Opowiadanie "Krzyk"

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Re: Opowiadanie "Krzyk"

Postprzez Ogniskujący w 19 Sie 2010, 23:55

Wszechmocny-wytęż rozuma z całej mocy i zrób kolejną część bo ja się osobiście doczekać nie mogę.i życzę ci powodzenia w wymyślaniu dalszej fabuły ;).
NABOJE to waluta zony
Awatar użytkownika
Ogniskujący
Stalker

Posty: 126
Dołączenie: 24 Kwi 2010, 15:44
Ostatnio był: 27 Cze 2011, 20:35
Miejscowość: Dolina Mroku-Baza wolności
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Reklamy Google

Re: Opowiadanie "Krzyk"

Postprzez Wszechmocny w 09 Paź 2010, 12:06

Witajcie Panie i Panowie.
Powracam znów z kolejną częścią historii opowiadającej o tym CZYM jest człowiek. Historii, która pokazuje jego psychikę od podszewki i nie tylko odsłania najciemniejsze jego umysłu zakamarki, a stara się również ukazać jakim pięknem jesteśmy i do czego potrafimy być zdolni...
Mam nadzieję, że przebrniecie Drodzy Czytelnicy przez ten zgoła niełatwy momentami tekst i zostaniecie ze mną aż do szeroko rozumianego Końca, gdzie być może coś się wyjaśni.
Zbiór scen, historii i retrospekcji jakimi jest "KRZYK" jest ze sobą bardzo mocno powiązany i mimo wszystko akcja wciąż toczy się naprzód. Pamiętajcie, że tutaj KAŻDE SŁOWO, każde zdanie może znaczyć więcej niż przypuszczacie.
Głównym bohaterem jest tutaj bez wątpienia sam CZŁOWIEK.
Wyciągnijcie z tej historii jak najwięcej, bowiem jest to PADOŁ ZIEMSKI. Przysłuchujcie się, przypatrujcie i czytajcie, a morał sam nawiedzi wasze umysły. Staram się opisać pewne kwestie, których w książce się nie porusza.
Interpretujcie bądź nie, czytajcie między wierszami i napawajcie wartościami moralnymi zawartymi w opowieści bądź nie.
To Wasza decyzja. Proszę Was jedynie o to byście byli w tej podróży ze mną...
Zapraszam do lektury i mimo wszystko liczę na komentarze z konstruktywną krytyką połączone...
Miłej zabawy i wielu refleksji życzę...

KRZYK
Rozdział III: Jestem i zawsze będę


Miasto Śmierci.

