściany i większą część dachu - rozpalone było ognisko, uparcie wyrywające z mroku nie tylko opustoszały korpus domostwa, ale i dwójkę mężczyzn ogrzewających się tuż przy nim. Nowych, tymczasowych lokatorów.

Obydwaj jegomoście siedzieli w milczeniu, od czasu do czasu zerkając na siebie ze skrywaną ciekawością. Okoliczności ich spotkania sprawiły, że obaj chcieli się dowiedzieć czegoś więcej o sobie nawzajem. Z pozoru nie różnili się niczym. Ich poobdzierane, brudne ubrania, czy kępki gęstego zarostu przywodziły na myśl bezdomnych. Człowiek z Wielkiego Świata z pewnością wyczułby ich na kilometr - unosząca się wokół woń potu i brak kąpieli od wielu dni robiły swoje, jednak im to nie przeszkadzało - byli w Zonie, w miejscu gdzie taki stan rzeczy to norma. Zadowalali się raczej pełnym żołądkiem, nie wściubiając nosa do etykiety, by przypadkiem nie dowiedzieć się, ile kilogramów benzoesanów, stearynianów i fenoli zdążyli w siebie władować. Wszyscy byli świadomi tego, że jeśli nie zabije ich mutant, bandyta lub promieniowanie, zrobi to Przysmak Turysty, czy Polędwica Zaporoska, przeciwnik niemniej groźny, niż rzadko przecież spotykany Kontroler. Ważne było natomiast to, że udawało się utrzymać w miarę stabilną masę ciała, umożliwiającą przeżycie w tych niegościnnych stronach. Wielu mówiło, że "jeśli potrafisz przetrwać w Zonie, przetrwasz wszędzie".
Jakow Sycz, jeden z mężczyzn, o widocznie bardziej poznaczonej zadrapaniami twarzy co stanowiło dowód na jego dłuższy pobyt w Zonie, czyścił swojego kałasznikowa. Tak jak go nauczono tutaj - w Strefie - konserwację broni uczynił jednym z kluczowych zajęć w planie dnia. Wiele wody w Prypeci upłynęło, nim nauczył się to robić właściwie, choć i tak chwalono jego postępy poczynione w stosunkowo krótkim czasie, rzekomo wyróżniające go ponad ogół. Zniszczona skóra dłoni zdradzała, że wielokrotnie imał się najróżniejszych robót, przeważnie fizycznych. Także tu, w Zonie. Kiedy jakaś mu nie przypadła do gustu, szukał następnej, nie chcąc być przywiązanym zbyt długo do jednego miejsca, jak na przykład do poletka kopaczy, gdzie swego czasu za psie pieniądze wykopywał promieniujący szmelc dla grupy samotników. Jego stara, skórzana kurtka była trofiejna, zdobyta na jednym z byłych pracodawców, który miał zamiar "zużytego" pracownika pogrzebać między truchłami zabitych chwilę wcześniej ślepych psów. Jakow z lubością wspominał te czasy, które choć nie były łatwe, obfitowały w zaskakujące wówczas dla niego wydarzenia. Z czasem wszystko spowszedniało i straciło swój urok. Widać to było doskonale po jego surowym wyrazie twarzy, tworzącym swojego rodzaju maskę, spod której z rzadka przebijały się resztki emocji, wygaszonych przez pobyt w Strefie. Wiedział, że bzdurą jest stwierdzenie, iż ludzie się nie zmieniają. Mimo, że stalkerem nie był zbyt długo, widział dość, by móc rzetelnymi argumentami obalić tę tezę. Z reguły jednak tego nie robił, nawet kiedy dochodziło do jakiejś większej dysputy na ten temat w barze, czy przy ognisku - wychodził z założenia, że każdy dojdzie prędzej czy później do tożsamych wniosków. Nie było więc po co strzępić języka.

Jego towarzysz grzebał bezcelowo patykiem w żarze, próbując nie dopuścić do spalenia się kijka. Spojrzenie na jego tylko ubłoconą, zachowaną w całkiem przyzwoitym stanie kurtkę pozwalało mniemać, że ma się do czynienia z nowicjuszem. Obok leżał wysłużony makarow, którego odziedziczył po jednym ze swoich niedoszłych zabójców. Nie miał okazji jeszcze go użyć, a Jakow zastanawiał się, czy "nowy" będzie w stanie choćby nacisnąć spust. Znał te wątpliwości z autopsji. Chwilę później Sycz zauważył kątem oka nieco błędny wzrok mężczyzny. Podsunęło mu to myśl, że ten mężczyzna jest jakiś dziwny. Ot, przeczucie sprezentowane przez pobudzoną tutejszymi warunkami podświadomość. Z drugiej jednak strony w głowie stalkera dominowała myśl o tym, że jeszcze niedawno nieznajomy był ofiarą dwóch bandytów, a z podsłuchanej rozmowy wynikało, że Makar - jak przedstawił się ów człowiek - był słabeuszem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie.

- I co teraz planujesz zrobić? - zapytał niby od niechcenia Jakow, chcąc przerwać natrętny myślotok związany z kompanem.
- A nie wiem - westchnął tamten. - Może pójdę do jakiegoś obozu i się najmę do obierania ziemniaków, może sobie palnę w łeb, a może spróbuję wrócić do domu. Nie wiem tego tak samo jak tego, co mnie tu przywiodło. Chyba się gór złota spodziewałem. A ty gdzie się udasz? Pójdziesz dalej, wrócisz?
Stalker parsknął. Dopiero po chwili, gdy dostrzegł zmarszczone brwi nowego kompana, wziął głęboki oddech i dodał:
- Pójdę dalej. Do obozu. Mam tam kilku znajomych, może znajdzie się jakaś robótka. Potem coś sobie kupię, część odłożę na zaś. Może jakiś artefakt znajdę, a kiedyś sprawię sobie daczę na Krymie, albo wytarmoszę jakąś dziwkę na drodze rejonowej. Zresztą... Po co mam ci to mówić? Znamy się może z godzinę. Skrob tym patykiem, albo wsadź go sobie w dupę, mnie to już niespecjalnie interesuje, co zrobisz. Ja już się tu trochę zaaklimatyzowałem. Ty możesz iść w stronę granicy i przy odrobinie szczęścia miniesz trepów. Wrócisz do świata, który znasz najlepiej. Chociaż z drugiej strony... Już czegoś tu doświadczyłeś. Widok głowy rozwalonej pociskiem, wraz z mózgiem zmieszanym z błotem zapada w pamięć. Choć pamiętam gorsze rzeczy. Na pewno da się z tym żyć. Jakbyś sam ich zabił, to też mógłbyś z tym żyć. Zabić, wielkie mi mecyje! Naciskasz spust, pocisk leci, robi swoje i odchodzisz. To trzeba traktować jak grę. Wyłączyć empatię, stać się robotem.

Jakow odłożył karabin na bok, opierając ją o plecak wypełniony ekwipunkiem i świeżymi fantami. Wyciągnął z plecaka niewielką konserwę, starając się wybrać taką, którą producent wyposażył w zawleczkę. Brał głównie takie, uważając je za praktyczniejsze, ale przy bandytach znalazł kilka tradycyjnych, których otwarcie wymagało już nieco więcej sprawności. Potem sięgnął po łyżkę i po otwarciu puszki zaczął jeść jej zawartość. Już dawno przestał mu przeszkadzać smak sterylizowanego kurczaka, którego mięso oddzielono mechanicznie od kości. Przynajmniej mięsem to nazywano, choć Jakow był świadom tego, że tak zwane MOM zawierało głównie tłuszcz, zmielone chrzęści i skórki.
- ku*wa, będzie trzeba znowu amunicji dokupić... - mruknął, przełykając zimną pulpę. - A ch*j, sprzedam flintę tych frajerów, będzie dobrze, starczy.
- Chcesz mi powiedzieć… - Makar odezwał się po chwili, wyglądając, jakby z całych sił próbował zrozumieć usłyszane słowa. - Co, teraz przejdę obojętnie obok trupa? A może nawet zacznę zabijać? Nie żartuj!
- Nie - uciął krótko Jakow. Spojrzał w oczy swojemu rozmówcy, przygryzł lekko wargę i usiłując przywołać wspomnienia z niedalekiej przeszłości dodał: - To nie działa tak, jak w filmach. Kiedyś też myślałem, że "przekroczysz granicę". Granicy nie ma. Albo inaczej... Granica jest codziennie. Codziennie stajesz się kimś innym i mijasz punkt, za którym nie jesteś taki sam, jakim byłeś wcześniej. Jeśli w podstawówce... Jeśli tam zagadnąłeś koleżankę i zaprosiłeś ją na sok, to już się zmieniłeś. Już coś pękło, już nie jesteś tym samym Makarem, który dzień wcześniej ciągnął ją za warkocz. Inny przykład... Tyle lat chodziliśmy do szkoły. I nagle musieliśmy z tym zerwać, skończyła się sielanka, trzeba było pójść do pracy. Już nigdy nie będziesz tym wypierdkiem biegającym z zeszytem pod pachą. Rozumiesz? Zabijanie to coś, co nam kulturowo obrzydzono, myślę że niesłusznie. Oczywiście, jeśli komuś sprawia radość mordowanie, to coś jest nie tak. Ale żeby jakoś bardzo przeżywać zabicie jednego, czy drugiego sku*wiela? Tego już nie rozumiem. Wyobraź sobie co zrobiono z Ukrainą. Zawsze jesteśmy w dupie. Wahałbyś się, czy zabić któregoś z tych palantów? Ja nie. Na początku warto sobie na przykład wyobrazić, że nie strzelasz do człowieka, a do celu. W ogóle strzelanie z pistoletu, czy karabinu jest o wiele łatwiejsze, niż upie*dolenie kogoś nożem. Inny ładunek emocjonalny.
- Pieprzysz. Trzeba mieć w sobie coś z psychopaty, żeby zabić z zimną krwią. Jak niby spojrzę matce w oczy po powrocie? Powiem jej "mamo, zabijałem i kradłem, było fajnie"? Jak...
- O ile jeszcze ją zobaczysz - wtrącił Jakow, uśmiechając się nieznacznie. - Chyba nie sądzisz, że jest się stąd tak łatwo wydostać, co? Owszem, powiedziałem, że potrzebujesz nieco farta, ale powiedziałem to "ot tak". Do granicy jest kilka kilometrów. Możesz mieć pecha i natrafić na kolejnych bandytów, na mutanty, na wojsko... Ile przeszkód musiałeś minąć, by tu wejść? Ile kontroli, barier ominąłeś? Poza tym w każdej chwili możesz zginąć. Te ognisko może na nas teoretycznie ściągnąć stado piesków. Nie zagłębiając się zanadto w specyfikę mutantów - po prostu są cholernie dobrymi zabójcami. Nie uznawaj za pewnik spotkania z matką, bo możesz nawet tej nocy nie przeżyć. Jeśli chcesz ją zobaczyć, być może będziesz zabijał. Jeśli chcesz, żeby wciąż miała syna, to na pewno jeszcze kogoś zabijesz, jeśli staniesz przed takim wyborem. Zresztą, kiedy masz nóż na gardle, nie ma czasu na decyzję, musisz działać błyskawicznie. Pamiętaj - przede wszystkim liczy się twoje życie. Grałeś w gry? Pewnie tak. No i to też jest gra, choć... Specyficzna. Traktuj to jak grę, to oszczędzisz sobie niepotrzebnego kłopotu. Nie nadwyrężaj mózgu, nie zachowuj się jak człowiek z zewnątrz. Pozwól się ponieść instynktowi, bo to twój jedyny przyjaciel. On ci nieraz uratuje dupę.