Kolejna fala białego, gryzącego dymu wydostała się z czarnych płuc oficera i dołączyła do wirującej ku sufitowi nikotynowej smudze. Kapitan trzymając jedną rękę za plecami, a drugą ściskając peta stał tyłem do długiego, dębowego stołu, który przygnębiał swą odrapaną fakturą i ciemnym kolorem. Na końcu tej swoistej ławy stało jedyne krzesło, również w złym stanie. Siedział na nim w umęczonej pozycji mężczyzna w szarym mundurze. Łokieć wsparty na oparciu krzesła, a głowa ukryta w dłoni i leżąca na niej jakby była martwa. Ciało zdawało się zwisać bezładnie, a w rezultacie było napięte w bezskutecznym rozmyślaniu. Ukryta za palcami twarz i przebłyskujące tu i ówdzie blizny. Siwiejące już, czarne włosy. Był to porucznik Trocki, a palący mężczyzna zwany był popularnie „Katem” choć w papierach wyraźnie pisało Fiedia Gołubski. Ów kapitan zerknął niechętnie na zamyślonego kamrata i mruknął:
- Wczoraj straciliśmy Plac Czerwony – oko drgnęło mu chorobliwie, a wzrok znów przeniósł się w stronę olbrzymich okien.
Cała sala zdobiona była zieloną, brudną już i osmaloną boazerią. Ściany w wielu miejscach podziurawione były kulami, a w jednym z kątów były mocne poszlaki świadczące o tym, że całkiem niedawno wybuchł tam granat ręczny. Wszystkie okna były jednak nowe. Wstawione zostały tu poprzedniego wieczora na miejsce poprzednich, zbitych przez ostrzał z kaemów. Wysoki Kat przekrzywił głowę i zaciągnął się mocno, wpatrzony w zrujnowane budynki i wieżowce widoczne za oknem. Linia horyzontu pożarta została przez różową łunę. Budynki w oddali ginęły lizane przez majestatyczny ogień, który przelewał się po dachach jak rzeka, wzniecając kolejne pożary i wzmacniając warkocze czarnego dymu, które zasilały ciemniejszy od nocy smog pożerający niebo. Cały krajobraz rozświetlały setki pocisków wypluwanych przez obronę przeciwlotniczą krótkimi, złocistymi smugami. Gdzieniegdzie widać było wybuchy.
- Plac Czerwony? A kogo to dzisiaj obchodzi? – syknął Trocki jadowitym, nieprzyjemnym głosem. – Lepiej powiedz jakie straty…
- Poszło kilka skrzynek amunicji, trochę morfiny i bandaży… No i kilka pocisków kalibru 120mm. Jeden z T-35 został poważnie uszkodzony, ale jest szansa, że znajdziemy do niego nową gąsienicę – pociągnął nosem i zorientował się, że porucznik nadal nie zmienił pozycji. – No i straciliśmy bodajże dwudziestu czy tam trzydziestu ludzi. W większości ranni… - dodał na koniec od niechcenia.
Trocki nie otworzył nawet oczu. Machnął tylko niedbale drugą ręką i wymamrotał:
- New Jersey dostało dwie godziny temu atomówką – między palcami skrywającymi twarz błysło na moment szare, żywe i niesamowicie drapieżne oko. – Celowali w Newark, ale trafili w Trenton. Bodajże 300tys. Trupów…
- Skurw*ele. To ich Południe to najgorsze bydlaki odkąd… - skrzywił się.
- Przestań – przerwał mu porucznik. – Niech się jankesi wyrżną sami to nam czasu oszczędzą.
- Przeraża mnie tylko szybkość rozrastania się Mgły. Przecież o New Jersey cała ta jankeska bariera obronna była oparta. Z taką wyrwą plaga znów zacznie się rozrastać…
- zbliżył się do okna, a jego twarz rozświetliły pomarańczowe błyski. – Swoją drogą… kto do k*rwy nędzy jest jeszcze w posiadaniu atomówek?
- Praktycznie to…yyy… No niby nikt. Albo jakaś wataha wpadła na jakiś opuszczony skład na terytorium Mgły i jakimś cudem odpaliła rakietę albo to znów sprawka jakiejś łodzi podwodnej. Pełno tego gówna pływa po morzach i oceanach.
- Myślałem, że wszyscy starają się tępić wilcze stada? – nie odrywał wzroku od wielkiego samolotu desantowego, który kilka kilometrów dalej lotem koszącym zbliżał się ku ziemi.
- Jak już „podwodniaki” wystrzelały wszystko co mieli to tylko bardziej ogarnięci kapitanowie postanowili jednak celować w punkty. Od tego momentu nikt się nimi nie przejmuje…a po drugie – zdjął rękę z twarzy, a jego ostra, szorstka twarz wykrzywiła się potwornie. – Kto k*rwa będzie tracił paliwo na szukanie jakiś pomyleńców po oceanach? I kogo miałeś na myśli mówiąc: wszyscy?
- No wiesz… - spojrzał na niego smutno, a gdzieś tam w głębi jego oczu zakręciła się samotna łza. – ŻYWI.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, trzasnęły w ścianę i z przeraźliwym wrzaskiem i jazgotem wyrwały się z zawiasów by sekundę później łomotnąć w przegniłe panele będące podłogą. Do środka wpadł jakiś młody zwiadowca w ciemnym uniformie. Pod pachą trzymał hełm i torbę ze znakiem krzyża.
- Obywatele oficerzy! – wykrzyknął nieskładnie z typowo Moskiewskim akcentem i zasalutował w totalnym chaosie. – Melduję, że mam ważne wieści!
Trocki uniósł jedną brew:
- No to dawaj… Priorytetami. Od najważniejszych spraw…
- No to…ten tego… - podrapał się po głowie i przetarł zalegający na brudnym, osmolonym czole pot. – Widziano Mgłę na obrzeżach miasta.
Strach zawitał w oczy wszystkich obecnych w pomieszczeniu mężczyzn.

***

Miasto Śmierci. Czas obecny.