Gdy Jakow zakończył swoją mowę, Makar milczał. Omiatał wzrokiem budynek w którym się znajdowali. Klepisko pokryte spróchniałymi deskami, kruszejące ściany z odpadającym zeń tynkiem, ogromna wyrwa w dachu, przez którą widać dziesiątki gwiazd. Za nim zatarasowane drzwi, otwory okienne zabite starymi sztachetami, zapewne przez poprzednich wizytatorów.
- Czyli wpadłem po uszy w gówno?
- Jak najbardziej koleżko. Ale może nie w tym sensie, w jakim ty o tym myślisz. Nie jestem w Zonie o bardzo długo, nieco ponad pół roku. Ale spotkałem ludzi, którzy są tu zdecydowanie dłużej. Wielu już mają na swym koncie, bo wbrew pozorom całkiem sporo ludzi trafia do Zony, choć śmiertelność tu jest dość wysoka. Znam paru takich. Są całkiem normalnymi ludźmi, przynajmniej na tyle, na ile pozwalają panujące tu warunki. Był taki koleś, nie pamiętam, jak go nazywali. Uciekł z Zony, dorwał robotę po drugiej stronie, założył rodzinę. Z tego co opowiadali… A raczej co on opowiadał, to nie śniły mu się po nocach zabójstwa. Mógł się rypać ze swoją panną bez obawy, że przyśni mu się gwałt na jakimś nowym. A takie rzeczy się zdarzają, więc pilnuj zadka, bo może być wpadka - zarechotał. - Miał dziecko, którego nie bał się przytulić mimo tego, że niemal wyrywał serce dogorywającym przeciwnikom. Tu był zdziczały, tam wracał do normalnej egzystencji. Może masz rację, może trzeba mieć w sobie coś z psychopaty. A co, jeśli potrzebujemy lekkiego popierdolenia, żeby móc normalnie funkcjonować? Przynajmniej by żyć w Zonie?

- Skąd wiesz, co ten koleś czuł, jeśli zwiał z Zony? - zauważył Makar, dotąd biernie przysłuchujący się wywodowi.
- Facetowi życie się posypało, wpadł w długi. Wrócił do Zony na kilka miesięcy. Potem zniknął, według różnych wersji tej samej opowieści udało mu się drugi raz wydostać i pojechał w piz*u z rodziną, ponoć wylądował pod Charkowem i robi w zakładach metalowych.
- Dobra, mówiłeś, że miał dzieciaka. Spłodził bachora przed przyjazdem tutaj, czy zrobił mutanta?
- A wiesz, że nie wiem? Całkiem dobre pytanie - przyznał Jakow, kiwając głową z uznaniem. - Faktycznie, jakby poruchał po fakcie, to powinien być bezpłodny. Albo kłamią mówiąc, że po pobycie tutaj nie ma się dzieci...
- Ty mi tak opowiadasz o innych, a jak to z tobą? Nie miałeś nigdy skłonności? Widziałem, co z tymi dwoma zrobiłeś, to było dla ciebie coś normalnego, jakbyś smarował chleb, jakbyś dokręcał śrubę. Czysta mechanika. Tak... Tak się nie da. Tak nie można normalnie.
- Nie można? A ty się teraz cały trzęsiesz? - Stalkera oburzyło ciągłe porównywanie do wariatów. - Daj spokój, "nie bądź piz*a", jak to mi mówili. Jeśli ja jestem psychopatą, to ty nim będziesz w przeciągu tygodnia, bo nawet bez wódki jesteś w miarę opanowany. Inni bardziej się trzęsą. Chcesz wiedzieć, jak to było ze mną? A proszę cię bardzo. Opowiem. Tylko najpierw pozwól, że dorzucę drewna, bo nam tu ogień przygasa.


II:

:

Poranna mgła spowijała wszystko dookoła, sprawiając że nie było widać nawet dalej położonych zarośli, zewsząd otaczających piechura. Szczegóły stawały się niewidoczne już na dystansie kilkudziesięciu centymetrów, a dostrzeżenie zagrożenia z odległości większej niż parę metrów graniczyło z cudem. Wśród sosen i brzóz, przeplecionych wszędobylskimi, niskimi krzewami, niewidoczny byłby każdy przeciwnik. Kruche gałązki, liście i igliwie spoczywającej na miękkiej poduszce mchu mogły w każdej chwili zdradzić pozycję potencjalnej ofiary. W tym oceanie ciszy nawet najmniejszy szmer rozchodził się na dalekie odległości. Tak przynajmniej sądził Jakow, przebijając się przez las w kierunku domniemanego obozu samotników, o którym powiedziano mu poprzedniego dnia.

Trzymając niepewnie dubeltówkę w jednej ręce, a w drugiej kompas, starał się omijać wszelkie niebezpieczeństwa. Szedł tak od dwóch dni, kiedy to pozyskał większą część swojego ekwipunku, kradnąc ubranie i broń z dawno zapomnianej przez Boga i ludzi leśniczówki. Wtedy po raz pierwszy zwątpił w swoje siły, ledwo umykając wściekłemu gajowemu. Staruszek był nadzwyczaj aktywny i niewiele brakowało, by wyprawa zakończyła się już tam. Skoro nie potrafił poradzić sobie z takim przeciwnikiem, jak mógł przeciwstawić się innym?

Był świadom powagi sytuacji. Wiedział, że najtrudniejsze dopiero przed nim. Mógł się jedynie domyślać co konkretnie go czekało. Usłyszane tu i ówdzie plotki krążyły po głowie, nie dając spokoju. Wilki wielkości niedźwiedzi, żywe trupy chodzące w biały dzień, elitarne oddziały wojska pilnujące granicy Strefy. Każdy opowiadał o niej w nieco inny sposób, roztaczając wizję zapomnianych pól pełnych bogactw, lub wręcz przeciwnie - śmiertelnie niebezpiecznej okolicy, w której nie sposób było się wzbogacić. Uwierzył tym pierwszym, nie odrzucając jednak całkowicie ostrzeżeń reszty. Uznał, że da sobie radę, że nikt nie zakwestionuje siły posiadanej przez niego broni palnej, jaką miał zamiar zdobyć przed przekroczeniem granicy. Miał jasno określone aspiracje - zyskanie pieniędzy, szacunku, chęć przeżycia przygód. Miał siebie za pana świata, za zdobywcę, który okiełzna dziką przyrodę. Sądził, że przeciw niemu wystąpi jedynie ona, ewentualnie kilku zabłąkanych lumpów, których pokonanie nie przysporzy żadnych trudności. Rzeczywistość zweryfikowała te założenia, a on był na tyle rozsądny, by to zauważyć.

Nie wiedział natomiast, jak niewiele brakowało by zginąć, gdy wkraczał do Zony. Bladym świtem, tak jak mu podpowiedziano, przekradał się nieopodal placówki wojskowej, w rzekomo najbezpieczniejszym miejscu, jakie można wybrać, by dostać się w głąb Strefy. W miejscu wolnym od zdradliwych bagien, odpowiednio zalesionym, nie będącym pod stałą obserwacją żołnierzy, a także dalekim od szlaków zwierząt i na wpół legendarnych mutantów. Wartownik brał go już na muszkę, gdy ten próbował przecisnąć się przez przeciętą siatkę. Nie naciskał spustu, gdy chłopak przeskakiwał mur z betonowych prefabrykatów. Gdy tamten mijał drugą z kolei siatkę, odgradzającą tzw. "Wielki Świat" od Zony, opuścił karabin, rezygnując z oddania strzału. Z tylko sobie znanych powodów nie pozbawił go życia, być może oczekując, że wyręczy go w tym mieszkaniec Strefy, jej zniekształcone dziecko, będące kpiną z natury.

Wkrótce las się skończył. Jakow stanął na jego skraju, spoglądając na niekończące się morze przysłoniętych białą pierzyną pól. Pozwolił sobie upajać się chwilę wspaniałym widokiem, wsadził kolbę strzelby pod pachę, po czym sięgnął do kieszeni kurtki, wyciągając stamtąd mapę rejonu. Korzystając z kompasu spróbował określić swoje położenie. Do obozu brakowało kilku kilometrów. O stalkerach słyszał wiele - bohaterscy, bogaci, doskonale wyposażeni, niemal władający Zoną, lub przeciwnie - zdegenerowani pijacy, gwałciciele i mordercy, nie liczący się z niczym i nikim. Tę rozbieżność tłumaczył sobie prosto - z pewnością zdarzali się jedni i drudzy, nie było w tym nic nadzwyczajnego. On będzie należeć do tych pierwszych.

Wziął kilka głębokich oddechów, wpuszczając do płuc chłodne, poranne powietrze. Dozymetr milczał, powietrze musiało być więc całkiem znośne, wolne od pyłów. Schował mapę i kompas do kieszeni, chwycił dubeltówkę pewnie w dłonie i ruszył w wyznaczonym kierunku na poły zarośniętą, polną drogą.
Z czasem mgła zaczęła się rozrzedzać, odsłaniając odleglejsze obiekty. Lekki wiatr poruszył liśćmi drzew, jednak już od dawna nie było słychać nic ponad to - żadnych zwierząt, ptaków. Niemal idealna cisza. Mówiono mu o tym, że większość zwierząt zmutowała lub zginęła, więc zbytnio się temu nie dziwił. Nie spodziewał się w tej okolicy ludzi - była ponoć uboga w "owoce Zony", jakimi były artefakty, posiadające nadzwyczajne właściwości konglomeraty tkanek, minerałów, przedmiotów. Niejednokrotnie okazywało się, że z kawałka ludzkiej kości, starej sprężyny i paru kamieni powstawało coś, co wywracało wszystko do góry nogami, dezaktualizując dotychczasowe osiągnięcia nauki. Skoro więc nie było artefaktów, nie było też powodu, by ktokolwiek tu przebywał. Chyba, że nowo przybyli, podobni do niego, nie stanowiący większego zagrożenia. Warto było jednak trzymać palec na spuście, w razie gdyby...

- Dokąd się wybieramy? - usłyszał za sobą ochrypły, przepalony bimbrem głos. Obrócił się błyskawicznie, podnosząc przy tym strzelbę, by móc wygodniej celować. Ujrzał zarośniętego, brudnego jegomościa celującego do niego z jakiejś flinty.
- Rzuć to - mruknął tamten. Na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek. Ostentacyjnie oblizał usta, pokazując zdekompletowany szereg pożółkłych zębów. - Rzuć mówię, bo jak się wku*wię, to będzie gorzej.

Jakow wahał się. Gdyby nacisnął spust, miałby zagrożenie z głowy. Ale zabić człowieka? Wcześniej wydawało się to prostsze. Wtedy nie stał jednak przed takim wyborem. Teraz jeden ruch palcem wystarczył, by zmienić wszystko. Lecz co było cenniejsze, czyste sumienie, czy życie, które niewątpliwie skończy się, jeśli nie zabije pierwszy? Czy łagodność i niechęć do przemocy, jakie wtłaczano mu od dzieciństwa miały jakieś przełożenie na rzeczywistość?
Napinał powoli spust, z każdym milimetrem przybliżając się do oddania strzału.
Wtem poczuł silne uderzenie w tył głowy. Upadając mimowolnie docisnął cyngiel, powodując wystrzał. Później czuł jedynie silne ciosy w brzuch i kątem oka zauważył podchodzącego mężczyznę z flintą.

- Szmaciarz, zastrzeliłby mnie! - Głos był słabo słyszalny, jak gdyby dobiegał zza ściany. Dopiero po chwili stopniowo wszystko wróciło do normy, dźwięki nabrały wyrazistości. Otworzył oczy. Wtedy ktoś kopnął go w bok i nogą przewrócił na plecy. Jakow dostrzegł drugiego napastnika, który musiał być tym, który powalił go na ziemię. Obydwa oprychy celowały w leżącego z broni, jedną z nich rozpoznał jako swoją.
- Nie mogłeś mu poderżnąć gardła? - zapytał ten pierwszy. - Bardziej hardy od poprzednich, zabiłby mnie. Następnym razem ty idziesz na przynętę.
Drugi bandyta zarechotał.
- Jakbym mu wbił nóż w szyję albo zastrzelił, to byśmy się nie pobawili. Zwiąż go, potem się odkujesz.

Więc tak witają nowych? Jakow zaczął panikować. Jednocześnie był na siebie wściekły, że zawahał się, ryzykując życiem. Nie miał co liczyć na jakąkolwiek pomoc, teren był odludny, a nawet gdyby ktoś zabił tych dwóch, on z pewnością po chwili dołączyłby do nich. Serce mu załomotało, gdy jeden z nich wyjął ze skórzanej pochwy przy pasie wielki nóż kukri o ponad trzydziestocentymetrowym ostrzu. Znał ten typ broni, gdy jako nastolatek interesował się Azją. Z ówczesnych zainteresowań pozostało mu choć tyle, że wie jak nazywa się narzędzie, którym go za chwilę zaszlachtują.

Po chwili nastąpił jednak ciąg zdarzeń, które go zdezorientowały. Dwa dźwięki wystrzału, bryzgająca krew, upadające ciała, a to wszystko w ciągu nie więcej, niż paru sekund. Przerażony Jakow próbował wycofać się na czworakach do tyłu, wyglądając zagrożenia. Instynkt podpowiadał mu, by umknąć do lasu, jednak rozum kazał zabrać ze sobą broń. Tej jednak, jak na złość, nie mógł dostrzec. Leżały przed nim tylko dwa ciała w rosnących kałużach krwi. Spojrzał po sobie - był względnie czysty, tylko w paru miejscach widząc na sobie niewielkie, ciemnoczerwone plamki. Przyklęknął. Wybawcy, czy może raczej następnego zagrożenia, nadal nie było widać. Nie do końca panując nad swoimi ruchami, pozwalając podświadomości na kierowanie własnym ciałem. Po chwili udało mu się odnaleźć swoją broń i plecak, którego braku nawet nie zauważył, a który musieli mu ściągnąć, kiedy stracił przytomność.

Jego strzelba spoczywała pod ciałem bandyty. Powstrzymując obrzydzenie odepchnął bezwładne truchło, starając się jak najszybciej wyszarpnąć spod niego zakleszczoną kolbę. Siłował się chwilę z martwymi obiektami, myśląc tylko o oddaleniu się z tego miejsca.
- Pomóc? - usłyszał głos nad sobą. Mimowolnie zmrużył oczy, czekając na cios. Ten jednak nie nastąpił. Obrócił niepewnie głowę. Za nim stał kolejny obdartus. Połatana kurtka, ubłocone bojówki, ściśle zawiązane, wytarte trapery. Do tego byle jak przycięta broda.
- No co się tak patrzysz? Pytam się, pomóc? - Mężczyzna zniecierpliwił się milczącym wpatrywaniem się w niego. Jakow skinął w końcu lekko głową. Jegomość podszedł bliżej i bez słowa przeciągnął trupa na bok.
- Wyglądasz jakbyś pierwszy raz trupa widział. Jestem Kirył. Częściej mówią tu na mnie jednak Nomad. Podobno inaczej się powinno to wymawiać, ale... - powiedział, wyraźnie chcąc rozpocząć dłuższą dygresję, lecz nagle przerwał. - Dobra, zbieraj fanty. Im się na nic nie przydadzą. Jak znajdziesz jakieś notatki, kartki, daj mi je. Jakąś broń możesz sobie zatrzymać.

Jakow bez słowa zaczął wykonywać polecenie. Przez chwilę siłował się z myślami, starając się odczłowieczyć zwłoki. Drżały mu jednak ręce, gdy przeszukiwał kieszenie jeszcze ciepłego nieboszczyka. Pieniądze i drobniejsze obiekty wciskał do kieszeni kurtki. Gdy znalazł nieco większe zawiniątko, odłożył je na bok, by zgodnie z pouczeniem oddać je obcemu przybyszowi. W plecakach nie znalazł niczego szczególnego, z wyjątkiem paru sztuk broni, kilku pudełek amunicji i skromnych zapasów żywności.
- Część wrzuć do swojej torby, resztę do jednej z należących do nich - zakomenderował Nomad. - Potem zarzuć tę drugą na ramię, zaraz ruszamy.
- Dokąd? - zapytał niepewnie Jakow, wciąż nie ufając tajemniczemu osobnikowi.
- Do obozu. Niezależnie co tu się nie działo, kim jesteś, ani ile czasu przebywasz w tym miejscu, warto trochę wypocząć, co? Sam lepiej nie idź, wyglądasz na zdezorientowanego. A ja muszę coś załatwić u Rubla.
Widząc pytające spojrzenie młodego towarzysza, dodał:
- Rubel to taki handlarz, barman i zleceniodawca w jednym. Miałem iść gdzie indziej, ale natknąłem się tu na was... Wiesz kim było tych dwóch? Nie... No jasne, skąd miałbyś wiedzieć, zielonogęby. Ślina i Grabarz, dwie szumowiny polujące głównie na młodych i niedoświadczonych. Zapewniali, jakby to ująć... Pełen serwis. Napadali, rabowali, zabijali. Czasem, jeśli ich to i owo swędziało... gwałcili. Lubili takich młodych, jak ty. Dziwne, że nie było z nimi tego trzeciego...
- Gwałcili? Nie wiem kim jesteś, ani kim tak naprawdę byli oni, ale...
- Nie wierzysz? - zapytał drwiąco Kirył. - No tak, wy tam na zewnątrz nie chcecie o tym myśleć. Nie musicie. Tutaj to i owo się zmienia. Odpowiednio spragniony heteryk też będzie chwilowo błękitny. Popędu nie oszukasz. Całe szczęście funkcjonuje jeden, jedyny burdel w Zonie, na pograniczu, ale to dłuższa historia. Nieważne - mruknął po chwili. - Wrzucaj pakę na plecy i idziemy.

Jakow uporał się w końcu ze zebraniem dobytku zarówno swojego, jak i zabitych bandytów. Objuczony sprzętem poruszał się wolniej, z trudem nadążając za przyzwyczajonym do niekorzystnych warunków towarzyszem. Ten, trzymając w ręku najzwyklejszego kałasznikowa, parł przed siebie, z rzadka rozglądając się na boki. Postronny obserwator miałby go za nieuważnego, jednak Nomad uważnie lustrował otoczenie. Podczas pobytu w Strefie wykształcił u siebie umiejętność wnikliwej kontroli okolicy. Nie musiał się nawet skupiać, samoistnie wydzielając fragment sił witalnych do tego celu. Czasem przystawał i wsłuchiwał się w dźwięki otoczenia. Każda próba rozpoczęcia luźnej rozmowy inicjowana przez "młodego" kończyła się zasłyszeniem kilku stłumionych przekleństw i rozkazem uciszenia się. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak dostosować się do żądania.
Szli długo. Podążający z tyłu Jakow nie był w stanie określić, czy maszerował kwadrans, godzinę, czy dwie, wszystko zlało mu się w jeden, monotonny obraz. Krajobraz praktycznie nie zmieniał się, jedyną różnicą był gęściejszy las i zniknięcie gdzieś łąk. Wyczerpany, wpadł w rodzaj swoistego transu, ograniczając myślenie do minimum. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że drzewa znacznie się przerzedziły, pojawiły się wysokie trawy. Znajdowali się niedaleko jakichś zabudowań. Mnóstwo opuszczonych domów jednorodzinnych, z pozoru nie wyglądających nadzwyczajnie. Typowa ulicówka, jakich wiele było na odludziu takim jak to. Po chwili dało się zauważyć, że w kilku z nich ktoś jest. Postać mignęła to w jednym, to w drugim oknie. Jakaś deska zaskrzypiała. Ktoś krzyknął. Między ścianami odbijało się echo skowytu. Po chwili względnej ciszy wyraźnie słychać było szczekanie psa gdzieś w oddali. Potem kolejnych. Ktoś zapuścił motor.
- Co to ku*wa było? - jęknął Jakow.
- Zamknij się. To są ludzie, których się nie niepokoi. Idziemy dalej, wszystko będzie dobrze.
Chcąc, nie chcąc, chłopak z niemałym trudem dostosował się do polecenia. Kolejne dźwięki wzbudzały w nim coraz większy strach. W oddali zabrzmiała syrena. Był już bliski histerii, nie wiedział co się dzieje, a co gorsza - nie wiedział co go jeszcze spotka. Wszystko było jedną wielką niewiadomą. Przez chwilę myślał, że to sen. Nie czuł już nóg. Same go prowadziły. Mijał kolejne domy, słysząc co rusz nowe dźwięki - głos kobiety, niecodzienny świst wiatru, otwieranie okna. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach dotarli do skraju wioski. Jakow poczuł dreszcz na plecach. Bał się spojrzeć do tyłu, nie chcąc prowokować niebezpieczeństwa. Osaczały go irracjonalne obawy. Zdał sobie jednak sprawę z tego, że nie jest w stanie zrozumieć zachodzących tu zjawisk. Coś zawyło. Ciszę rozdarł przeciągły, jak gdyby psi jęk. Po chwili przerodził się w nerwowe ujadanie. To nie był jednak pies, co do tego Jakow miał pewność. Jednak to przerażało go jeszcze bardziej. Zaczął nerwowo się rozglądać, by poznać źródło dźwięku, jednak w tym momencie poczuł na ramieniu ciężką rękę, wgniatającą mu się mocno w bark.
- Nie - głos Nomada był suchy, ostry. Nie znoszący sprzeciwu. Nim Jakow zdążył zareagować, jego opiekun pociągnął go za rękę i przepchnął przed siebie. - Nie patrz do tyłu. Nigdy w tym miejscu. Ani teraz, ani nigdy indziej. Rozumiesz?
Nie czekając na odpowiedź, wskazał mu ręką drogę. Przystanęli dopiero po kilkuset metrach, gdy wioska została gdzieś w tyle.
- Może powinienem cię ostrzec. - Głos Kiryła brzmiał jak przeprosiny. - Chciałem, żebyś sam to zobaczył, poczuł. Takich miejsc w Zonie jest mnóstwo. Nikt nie wie dlaczego tak jest, są tylko pojedyncze jednostki twierdzące, że to pozostałość po poprzednich mieszkańcach.
- ku*wa, świetnie. Świetnie... Jakieś figi-migi, czary-mary. Co to jest? Zresztą... Czekaj, pojedyncze? Przecież każdy przechodzący przez tę wiochę musiał mieć z tymi... Z tym... Z tym czymś styczność. Więc jak to możliwe?
- To proste, kto się do nich zbliżył, zniknął. Zniknął, zginął, może oszalał i zdechł gdzie indziej. Niektórzy zatrzymali się na tyle blisko, by dostrzec więcej szczegółów, inni poszli o krok za daleko i nie mogą już powiedzieć co widzieli. Tutaj nie ma co rozumieć. Przyjmij to jako dogmat. To może ci uratować życie. Pamiętasz, jak w dzieciństwie mówili ci "ciekawość to pierwszy stopień do piekła"? No właśnie. Więcej opowiedzą ci w obozie. Może pokażą coś... "ekstra". To już niedaleko. Może z kilometr. Chodź, nie ma na co czekać.