Zmęczony wzrok odbijał się od ścian przeciwległych budynków, a co chwilę spadał na drogę w dół. Wojak ruszał głową na boki jakby mogło mu to pomóc w wydłużeniu morderczego biegu. Przeskakiwał przez gruzowiska i chaotycznie odpychał się od przeróżnych, często palących się jeszcze wraków przeróżnych pojazdów. Wokół ciągnęły się ciemne, milczące i często zawalone budynki. Gdyby nie rozbłyski obrony przeciwlotniczej i wszechobecne pożary to nie byłoby nic widać. Żołnierz ubrany był w ciemny, zielony mundur, który cały zalany był krwistą posoką. Na plecach trzepotał się brązowy karabin z ostatnim pociskiem w wymęczonym magazynku. Człowiek miał maskę przeciwgazową, która dyndała mu na piersi. Przestrzelony hełm również podskakiwał w takt straszliwego sprintu. Umęczone dyszenie stawało się coraz głośniejsze. Ręce i nogi pracowały jednak wytrwale, a postać przemieszczała się dalej ulicami trawionego agonią miasta. Nagle wszystko, nawet terkoty odległych kaemów i wybuchy bomb przebił potworny wrzask. Był to przeszywający do szpiku kości ryk człowieka, który musiał cierpieć niesamowite męki. Komandos stanął w miejscu jak rażony piorunem i odwrócił się za siebie. Strach sprawił, że oddech jeszcze bardziej się rozwścieczył. Biegacz doszedł jednak do wniosku, że musi kontynuować ucieczkę. Odwrócił się w pierwotnym kierunku i zobaczył cień stojący na środku drogi. Postać okryta była jakąś brudną kapotą, która była długa aż do ziemi. Postrzępiony płaszcz i kaptur zasłaniały wszystko. Mrok trzymał w rękach kałasznikowa.
- Ani kroku – burknął w stronę zadyszanego biegacza.
Z następnego budynku wolnym krokiem wyszedł kolejny cień, również w płaszczu. Krótki rozbłysk tuż nad ulicą oznajmił, że kolejny samolot został trafiony. Światło na moment ukazało szare, rosyjskie mundury obu ludzi.
- Don’t shoot! Please! – wykrzyczał mężczyzna z maską przeciwgazową, rzucając przerażone spojrzenia na napastników. – Nie strelai! – krzyknął po dłuższym namyśle, z zagranicznym akcentem. – Don’t shoot! – powtórzył rozpaczliwie.
Odpowiedziało mu niezrozumienie faceta z przodu:
- Co k*rwa? – wybełkotał niedbale żołdak. – Wowa – rzucił przez ramię. – Ty skończyłeś studia…
- Tak k*rwa, po dwóch tygodniach skończyłem – przerwał mu ten z tyłu łapiąc mocniej swoją strzelbę.
- Wsiorawno. Co ten gość pi*rdoli? – burknął nie spuszczając wroga z muszki.
- Przecież na koniec po naszemu powiedział pewnie to samo co w swoim języku…
Pierwszy cień wzruszył niedbale ramionami.
- Zapytaj się tej k*rwy komu służy i dodaj, że jak zrobi jakiś podejrzany ruch to mu zasadzę kałacha w dupę i pociągnę za spust – splunął na ziemię i pociągnął nosem.
Wowa nie wydawał się uszczęśliwiony tym pomysłem. Kolejny wybuch tym razem kilkaset metrów od nich rozwalił jakiś sklep i przy okazji oświetlił pooraną bruzdami twarz sołdata, który usilnie starał się sobie przypomnieć co oznaczało to „dont szut pliz”.
- I’m not enemy! – krzyknął biegacz w obcym mundurze, pokazując na siebie i patrząc się na nich jak na małpoludów.
- To herbaciarz. Je*any Anglik – burknął Wowa i zwrócił się do przybysza z wielkim trudem: You England? What you do here?
- Yes, I’m from Englad. As i sad before: I’m not your enemy so... – podchwycił tamten żywo i zaczął gestykulować jak szalony.
- Anglik? – przerwał mu pierwszy cień, zwracając się do Wowy. – Z Anglii tak?
- Tak jest kapralu.
- Chodziło się do szkoły…
- mruknął tamten nie ukrywając zadowolenia.
- Nie da się ukryć kapralu – nie wiadomo czy kpił czy rzeczywiście był pod wrażeniem.
- Anglia. Anglia. My prowadzimy z nimi jakąś wojnę? Zakładając, że nie wszyscy je*ią wszystkich z każdej strony?
- Ja… Ja nie pamiętam kapralu – podrapał się po głowie. – Ale oni chyba z jankesami jakieś utarczki mieli.
- Serio? – błysk szaleństwa rozświetlił jego twarz. – No to witamy w Moskwie, Mieście Śmierci herbaciarzu! Jak to było z tym wrogiem i przyjacielem?
Wowa ugryzł się w wargę:
- The enemy of my enemy is my friend.
- Exactly!