Obóz istotnie znajdował się niedaleko. Było to stare gospodarstwo położone na skraju niewielkiej osady, której nazwy od lat nikt już nie używał. Każdemu wystarczało określenie "u Rubla", lub "u Czmoły", jak w rzeczywistości nazywał się ów handlarz. Miejsce to wyróżniał typ zabudowy - wszystkie trzy budynki były murowane, zachowane w całkiem dobrym stanie. Nieczęsto tak się zdarzało, przeważnie meliny urządzano w drewnianych chatach, murowanych obiektach wojskowych lub produkcyjnych.
Pośrodku znajdował się niewielki dziedziniec, odgrodzony od otwartej przestrzeni barykadami zbudowanymi ze złomu i gruzu zniesionego z pozostałej części wsi. Spacerował po nim jakiś stalker, ubrany w całkiem niezły kombinezon, który od razu wpadł w oko Jakowowi. Nomad przywitał się krótko z owym mężczyzną, wymienił przy tym parę zdań, wskazując kilkukrotnie na swojego towarzysza podróży. Rozmowę zakończyli uściskiem dłoni i kilkoma kiwnięciami głów. Następnie Kirył podszedł do niepozornych, drewnianych drzwi, znajdujących się jakby nieco z boku. Nacisnął klamkę i otworzył je. Po drugiej stronie znajdowały się schody prowadzące w dół, dobrze oświetlone, kończące się przejściem do korytarza znikającego za załomem ściany.
- Wejdź, nie stój tu - rzucił, popychając lekko Jakowa do przodu.


III:

:

Z sufitu zwisała zakurzona żarówka, uczepiona długiego kabla, którego drugi koniec niknął gdzieś między pordzewiałymi dźwigarami. Na działanie powietrza wystawił je tynk, którego połamane płaty spoczywały na podłodze, chrupiąc pod naciskiem butów. Niezmiennie złażąca ze ścian olejnica pokrywająca ściany zdawała się uciekać jak poparzona. Najwyraźniej jednak nikt się tym nie przejmował, skoro po surowej, betonowej posadzce walały się liście, piach, gipsowe okruchy i farbiane złuszczyny, a miejsce to należało do regularnie odwiedzanych przez sporą grupę ludzi. Uwagę Jakowa przyciągnęło kilka dołków na ścianie naprzeciw wejścia. Po zbliżeniu się dostrzegł, że są to dziury po pociskach. O ten budynek musiała się więc toczyć zażarta walka, pytanie tylko z kim - z człowiekiem, czy...?
- No i co tu stoisz, knypie? - Jakow podskoczył, słysząc napastliwy baryton. Zdezorientowany zaczął obracać się, szukając źródła głosu. Wtem jak na żądanie, po lewej zaskrzypiała niewielka metalowa zasuwa, na pierwszy rzut oka zupełnie niedostrzegalną. Z otworu wielkości okienka recepcyjnego wyłoniła się lufa karabinu, celująca wprost w twarz chłopaka.
- Pytam się, więc lepiej odpowiedz! - wycedził nieznany osobnik.
Nomad, idący dotąd o parę kroków za swoim towarzyszem, rzucił krótko:
- Arnold, to ja. On jest ze mną.
Ochroniarz chrząknął i cofnął karabin. Po chwili wystawił głowę, przyglądał się chwilę stalkerskiemu probantowi i mruknął do Kiryła:
- W porządku, idźcie. Myślałem, że nie wrócisz jeszcze przez jakiś tydzień.
- Tak miało być, ale zaszły pewne zmiany. Zastałem Rubla?
- Powinien być za barem, albo na zapleczu. Sam wiesz, że prawie nigdy się stąd nie rusza - odparł, wracając do cienia.

Nomad popchnął lekko Jakowa, zmuszając go do przejścia przez drzwi znajdujące się po prawej. Na wprost od wejścia znajdował się kontuar, na pierwszy rzut oka wyglądający na dzieło całkiem wprawnego cieśli. Nie było widać charakterystycznej dla tutejszych mebli toporności. Deski były wyszlifowane, zabejcowane i cieszyły oko, zwłaszcza na tle rozklekotanych krzeseł i stołów pamiętających z pewnością czasy Breżniewa, którymi zastawiono większą część sali. Ta była dość długa, choć nietrudno było zauważyć, że spory jej kawał niejako "wycięto" pod inne pomieszczenia. To, co udostępniono gościom, pełne było zakamarków, będących sierotami odrzuconymi przez osobę adaptującą budynek do nowej roli. Jakow zaczął rozglądać się po wnętrzu, łapczywie pochłaniając oczyma nieznane otoczenie. Jego uwagę przykuł stojący w kącie telewizor.
- Tu jest zasięg...? - niepewnie zapytał stojącego tuż za nim Nomada.
- Nie. Od czasu do czasu kupowane są kasety, tak po taniości. Zależy co się trafi, czasem jakiś mecz, czasem film akcji klasy B, z rzadka jakiś pornos. Niezależnie od tego, zawsze jest pełna sala. Chyba, że tak jak dzisiaj, leci powtórka... Najwyraźniej towar nie przeszedł przez granicę, albo sprzedawcy coś odwaliło...
Stalker przerwał, widząc nadchodzącego właściciela przybytku. Gdy ten się zbliżył, uścisnęli dłonie.
- Tego szczawika zgarnąłem przypadkiem. Zgadnij, na kogo się napatoczył - mruknął Kirył, wskazując kiwnięciem głowy na swojego towarzysza.
- Skoro tak pokrętnie mówisz, to pewnie na tych, na których chciałeś... Ślina i ci pozostali, mam rację?
- Jak najbardziej. Tylko był z nim Grabarz, tego trzeciego nie. Pokłócili się, wybili albo co...
- Cholera wie. Dobra, do rzeczy - co po nich zgarnęliście?
Mężczyzna pokuśtykał za ladę. Jakow od razu domyślił się, że był to Rubel, o którym mu już wspominano. Wyobrażał go sobie jednak inaczej, jako kogoś bardziej "reprezentacyjnego". Tymczasem handlarz był jegomościem dobiegającym pięćdziesiątki, siwiejącym brunetem średniego wzrostu, noszącym sprane dżinsy i przetartą kurtkę lotniczą. Różnicę między nim, a resztą tubylców łatwiej było wyczuć, niż dostrzec - tylko wokół niego unosiła się woń taniej wody kolońskiej, w przeciwieństwie do notorycznie przepoconych gości lokalu. Z zamyślenia wyrwał go Nomad, ściągający z jego pleców torbę, którą następnie opróżnił, wyrzucając zawartość na ladę. Rubel przeglądał sprzęt, oglądał dokładnie, próbując ocenić jego przydatność. Żywność i amunicję niemal od razu przesunął na bok, na chwilę zatrzymał się przy flincie.
- Pięć tysięcy - rzucił w końcu, stukając palcami w blat.
- Tylko tyle? - Kirył był wyraźnie poirytowany. - Stary, trochę się już znamy, sporo sprzętu tu opchnąłem. Nie narzekam na marże, nie wybrzydzam, ale nie uważasz, że to zwyczajne orżnięcie mnie? Dostajesz dwie strzelby, pistolet, siekierkę, amunicję, żywność. Już nie wspominam o tym, że ubiłem dwóch sku*wysynów z "czarnej listy", za których oferujesz nagrody.
- Toteż za nich zapłacę z osobna... Za każdego było dziesięć tysięcy, dwóch poszło w piach... Za całość dostaniesz trzydzieści i będziesz mi winny niewielką przysługę, co? - Czmoła był nad wyraz spokojny. Mówiąc, uśmiechał się pogodnie, jak gdyby sprzedawał dzieciom watę cukrową, a nie handlował życiem i śmiercią, bądź narzędziami do jej zadawania.
- "Niewielką przysługę", dobre sobie! - Stalker parsknął, nieomal się nie opluwając. Wytarł usta wierzchem dłoni i dodał: - Zależy o co chodzi.
- Wiedziałem, że się dogadamy. Więc tego... Pamiętasz od kogo wydusiliśmy zeznania, nie? Taki kark, zgolony na krótko, o mordzie neandertalczyka...
- Anton, to niezbyt dokładny opis, połowa twoich klientów wygląda podobnie. Ale dobra, wiem o kogo chodzi. No więc co z nim?
- Nie jest już nam potrzebny. Przydałoby się mu przewietrzyć mózgownicę. Zająłbyś się tym? Jeden nabój, ile kłopotu mniej. I będziesz miał w sumie całe trzydzieści kafli. Co ty na to? - Handlarz mrugnął porozumiewawczo.
- Dobra. - Nomad podjął decyzję po dość długim namyśle. - Ale jeśli dasz mi kogoś do pomocy, żeby go gdzieś wywlec. Już go tam pieski opie*dolą, a boję się, że taki skurczybyk mi się wyrwie i ucieknie, zanim zdążę mu przedziurawić czerep.
Czmoła skinął głową i wyszedł na zaplecze. Po chwili wrócił, a tuż za nim pojawił się rosły osiłek, trzymający drugiego, podobnego sobie, jednak skrępowanego i z czarnym workiem na głowie. Anton gestem ręki wskazał drzwi. Kirył pociągnął za sobą Jakowa, gdy tylko więzień znalazł się już na zewnątrz.
- Co... co ty robisz? Gdzie mnie ciągniesz? - dopytywał młodzieniec, próbując oswobodzić się z żelaznego ucisku kompana. Ten jednak parł już po schodach, z każdym krokiem znajdując się coraz bliżej drzwi i myśląc już o naciśnięciu spustu.