Nagle z na wpół zawalonego fast foodu kilkaset metrów dalej wypadł jakiś mężczyzna w swetrze i machając rękami zaczął się drzeć:
- Mgła! Mgła!
Kapral obrócił się w jego stronę i zapytał głośno jak wszyscy wokół:
- Że co?!
- Mgła kapralu Borczewski! Mgła! Widzieli ją za mostem!
Podoficer nie zdążył odpowiedzieć. Przerwał mu huk dartego metalu i bardzo mocne światło. Zerknął w stronę pojmanego biegacza i spojrzał w niebo.

***


- Tu Charlie cztery-jeden-zero. Proszę jeszcze raz o wektor podejścia do strefy zrzutu. Lecimy nowym kursem z sektora Alfa-2 prosto na linii 111. Musieliśmy przerwać poprzedni kurs z powodu myśliwców przechwytujących nieprzyjaciela.
Pilot puścił guzik interkomu i spojrzał na swojego towarzysza w wielkim, zielonym hełmofonie i czarnych goglach, w których odbijał się blask ognia. Ciche westchnienie i ręka w gumowej, ciemnej rękawicy znów wciska przycisk:
- Tu Charlie cztery-jeden-zero. Proszę jeszcze raz o wektor podejścia… - widząc kilka smug pocisków, które śmignęły tuż przed maszyną jęknął. – Ku*wa! – krzyknął i trzasnął słuchawką, a później złapał mocniej stery. – Jak tak dalej pójdzie to nas rozwalą…
Milczący drugi pilot złapał słuchawkę i mruknął cicho:
- Nowy Jork? Jesteście tam?
Odpowiedział mu tylko brutalny, drażniący uszy zgrzyt. Obaj mężczyźni przeżegnali się szybko. Wtem odezwało się grubym basem zardzewiałe radio:
- Tu Jeleń dwa-dwa. Cała nasza eskadra straciła kontakt z Nowym Jorkiem. Co jest nie tak? Charlie cztery-jeden-zero, słyszycie nas?
- Tu Charlie cztery-jeden-zero, słyszymy was Jeleń dwa-dwa. Wydaje mi się, że Sztab Dowodzenia przestał istnieć. Musimy lecieć starym kursem i zrzucić piechociarzy gdziekolwiek. Usmażą nas zaraz…

- Tu Jeleń dwa-dwa. Niestety musieliśmy zmienić wektor. Powód? Z dołu sypało się za dużo ołowiu byśmy mogli podejść tak jak tego od nas oczekiwano. Wydaje mi się, że strefa jest za rzeką… Widzicie tam jakąś rzekę? My jesteśmy nad chmurami i lecimy tylko na przyrządach. Gó*no u nas widać przez ten smog.
Pilot spojrzał przed siebie. Wielkie miasto zalane było brązowawym światłem tysięcy pożarów i wybuchów. Olbrzymie wieżowce waliły się gryzione przez ogień, a nieustanny huk dział przeradzał się w kakofonię rodem z piekła. Gdzieś tam w oddali w istocie tliła się zasypana wrakami rzeka.
- Tu Charlie cztery-jeden-zero. Widzimy rzekę na kursie 22-2 od sektora Alfa-2. Gdzieś na północy. Wyślijcie jakiegoś F-20 pod chmury żeby wam podał dokładną pozycję. Więcej nie możemy pomóc.
- Dziękuję – mruknął nieregulaminowo nie przedstawiając się. – Bez odbioru.
Jeden z mężczyzn w kabinie otworzył drzwi za sobą i patrząc na stłoczonych w kadłubie pojazdu komandosów powiedział:
- Zielone światło za pięć minut – kiwnął głową w kierunku sierżanta i zamknął na powrót drzwi. – Sprawdź kurs i staraj się tańcować POMIĘDZY bateriami przeciwlotniczymi, okej? – mruknął do swojego kolegi siląc się na żart.
Nagle samotny pocisk przebił pancerz samolotu i odbił się ze świstem od tytanowej ramy chroniącej od tyłu i boków siedzenie pilota.
- Bogowie… - wysapał pierwszy pilot oddychając ciężko. – Było blisko…
Wtem coś trzasnęło i wybiło w szybie małą, okrągłą dziurę. Kula trafiła pilota prosto w policzek. Zduszony wrzask i mężczyzna wyrwał na bok jak raniona łania. Kolejne kilka pocisków podziurawiło jego szyję i tors. Żołnierz rzygając krwią zawisł bezładnie w pasach. Jego przyjaciel zakrztusił się strachem i błyskawicznie przejął stery, stabilizując lot maszyny. Wtem jakiś wybuch na prawym skrzydle wysadził jeden z silników, a podbity samolot drgnął tak mocno, że ostatni pozostały przy życiu członek załogi nabił się brzuchem na drążek sterowniczy i wbity w panel rozdzielczy wymiotował wciąż krwią na przyrządy pokładowe. Zakleszczony między siedzeniem, kokpitem a drążkiem nie mógł się ruszyć. Słyszał tylko ten głośny jazgot samolotu, który nabierał prędkości, lotem koszącym spadając ku ziemi i wciąż będącym pod ostrzałem. Setki pocisków dziurawiły kokpit jak sito, drąc rzeczywistość na kawałki do wtóru z dzikim jazgotem umierającego człowieka.

***

- Uważaj!
Spadający samolot skosił angielskiego biegacza i rosyjskiego kaprala. Potężna, rozpędzona masa darła asfalt i prąc przed siebie finalnie wpadła w gruzy Fast foodu by wybuchnąć tam pomarańczowym światłem. Słup ognia wzbił się w górę, a potem znów opadł i rozpoczął ucztę. Pojazd pozostawił za sobą płytki krater i czerwone smugi będące kiedyś ludźmi, którzy jeszcze tak niedawno temu stali na tej drodze. Przeżył tylko Wowa. Rzucony gdzieś w bok leżał w gruzach i próbował wygrzebać spod nich połamane nogi. Klnąc i wyjąc rzucał się jak raniony bawół. Jego poraniona twarz lśniła od krwi i potu zmieszanego z kurzem. Wtem ozwały się wiwaty i dzikie ryki. Zza winkla wypadła grupa kilkudziesięciu postaci w dziwnych, kolorowych mundurach i długich płaszczach. Nad kolumną powiewały dwie, ogromne flagi. Jedna była czarno-żółto-czerwona i zdobiło ją jakieś czarne ptaszysko. Druga bez wątpienia nosiła na sobie białego orła w koronie. Biało-czerwony sztandar był niezwykle mocno podarty. Ludzie nawet nie zauważyli leżącego pod ścianą Rosjanina. Tylko ostatni odwrócił się i wyciągnął ku rannemu pistolet.
- No dawaj POLACZKU! Strzelaj kundlu! Twoje państwo już nie istnieje od dobych kilku lat! Je*any rewolucjonista się znalazł! I te wasze NIEMIECKIE SZNYCLE długo nie pociągną! Przyjaciół sobie ku*wa znaleźli! – darł się Wowa.
Tamten uśmiechnął się tylko i strzelił. Błysk, pogłos i metalowy obiekt drący tkaninę i ciało.

***

Wyciągnęli ku niemu gumowe ręce oświetlone księżycową poświatą dziesiątek latarek. Starał się jak ranione zwierze wcisnąć jak najgłębiej w zardzewiałą beczkę, w której siedział. Ludzie-słonie patrzyli na niego zza swych gumowych twarzy przez wielkie, okrągłe plastikowe okręgi będące chyba oczami. Dziwne trąby syczały cicho.
- Zostawcie go, nie jest tego wart!
Nie jest…Nie jest…A kto jest?