Nie odeszli daleko, nieopodal zaczynał się już las. Jeden z goryli Rubla, który doprowadził tu bandytę, potężnym kopniakiem zmusił go do przyklęku i zdjął mu z głowy worek. Jakow, doprowadzony na to miejsce nie mniej brutalnie niż ów renegat, ujrzał poobijaną twarz, poznaczoną głębokimi ranami ciętymi, posiniaczoną i wciąż zbroczoną krwią. Mężczyzna szczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu, trzęsąc się, jednak dość stabilnie opierając się na kolanach. Nomad wyjął z pochwy swój pistolet i stanąwszy nieco z boku, w odległości metra, wycelował w skroń jeńca. I choć wystarczyło nacisnąć spust, stalker nie robił tego, wciąż odwlekając ten moment.
- A tobie co? - Goryl w końcu nie wytrzymał. - Ja mam to zrobić? Dawaj...
- Nie. - Kirył zatrzymał go gestem ręki. - Myślę, że... Spójrz na młodego. Ty umiesz strzelać, ja też umiem, chociaż trochę co innego zabić uzbrojonego, co innego bezbronnego. Ale on jeszcze tego nie robił.
- Nie pier*ol, nauczy się przy okazji. - Ochroniarz znów zbliżył się, sięgając już po pistolet. Nomad cofnął się jednak, pokręcił przecząco głową i przysunął się do Jakowa.
- Trzymaj - powiedział, wciskając broń w jego rękę.
- Oszalałeś! - Jakow wystraszył się poczynań doświadczonego towarzysza. - Ja miałbym go zabić? Jak? Jak ty to sobie wyobrażasz?
- To trochę dziwne co mówisz. Większość młodzików na twoim miejscu z chęcią wzięłaby pistolet, powymachiwałaby nim jak Francuz białą flagą i musiałbym takiemu w ryj strzelić na otrzeźwienie, żeby nie pozabijał wszystkich, a tylko jednego. Ty z kolei boisz się chwycić pistolet? Jak tu w ogóle dotarłeś?
- Sam się zastanawiam... Ja chyba... Sam nie wiem, nie nadaję się do tego, nie pasuję. Tyle nowych rzeczy, jeszcze niedawno do mnie celowano, nie, daj mi spokój!
Tymczasem Kirył stanął tuż przy Jakowie i wsunął mu rękojeść pistoletu w otwartą dłoń. Następnie pomógł mu wycelować w głowę klęczącego bandyty i szepnął:
- Naciśnij spust, nic więcej.
Gdy czas upływał, a strzał wciąż nie padał, stalker powtórzył młodemu polecenie. Kiedy i tym razem nic się nie stało, ni stąd, ni zowąd krzyknął mu do ucha. Jakow zgiął się nerwowo w pół, nieumyślnie naciskając cyngiel. Drżał, z trudem utrzymując się na nogach, gdy Nomad przestał go podtrzymywać. Po chwili przyklęknął, wpatrując się w leżące naprzeciw ciało. Wokół przestrzelonej głowy trupa rosła kałuża krwi, powoli wsiąkającej w ściółkę. Patrzył pytająco to na Kiryła, to na rublowego goryla. Obaj beznamiętnie przypatrywali się młodzieńcowi, przeżywającemu trudne chwile tuż po inicjacji.
- Przywykniesz. - Ochroniarz był mocno zmieszany i czym prędzej ruszył w drogę powrotną. Nomad natomiast przykucnął tuż obok. Przez dłuższą chwilę milczeli obaj, wreszcie stalker zapytał:
- I jak?
- Jakby mi coś paliło wnętrzności. Owiewa mnie zimny wiatr... Dziwnie, bardzo dziwnie. Nie czuję niczego szczególnego, a jednak boję się. Nie jakoś mocno, ale coś mnie niepokoi.
- To normalne. Prawdę mówiąc myślałem, że zaczniesz się rzucać, albo wycelujesz w moją stronę. Chodź, tu nie czeka na nas nic dobrego. Dostaniesz gorzałki, upierdolisz się, będzie lepiej.
Jakow skinął głową. Nie miał pojęcia, co ma zrobić, postanowił więc zdać się na łaskę oferenta. Wstał i ruszył przed siebie, w stronę niedawno opuszczonej knajpy. Po kilkudziesięciu metrach zerknął jeszcze za siebie. Tuż za trupem coś się poruszyło. Po chwili z zarośli wychynęło kilka psów, zwabionych zapachem krwi. Gdy zaczęły rozszarpywać ciało, obrócił się. Czuł, że nastąpił nowy etap. A most spłonął tuż za nim i nie ma drogi powrotnej.


IV:

:

Zaczynało zmierzchać. Wokół panowała cisza, ale do tego Jakow zdążył się przyzwyczaić. Szedł skrajem starej asfaltówki biegnącej przy łące, chcąc dotrzeć do najbliższego obozu, zanim zapadnie noc i stanie się naprawdę niebezpiecznie. Nie znosił nocować samemu "w terenie". Wszyscy twierdzili, że to stosunkowo spokojna okolica, ale trzeba było wziąć pod uwagę, że tutejsza równowaga przywodziła na myśl Somalię, czy Afganistan - z pozoru jest bezpiecznie, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by nagle skończyć z kulą w czerepie.

Wędrowiec nie wyróżniał się zanadto spośród innych stalkerów - obszarpane ubranie, przydługi zarost i wszędobylski brud, czy to w postaci ubłoconych nogawek, czy zapylonej kurtki. Niedbale trzymany w dłoniach karabin i dość powolny, bardziej posuwisty sposób poruszania się, sprawiały wrażenie, jakoby miano do czynienia z pośledniejszym maruderem. Były to jednak pozory, sposób bycia dopracowany przez niego niemal do perfekcji, o czym świadczył szereg nacięć na drewnianej kolbie kałasznikowa. Każdy, kto uwierzył w ową iluzję, mógł prędko dołączyć do pozostałych ofiar mężczyzny. W rzeczywistości jego oczy świdrowały otoczenie, przyzwyczajone do ciągłego zagrożenia. Jakow krok po kroku, nieustannie przygotowany, sunął przed siebie, chcąc jak najszybciej osiągnąć cel.

Tuż za zakrętem, na niewielkim zboczu biegnącym w dół dostrzegł jakąś opuszczoną strażnicę. Niewielki, murowany budynek z płaskim dachem zapewne mieścił oddział wojska pilnujący tej drogi przed kilkoma laty, nim nastąpiła Druga Katastrofa i tutejsi sołdaci pożegnali się w życiem. Mimo, że w okolicy dość często bywali stalkerzy, warto było ominąć to miejsce, lub przygotować się na stratę paru sztuk amunicji. Nie chcąc nadkładać drogi o tak późnej porze, Jakow zdecydował się podejść bliżej, mając jednak na uwadze możliwe niebezpieczeństwo.

W połowie drogi usłyszał głosy dobiegające z okolicy budynku. Gdy dopadł ściany i zbliżył się do jej załomu, zaczął nasłuchiwać.
- Panowie, dogadamy się? - Jąkający się mężczyzna zdawał się być zdesperowany. - Po co macie mnie zabijać? Co wam z tego przyjdzie?
- Choćby dla satysfakcji. - Oprawca, cedząc te słowa, zdawał się nie przejmować błagalną pozą ofiary. - Te, Wołchow, co z nim zrobimy?
- Ja bym zostawił - odparł drugi z napastników. - I tak tu zginie, jeśli mu wszystko zabierzemy. Zdąży się posrać ze strachu, zanim ślepe psy zdążą go obedrzeć ze skóry i wtrząchnąć na żywca.
- Nu, a jeśli nie? Dobiegnie do obozu i się wykręci. Dawaj, strzelimy w łeb i idziemy, co? Zdążymy dojść do obozu.
- Jak chcesz. Dawaj.

Jakow wiedział, że nie ma wiele czasu na reakcję. Od kilku chwil obserwował całą sytuację z ukrycia, czekając z karabinem gotowym do strzału. Stary, dobry kałasznikow jeszcze nigdy go nie zawiódł. Jakow wyskoczył zza załomu, pewnie trzymając karabin i biorąc na muszkę raz jednego, a raz drugiego rabusia. Ci, zauważywszy celującego do nich przybysza oniemieli. Ta chwila okazała się być decydująca. Kiedy podnosili już broń, by zabić intruza, ten pociągnął za spust, uwalniając po kilkanaście gram stali i ołowiu. Te błyskawicznie załatwiły sprawę, trafiając obu delikwentów i ściągając ich do poziomu gruntu, nim klęcząca niedoszła ofiara zdążyła połapać się w bieżącej sytuacji. Niespodziewany wybawca podszedł do obrabowanego, pomógł mu wstać i krótko zakomunikował:
- Jestem Jakow. Tak mnie nazywaj. Zgarniamy sprzęt tych dwóch i idziemy stąd. Dostaniesz co swoje, plus jakiś dodatek, resztę biorę ja. Zbieraj się, ciemno już.
- Makar... Makar jestem... - wyjąkał tamten, po czym pospiesznie, nieco nieporadnie zaczął wykonywać polecenie. Gdy podnosił plecaki obu rzezimieszków, jego oswobodziciel podszedł do powalonych. Jeden z nich wciąż żył. Jakow nadepnął na przestrzelinę rannego. Ten ryknął z bólu i zaczął wyć, błagając o litość i przeklinając go jednocześnie. Reakcja była natychmiastowa. Pocisk przeszył czaszkę postrzelonego, rozłupując kość czołową na kilka części.
- Co... Co ty robisz! Kim jesteś?! Jesteś taki... - Makar energicznie zaprotestował, szukając obrazowych porównań, lecz zabrakło mu słów i poprzestał jedynie na żywym gestykulowaniu.
- Taki sam jak oni? - Stalker obrócił się w jego stronę. - Stary, jak chciałeś z nimi jeszcze pogadać, to ja chyba niepotrzebnie interweniowałem. Trzeba było mówić, że tu na schadzkę się z nimi umówiłeś, wiesz?
- spierda*aj! Zostaw mnie! Ja...
- No co ty? Co ty? Gdybym nie przyszedł, już byś kolorował piach na czerwono. Gówno wiesz, gówno umiesz, inaczej nie dałbyś się im tak podejść. Śmierci się boisz, jak chcesz tu przeżyć? Musiałem ich zabić, albo oni zabiliby nas. Niby mogłem ich tylko obezwładnić, ale... Tak wyszło. Daj spokój, kiedyś też tak myślałem, nauczyłem się na to patrzeć z innej perspektywy.

Nie bacząc na słane w jego kierunku inwektywy Makara, Jakow dokończył za niego zbieranie ekwipunku. Następnie objuczył częścią trofeów swojego nowego towarzysza i wskazał mu kierunek, w którym mieli podążać.
- Dokąd idziemy? - zapytał Makar, gdy strażnica zniknęła im z oczu.
- Dobre pytanie. Miałem iść do obozu... Ale trzeba byłoby przejrzeć sprzęt, wytłumaczyć parę rzeczy, zresztą ta sprawa przed chwilą też zajęła trochę czasu. Za chwilę będzie taka wioska, tam się zatrzymamy na noc. Do obozu pójdziemy dopiero rano. Nic wielkiego się nie powinno stać, mutanty raczej zbyt często tu nie bywają. Ludzie zresztą też nie, więc wszystko powinno być w porządku.
- Mutanty? Konie z dwoma łbami, dziki z dwumetrowymi kłami, koty wielkości świni? To masz na myśli?
- Coś w ten deseń - przyznał Jakow. - Wściekłe świnie łaknące mięsa, wściekłe szczury, wściekłe - acz ślepe - psy... Wszystko właściwie wściekłe, a nawet wkurwione. Chociaż to i tak lepsze, niż na pół legendarne, nigdy przeze mnie nie widziane, nibyolbrzymy czy chimery. Te znam tylko z opowieści i wierz mi, zesrałbyś się, a nie dałbyś rady.

Dyskusja na temat lokalnych zagrożeń, mimo że stawała się coraz żywsza, skończyła się, gdy dotarli na skraj wioski. Jakow wybrał jedną z chat będącą w najlepszym stanie. Drzwi wejściowe były uchylone, dlatego też stalker postanowił sprawdzić wszystkie pomieszczenia z palcem na spuście. Gdy uznał, że wnętrze jest bezpieczne, pozwolił swemu towarzyszowi wejść do środka. Okoliczne krzaki i walające się po podłodze drewniane elementy wyposażenia pozwoliły zebrać odpowiednią ilość chrustu, by móc rozpalić niewielkie ognisko. Chata musiała być często odwiedzana przez przechodzących tędy stalkerów, ponieważ w największym pokoju, niemal dokładnie na środku podłogi, znajdowała się wyrwa. Z niej wystawał wierzch pordzewiałej beczki, wewnątrz której znajdowało się sporo zwęglonych resztek opału. Było to rozwiązanie popularne wśród niektórych samotników, pozwalające rozpalić ogień bez podpalenia całego domostwa.
Kiedy płomień rozświetlił opustoszały korpus budynku, dobrze widoczne stały się grzyby na ścianach, dziury w podłodze, wybite szyby w oknach. Wiele kafelków ze starego pieca już odpadło, tworząc u jego dołu ceramiczną stłuczkę.

Jakow stanął przy oknie, obserwując niknącą na polach łunę. Następnie przymknął spróchniałe okiennice, starając się ich nie uszkodzić. Potem zamknął drzwi i zablokował je od wewnątrz leżącym nieopodal grubym kijem, służącym do tego zapewne i poprzednim "lokatorom". Kiedy skończył, usiadł przy ognisku tuż obok zdjętego wcześniej plecaka i zaczął rozbierać karabin na części, co planował zrobić już wcześniej, na co jednak nie pozwoliły mu okoliczności. Demontował po kolei każdy element, układając je na podłodze w odpowiednim szyku, zostając w końcu ze samym łożem w dłoniach. Makar przyglądał się temu z nieukrywaną ciekawością. W końcu jednak i to mu się znudziło, wziął więc niewielki kijek leżący tuż obok i zaczął bawić się nim, próbując zabić czas.
- I co teraz planujesz zrobić? - zapytał po jakimś czasie Jakow, patrząc spode łba na oswobodzonego żółtodzioba.
- A nie wiem - westchnął tamten. - Może pójdę do jakiegoś obozu i się najmę do obierania ziemniaków, może sobie palnę w łeb, a może spróbuję wrócić do domu. Nie wiem tego tak samo jak tego, co mnie tu przywiodło...

Z początku niemrawa rozmowa o planach na najbliższe dni, przeistoczyła się w dyskusję na temat celowości stosowania przemocy w Zonie. W końcu Jakow, na poparcie swojej teorii, zdecydował się opowiedzieć Makarowi swoją historię dotarcia do Zony i pierwszych perypetii na jej terenie. Wspominając o dwóch bandytach, Ślinie i Grabarzu, którzy chcieli go zabić, a następnie o Nomadzie, przypomniał sobie swoje ówczesne nieodpowiedzialne zachowanie i zaczął się śmiać. Dopiero gdy przestał, kontynuował, wspominając niedoświadczonemu słuchaczowi o knajpie Rubla. Przestał się jednak cieszyć, gdy przyszło do napomknięcia o egzekucji bandyty, do której go niejako przymuszono. Dostrzegł wtedy, że jego towarzysz zmarkotniał, stał się apatyczny. Ten nastrój udzielił się także jemu. Wkrótce jednak poweselał, opowiadając o skutkach kilku libacji, w jakich niejednokrotnie później brał udział. Gdy skończył, przeciągnął się leniwie, po czym chciał wstać, by rozprostować kości. Zamarł, widząc błysk srebrzystej lufy pistoletu wycelowanej w jego stronę.

- Co do... - zaczął, jednak Makar chłodno mu przerwał:
- Stul ryj, siadaj pod ścianą i ręce do góry. Żadnego kombinowania, nacisnąć spust to dla mnie nie problem, wbrew temu co o mnie sądzisz.
Sam wstał, po czym zabrał złożonego już kałasznikowa i zarzucił go sobie na plecy. Następnie odciągnął jego plecak na bezpieczną odległość, wciąż mierząc do Jakowa.
- Dzięki za wyjaśnienie, kto sprzątnął Ślinę, Grabarza i Karczocha - uśmiechnął się lekko. - Dzięki tobie wiem już też, na kogo zapolować w ich sprawie. Wiesz... Wpadłem w nieliche gówno, kiedy tamtych dwóch frajerów mnie dorwało podczas... Srania. Wiadomo - gdzieś tego klocka musisz puścić, a ja już nie mogłem wytrzymać. Niewiele brakowało, a sprzątnęliby mnie. Rozpoznali twarz i uratowałeś mi życie, zabijając dwóch prawych samotników, zapewne uczciwych i bogobojnych, choć nieco zbyt mocno nastawionych na zemstę. Nie byli zbyt doświadczeni, ale zająłem się kiedyś ich kumplem i chcieli się odwdzięczyć... Dziękuję. Także za dalsze informację, których w dodatku udzieliłeś mi z własnej woli! Nawet nie przyszło mi na myśl, że możesz być w to zamieszany, a jednak!

Jakow słysząc te słowa nie chciał w nie uwierzyć. Nie miał jednak powodu, by akurat w tym momencie nie przyjąć tego za prawdę. Przeraziła go myśl, że zabił dwóch w miarę porządnych ludzi - ideałów w Zonie się nie spotykało - a jeszcze bardziej to, że dał się oszukać i że to tak szybko się na nim mści.
- Kim... Kim byli dla ciebie oni? Znaczy... - wysapał jedynie, nie mogąc opanować nerwów.
- Znaczy ta trójka, tak? Przyjaciele, jeśli tak to mogę nazwać. Zdaje się, że w swojej opowieści wspomniałeś, że nie było z nimi czwartego... Czyli mnie. Tak, tak... Świniarz to ja. To tak ku pamięci, choć zbyt długo z niej korzystać nie będziesz.
Metamorfoza, jaka dokonała się w przeciągu kilku minut była zdumiewająca - dotąd płochliwy, skulony i stroniący od przemocy naiwniak stał się gierojem jak z obrazka. Jakow przypomniał sobie, skąd wziął się przydomek bandyty. Znany był jego pociąg do zabijania, gwałtów i grabieży, często kompletnie niepotrzebnych. Według niektórych, przodował w tym wśród swojej grupy. A jeśli dodać do tego nieco uniesiony, szeroki świński nos, "wypchane" policzki, i charakterystyczne uszy... Podobieństwo było oczywiste. Samotnik był zdziwiony, że nie zwrócił na to wcześniej uwagi. Skoro zauważyli to świętej pamięci samotnicy, dlaczego on się nie zorientował? Nie dawała mu spokoju także inna myśl, dlatego wypalił:
- Tak właściwie... Czemu mi jeszcze łba nie odstrzeliłeś? Po co mi się tłumaczysz?
Wbrew oczekiwaniom Jakowa, Świniarz nie rozpoczął żadnej przemowy, uzasadniającej powody takiego rozwiązania.
- Touché! - Świniarz był wyraźnie rozbawiony. - Że też na to nie wpadłem i już dawno nie rozłupałem ci tego głupiego łba!
Bandyta unosił już pistolet, celując w głowę, kiedy nagle parsknął śmiechem i odstąpił od egzekucji.
- Nie, nie! Jeszcze nie teraz - powiedział, rzucając pęk plastikowych zacisków. Gestem ręki zachęcił Jakowa do skrępowania swych nóg i dłoni. Dopiero, gdy stalker był unieruchomiony, Świniarz podszedł bliżej, przykucnął i dociągnął zaciski pętające swoją ofiarę, by zyskać pewność, że ta się nie wywinie.
- Mamy do pogadania - wycedził, obficie się śliniąc i patrząc nienawistnie w twarz Jakowa. - Gdzie znajdę Nomada?
Ostatnio edytowany przez Universal 27 Lut 2015, 19:45, edytowano w sumie 8 razy
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive StefanStrielok, majorek22, Dommy, Yepper.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Reklamy Google

Re: Pozory mylą

Postprzez KOSHI w 29 Lis 2013, 21:01

Pierwsze opowiadanie jakie czytałem na forumie od chyba ponad trzech miesięcy. I przeczytałem całem :E. Stylistycznie i językowo jest ok, parę zdań spartolonych, zbędne zaimki osobowe w paru miejscach, momentami styl pisania zbyt potoczny. Ogólnie historia na plus, bo nie ma zawiązania akcji rodem z dupy. Dość gładkie wprowadzenie bez rozpisywania historii typu: Rozmowy w tłoku - Sasza, lat 25, ma długi i jedzie je odrobić do Zony... Jak trafiam na takie coś od razu przestaje czytać. Fabuła natomiast mnie nie urzekła, jak dla mnie tekst przeciętny, ani dobry, ani zły. Wykład o zabijaniu nieco nużący i jakiś taki pretensjonalny, trąci banałem. Jest nieźle, ale nie szałowo. Może 2 rozdział coś wyjaśni. Korektę odpuszczam, są inni chętni pewnie.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 16 Paź 2023, 14:40
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Pozory mylą

Postprzez Universal w 29 Lis 2013, 21:18

KOSHI napisał(a):parę zdań spartolonych

Które? Bo nie wiem, na co zwrócić uwagę.
KOSHI napisał(a):jak dla mnie tekst przeciętny

Czyli? Że brak wyróżników?
KOSHI napisał(a):Wykład o zabijaniu nieco nużący i jakiś taki pretensjonalny, trąci banałem

Tak też coś czułem, że tak to będzie wyglądać. Ale cała reszta się w sumie na tym opiera. Także - w lepszy lub gorszy sposób - będzie to wyjaśniane.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pozory mylą

Postprzez KOSHI w 29 Lis 2013, 22:06

Mimo to, w jednym z lepiej zachowanych budynków, posiadającym jeszcze cztery ściany i większą część dachu, rozpalone było ognisko, uparcie wyrywające z mroku nie tylko opustoszały korpus domostwa, ale i dwójkę mężczyzn ogrzewających się tuż przy nim. - dałbym przecinki zamiast myślników

Obydwaj jegomoście nie rozmawiali ze sobą, w milczeniu zajmując się pomniejszymi czynnościami - nie klei mi się. Pomniejsze czynności, hmmm. Przerobiłby to zdanie, a najlepiej wy*ebał.

Ich obdarte, brudne ubrania, czy kępki gęstego zarostu przywodziły na myśl bezdomnych. - użyłbym podarte ubrania. Poza tym przechodzisz od ubrań do wyglądu w jednym zdaniu, co wygląda trochę łopatologicznie.

Zadowalali się pełnym żołądkiem i nie wściubiali nosa do etykiety, by przypadkiem nie dowiedzieć się, ile kilogramów benzoesanów, stearynianów i fenoli zdążyli w siebie władować. - korekta.

Przysmak Turystyczny - a nie Turysty?

Tego się więc trzymano, to było ważne, to był powód do dumy. - wyjebałby to zdanie, w sumie nic nie wnosi.

Jakow Sycz, jeden z mężczyzn, nieco wyższy, o poznaczonej zadrapaniami twarzy, czyścił swojego kałasznikowa. - wyciąłbym nieco wyższy. Nie opisujesz go w sumie.

Wiele promieniującej wody w Prypeci upłynęło... - promieniującej do kasacji, zbędne.

choć i tak chwalono jego postępy w stosunkowo krótkim czasie... - poczynione w stosunko itd.

trofiejna - ku*wa, nie było prostszych słów?

Jego towarzysz grzebał patykiem w żarze, próbując nie dopuścić do spalenia się kijka. - skoro grzebał, to kijek pewnie by się zapalił. Może lepiej było napisać, że grzebał bezcelowo w ognisku?

. Spojrzenie na jego ledwo co ubłoconą... - tylko ubłoconą.

Może jakiś artefakt znajdę, a kiedyś sprawię sobie daczę na Krymie, albo przerucham jakąś dziwkę na drodze rejonowej - litości.

Po co mam tobie to mówić? - ci zamiast tobie.

Skrob tym patykiem, albo wsadź go sobie w dupę, mnie to już niespecjalnie interesuje, co zrobisz. - litości po raz drugi. Za dużo tych erotycznych ekscesów ;) .

Widok rozkawałkowanej głowy rozrytej pociskiem - rozwalonej głowy pociskiem (bardziej naturalnie).

Makar odezwał się po chwili, sprawiając wrażenie typowego toaletowego myśliciela... - toaletowy myśliciel, proszę...

Zabijanie to coś, co wtłoczono nam jako rzecz nieprzyjemną. - nie gra mi to zdanie.

Oczywiście, jeśli komuś sprawia radość mordowanie, to coś jest nie tak, ale żeby jakoś bardzo przeżywać zabicie jednego, czy drugiego sku*wiela? - przecinek

Owszem, powiedziałem, że potrzebujesz nieco farta, ale powiedziałem to "ot tak". - jw.

po prostu są je*anymi predatorami. - predatorami by zamienił na coś innego.

kiedy jest moment krytyczny - kiedy jesteś w krytycznej sytuacji, albo kiedy masz nóż na gardle, coś w ten deseń.

kruszejące ściany ze złażącym zeń tynkiem - tynk opada, farba może złazić ;) .

dużo dłużej - masło maślane? Dalej powtórzenie.

Wielu już mają na swym koncie... - wielu co? zabitych dopisz.

No i rozmawiałem z nimi, wielokrotnie, mam paru dobrych znajomych tutaj, paru nawet w tym obozie, do którego szedłem. - okrutna składnia.

Był taki koleś, nie pamiętam, jak go nazywali. - przecinek.

Z tego co opowiadali, co on opowiadał... - masełko, runda 2.

Mógł się rypać ze swoją panną bez obawy, że przyśni mu się gwałt na jakimś nowym. - erotyczne inspiracje Universala. Mój Boże...

A co, jeśli potrzebujemy lekkiego popierdolenia, żeby móc normalnie funkcjonować? Przynajmniej po tym, żeby funkcjonować w Zonie? - na końcu kropka. Powtórzenie funkcjonować.

- Skąd wiesz, co ten koleś czuł, jeśli zwiał z Zony? - zauważył Makar, dotąd biernie przysłuchujący się wywodowi. - przecinek przed co.

według plotek... - nie czujesz, że to dennie brzmi?

Widziałem, co z tymi dwoma zrobiłeś, to było dla ciebie coś normalnego, jakbyś smarował chleb, jakbyś dokręcał śrubę. - przecinek przed co.

Chcesz wiedzieć, jak to było ze mną? - przecinek przed jak.

Co, do przeciętności tekstu, to fragment pierwszy w sumie nic nie mówi, nic nie opowiada, taki monolog o zabijaniu. Może w połączeniu z resztą wyjdzie z tego zgrabna całość. Na tą chwilę wygląda to jakby było wycięte z jakiegoś dłuższego fragmentu tekstu.
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Universal.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 16 Paź 2023, 14:40
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Pozory mylą

Postprzez majorek22 w 29 Lis 2013, 23:49

Niezłe opowiadanie. Zresztą każde z twoich dzieł jest dobre. Mam w zasadzie dwie uwagi (nie wyłapywałem jakoś specjalnie błędów). Chwilowo nie ma fabuły. Nie wiem, czy masz zamiar to kontynuować, czy zakończysz na tym, co już wrzuciłeś, ale krótki wykład o zabijaniu nie wystarczy na więcej rozdziałów. No i nienawidzę słowa "ruchać". Nie wiem czemu. Jest takie dziwne...
Wilk Morski Klanu Espadre
Awatar użytkownika
majorek22
Stalker

Posty: 95
Dołączenie: 28 Cze 2011, 15:37
Ostatnio był: 07 Cze 2014, 13:12
Miejscowość: Limańsk
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 7

Re: Pozory mylą

Postprzez Dommy w 29 Lis 2013, 23:49

Część I:
Przeczytałem. A skoro przeczytałem, to się wypowiem. Bardzo spodobało mi się opowiadanie, poza szczegółami, które zaraz wymienię. Przede wszystkim temat. Niby takie super, taka ciekawa opowieść, o przeciętnym stalkerze a nie o kocie, który ratuje Zonę, ale... No właśnie, ale. Mogłoby się wydawać iż to coś nowego, taka zwykła opowieść o zwykłym człowieku, jednak po prostu "gdzieś to już słyszałem". Choćby tutaj mógłbym przytoczyć "Pierwiastek" napisany przez Voldiego. Ale idźmy dalej. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że stalker, który już trochę w Zonie jest pomaga wspaniałomyślnie nowemu i niedoświadczonemu kotowi. Prędzej zastrzeliłby go dla pewności i zabrał fanty. Ale po prostu się czepiam bo nie mogę nic złego wymyślić, bo historia naprawdę trzyma poziom. Stawiam kozaka :wódka: oraz czekam na ciąg dalszy.
Część II:
Tym razem to się postarałeś ;) . Druga część bardzo mi się spodobała, mimo iż znacznie różniła się od pierwszej. Ciekawy był opis opuszczonej wioski - klimat wręcz namacalny. Nie będę się nad jakością rozpływał bo chyba większość czytelników po zapoznaniu się z tekstem ma podobne odczucia. Za to wytknę błędy :kotek: , chociaż nie było tego za dużo.
Miejsce to wyróżniał typ zabudowy - wszystkie trzy budynki były murowane, zachowane w całkiem dobrym stanie. Nieczęsto tak się zdarzało, przeważnie meliny urządzano w drewnianych chatach, murowanych obiektach wojskowych lub produkcyjnych.

Chyba widać.
Czasem, jeśli ich to i owo swędziało... gwałcili. Lubili takich młodych, jak ty.

Erotyczne inspiracje Universal V2.
Schował mapę i kompas do kieszeni, chwycił dubeltówkę pewnie w dłonie i ruszył w wyznaczonym kierunku na poły zarośniętą, polną drogą.

Wyznaczonym przez co?
I znowu pojawia się bohaterski stalker, który pomaga kotowi, marnując przy tym aż (uwaga) dwa (!) naboje. Chociaż, teraz już wiem dlaczego Jankow postąpił podobnie w poprzedniej części. Pewnie czuł, że skoro sam otrzymał podobną pomoc powinien taką komuś ofiarować.
I teraz pytanie - czy w następnych częściach masz zamiar kontynuować sposób narracji przedstawiony w tej? Czy może raczej wrócisz do rozmowy dwóch kolesi przy ognisku?
W każdym razie, czekam niecierpliwie na następne części, a gdybym mógł postawić drugiego kozaka, to bym postawił... Chociaż... ;)
Część III, IV
Jakoś tak przegapiłem dodanie trzeciej części, więc napiszę o dwóch ostatnich w sumie. Ogólnie o ile trzeci rozdział był całkiem niezły o tyle czytając czwarty czułem że pisany był trochę na siłę. Najbardziej nie podobało mi się zakończenie. Serio? Nowy okazuje się superdupermegazaginionymbandytąktóryudajenowicjuszaijestświetnymaktorem? Za dużo amerykańskich filmów akcji... A jeśli chodzi o "inicjację" - k*rwa niczego lepszego nie mogłeś wymyślić? :caleb: A dlaczego tylko narzekam? Ponieważ cała reszta jest tak dobra, że nawet niema co pisać - to się rozumie samo przez się...
Ogólnie - dobra długość, świetna jakość, nic dodać, nic ująć. A kozaka to postawię pod komentarzem :) .
Ostatnio edytowany przez Dommy 28 Gru 2013, 01:40, edytowano w sumie 2 razy
Awatar użytkownika
Dommy
Kot

Posty: 25
Dołączenie: 15 Lis 2013, 23:47
Ostatnio był: 20 Lut 2014, 00:46
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 7

Re: Pozory mylą

Postprzez Universal w 30 Lis 2013, 00:06

majorek22 napisał(a):Nie wiem, czy masz zamiar to kontynuować, czy zakończysz na tym, co już wrzuciłeś, ale krótki wykład o zabijaniu nie wystarczy na więcej rozdziałów.

Napisałem na samej górze, że to czteroodcinkowiec :P Muszę tylko poprawić pozostałe trzy, bo nawet moim zdaniem wołają miejscami o pomstę do nieba i je wrzucę.
majorek22 napisał(a):No i nienawidzę słowa "ruchać".

Też nie przepadam, raczej nie używam. Tu mi się wydało dobre. Wulgarne, "chłopskie".
Dommy napisał(a):Mogłoby się wydawać iż to coś nowego, taka zwykła opowieść o zwykłym człowieku, jednak po prostu "gdzieś to już słyszałem".

W Nabojach bohater (ten najgłówniejszy) też nie był jakimś herosem. Pierwiastkiem się nie sugerowałem, a jeśli jednak tak, to nieświadomie. Raz go tylko przejrzałem.
Dommy napisał(a):Jakoś nie chce mi się wierzyć, że stalker, który już trochę w Zonie jest pomaga wspaniałomyślnie nowemu i niedoświadczonemu kotowi. Prędzej zastrzeliłby go dla pewności i zabrał fanty.

Akurat w tym miejscu wsadziłem cząstkę siebie. Ja bym tak zrobił po prostu, choćby z czystej ciekawości co to za człowiek. Zabić można później. Chociaż... ;)

Zastanawiam się, czy nie odczekać chwilę dłużej i pozostałych trzech części nie dać jednocześnie. Zobaczę jak wyjdzie.
Ostatnio edytowany przez Universal, 30 Lis 2013, 00:27, edytowano w sumie 1 raz
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Dommy.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pozory mylą

Postprzez majorek22 w 30 Lis 2013, 00:18

Z ręką na sercu, nie zauważyłem tego o czteroodcinkowcu. Mea culpa. Ale uwagi o chwilowym braku fabuły to nie przekreśla. I popraw szybko, bo nie mam nic ciekawego do czytania.
Wilk Morski Klanu Espadre
Awatar użytkownika
majorek22
Stalker

Posty: 95
Dołączenie: 28 Cze 2011, 15:37
Ostatnio był: 07 Cze 2014, 13:12
Miejscowość: Limańsk
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 7

Re: Pozory mylą

Postprzez Universal w 30 Lis 2013, 01:21

Dobra, wcześniej tylko przejrzałem i część rzeczy wprowadziłem do tekstu. Z częścią się nie zgadzam.

KOSHI napisał(a):Poza tym przechodzisz od ubrań do wyglądu w jednym zdaniu, co wygląda trochę łopatologicznie.

Nie stwierdziłem potrzeby szerszego opisania wyglądu obdartusa.
KOSHI napisał(a):trofiejna - ku*wa, nie było prostszych słów?

Celowo go użyłem.
KOSHI napisał(a):skoro grzebał, to kijek pewnie by się zapalił

E, nie zawsze! Mało za dzieciaka się w ognisku babrałeś? :caleb:
KOSHI napisał(a):Może jakiś artefakt znajdę, a kiedyś sprawię sobie daczę na Krymie, albo przerucham jakąś dziwkę na drodze rejonowej - litości.

Ostrzejsze sformułowania padają w gimnazjum. Dla mnie taki facet tak by powiedział. Nie ślę tego do druku, pozwalam sobie na nieco więcej. Choć zmieniłem na "wytarmoszę".
KOSHI napisał(a):Skrob tym patykiem, albo wsadź go sobie w dupę, mnie to już niespecjalnie interesuje, co zrobisz. - litości po raz drugi. Za dużo tych erotycznych ekscesów ;) .

Musisz w bardzo ułożonym towarzystwie się obracać, skoro to Ci zalatuje ekscesem :P
KOSHI napisał(a):Mógł się rypać ze swoją panną bez obawy, że przyśni mu się gwałt na jakimś nowym. - erotyczne inspiracje Universala. Mój Boże...

Nawet mając wśród znajomych dość pobożnych ministrantów i parę osób z różnych Lednic i Częstochów, a także z harcerstwa, spotykam się dość często z dość "niewyszukanym słownictwem". Tym bardziej więc używałby go ktoś pokroju Jakowa. Następni bohaterowie nie są lepsi :E Na upartego gdzieś mi świtał pomysł kompletnego degenerata, który gwałci, podrzyna gardła chłystkom, jest hieną cmentarną itd. Antybohater do potęgi n. Tego to byś nie zniósł! ;)
KOSHI napisał(a):Może w połączeniu z resztą wyjdzie z tego zgrabna całość.

Oby, bo taki był zamysł. Może niepotrzebnie wrzucałem tę jedną część, trzeba było jednak całość.

Poprawki wrzuciłem w pierwszy post. Reszta będzie, kiedy będzie, bo to jakieś dziesięć stron, a dzisiaj się opierdzielałem :(
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 10 Maj 2024, 08:12
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pozory mylą

Postprzez Yepper w 30 Lis 2013, 19:04

Historia naprawdę ciekawie się zapowiada, opisujesz wszystko ciekawie i szczegółowo. Charaktery bohaterów są nakreślone bardzo dobrze, ogólne obydwaj mnie zaintrygowali :) Kolejne części obowiązkowo przeczytam, leci :wódka: Mam też pytanko, czy dalsze 3 części będą retrospekcją z pobytu w Zonie Jakowa?
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: Pozory mylą

Postprzez Tormentor w 05 Gru 2013, 22:19

zaje*iście. Gorąca herbatka i cisza w pokoju, no to sobie myślę poczytam coś na forumie.


Opowiadanie jak dla mnie bardzo dobre. Szczególnie podoba mi się sposób w jaki budujesz dialogi, poglądy Sycza są świetnie przedstawione, taki kawał ch*ja z niego, ale mi to w zupełności nie przeszkadza. Pasuje do Zony tak ucharakteryzowany bohater, nawet te kolokwializmy i trywialne wypowiedzi w żaden sposób mnie nie odrzucają. :D
Akcji nie ma, ale zapewne będzie. Nie wytykam błędów bo od tego są inni specjaliści.

Twój tekst może mi posłużyć jako mała inspiracja. ;)

Czekam na dalsze części.
Image
Awatar użytkownika
Tormentor
C O N T R I B U T O R

Posty: 1029
Dołączenie: 15 Lis 2010, 21:42
Ostatnio była: 18 Lis 2023, 20:59
Miejscowość: Yantar
Ulubiona broń: --
Kozaki: 289

Re: Pozory mylą

Postprzez Voldi w 05 Gru 2013, 22:40

Zapisałem to sobie do offline na tablecie, jako element podróży. W związku z tym na korekcie nie będę się skupiał, bo równałoby się to czytaniu całości raz jeszcze. A jestem na takie szaleństwa zbyt wymęczony...

Jak na 1/4 tekstu, to jest bardzo fajnie. Może i faktycznie - wywody tego starszego są nieco przesadzone ale tylko (i to chcę podkreślić) NIECO.
Z jednego, co rzuciło mi się w oczy to to ognisko w zamkniętym budynku - ani to zbytnio sensowne (no chyba, że w jakiejś beczułce, ale z tego co wnioskuję po fragmencie, jak to jeden z nich grzebał badylem - nie było tak, jak piszę), ani nie mam pojęcia skąd narrator (notabene, wszechwiedzący, ale jednak) wiedział, że ognisko się pali, skoro nie było tego widać. Czasem, jak się nocą jedzie, to z trudem przez okna da się dostrzec zapalone światło. A co dopiero żarzące się ognisko (ponownie - gdyby płonęło, jak należy, ów badyl niechybnie zaraz by się zajął, albo solidnie przypiekł łapy młodemu od własnej temperatury).

Sensownie zakończyłeś tą pierwszą część, nie urywa się nagle, ani nie jest typowym cliffhangerem. Po prostu przerwa w opowieści starszego.

Zadowalali się raczej pełnym żołądkiem, nie wściubiając nosa do etykiety, by przypadkiem nie dowiedzieć się, ile kilogramów benzoesanów, stearynianów i fenoli zdążyli w siebie władować. Wszyscy byli świadomi tego, że jeśli nie zabije ich mutant, bandyta lub promieniowanie, zrobi to Przysmak Turysty, czy Polędwica Zaporoska, przeciwnik niemniej groźny, niż rzadko przecież spotykany Kontroler.

Przy nadaniu morderczych właściwości konserwy i wędliny roześmiałem się na głos. Skutkowało to dziwnymi spojrzeniami ze strony pasażerów, ale co tam :P
Przy okazji, nie wiem, czy w tym przypadku "niemniej" nie powinno się pisać oddzielnie. Udaj się do kogoś bardziej doświadczonego po radę.

Pierwiastkiem się nie sugerowałem, a jeśli jednak tak, to nieświadomie.

Hohoho, duma rośnie :E Szczerze, to sam podobieństwa nie dostrzegłem, ale żeby się zastanowić to faktycznie - coś w tym jest. Tylko u mnie był monolog i to utrzymany w nastroju głębokiego "narzeknictwa" :P Tutaj aż tak tego nie czuć.

W sumie, to najsensowniejszy i najbardziej pasujący do mojego komentarz dał Tormentor. Zgadzam się z nim całkowicie. Tekst lekki, poczytny, fabuły niby nie ma, ale czuć, że będzie coś ciekawego. Może jutro, jak będzie mi się wybitnie nudziło, przeczytam raz jeszcze i poczynię korektę.

Czekam na więcej. Wrzucaj pojedynczo. Jak dasz od razu całość, to nikomu nie będzie się chciało czytać takiej zwały tekstu ;)
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Następna

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 8 gości