***

- Coś jeszcze?
- Tak. Doszły do nas dziwne wieści ze Strefy. Podobno od wielu godzin panuje tam jakiś pożar i trwa jakaś ogólna rozwałka…
- Jak na wojnie: tu pie*dolnie, tam pie*dolnie, a potem…
- Trocki. Przecież oni nawet nie wiedzą co się dzieje na świecie. Specjalnie im mydliliśmy żeby…
- No tak. I z tego co wiem dobrze się sprawują broniąc Twierdzy. Dobrze, że nic nie wiedzą. Tak ma być. W głębi Matki Rosji nasza Twierdza jest bezpieczna, a te bydlęta niech je bronią.
- No ale tam rozwałka jest… Strzelają. Jakiś monolit rypnął w środek lasu. Mówią, że Mgła pożera helikoptery…
- Mgły tam nigdy nie było i nie będzie jeżeli obronimy miasto.
- Właśnie!
- pie*dolą!
- pie*dolą ku*wie syny. Bodajby zdechli nieroby. O niczym nie wiedzą, a jeszcze jęczą…
- Ale te strzały…
- …są niepokojące.
- Wyślijcie tam kogoś. Inkwizytorów może.
- Co za bełkot.
- Że jak?
- Pierdoły gadacie towarzysze, pierdoły.
- Sam jesteś pierdoła kapitalisto niedorobiony.


***

- Pomóżcie mi! Błagam! Pomocy! – skowyczał rzucając się na gruzowisku jak szalony.
Ranny Rosjanin leżał, oparty plecami o małą górkę, która powstała po zawaleniu się jednej ze ścian zrujnowanego już doszczętnie szpitala. Uciskał rękami brzuch, z którego obficie wylewała się krew. Wszechobecne błyski oświetlały co chwilę jego poszarzałą, mokrą od potu twarz.
- Pomagijcie! Tawarisze! – wydarł się, ale zagłuszył go terkot odległego kaemu.
Szeroka ulica na której leżał otoczona była z obu stron wysokimi budynkami. Asfalt podarty przez liczne eksplozje był do tego zasypany metalowym śmieciem. Nagle wykrwawiający się człowiek spostrzegł ciemną postać biegnącą ku niemu wzdłuż niskiego płotku. Mężczyzna trzymał nisko głowę, a gdy był już całkiem blisko rozpędził się jeszcze bardziej i wyciągnął nogi do przodu by ślizgiem pokonać dzielącą go od gruzowiska odległość. Trzasnął o betonowe płytki i przylgnął do nich plecami, słysząc świszczące mu nad głową pociski. To był bez wątpienia rosyjski komandos.
- Gdzie dostałeś? – zapytał, wyglądając ostrożnie za osłonę.
- W bebechy! W bebechy! – złapał go jedną rękę za ramię i brutalnie przyciągnął do siebie, sam dziwiąc się, że znalazł w strachu i rozpaczy na to siły. – Pomóż mi! Proszę!
Wojak odsunął go z obrzydzeniem i obrócił się.
- Sanitariusz! Sanitariusz! - krzyknął w stronę najbliższego budynku.
Jak na zawołanie z wielkiego otworu, który był kiedyś drzwiami wypadł facet z czerwonym krzyżem na obdartym hełmie. Gdy jedna z kul prawie nie oderwała mu ucha rzucił się na ziemię i szybko podczołgał do gruzowiska.
- Gdzie oberwał? – zapytał dalej leżąc na ziemi i lękając się podnieść wyżej.
- Brzuch – mruknął komandos i obrzuciwszy ponurym wzrokiem rannego wspiął się na betonową płytę i strzelił dwa razy w stronę podejrzanych obiektów po drugiej stronie ulicy.
Automatycznie odpowiedział mu terkot kilku karabinów maszynowych. Długie smugi pocisków przeszyły mrok jaki zapadł w tej mrocznej alei. Żołnierz jęknął i znów zsunął się niżej modląc się żeby kule przestały wreszcie rwać gruz nad nim. Medyk podczołgał się do rannego i położył się bokiem koło niego. Widząc ból ściągający twarz chłopaka zrobiło mu się go żal. Sięgnął do przybornika i wyciągnął z niego ostatni, szklany ładunek morfiny. Malutka buteleczka zalśniła przez moment w ognistym świetle, które jednak umarło, gdy szkło zostało zabrudzone ziemią osadzoną na palcach lekarza.
- Nie! – wysapał trafiony.
Złapał za fiolkę z narkotykiem, ścisnął ją razem z ręką medyka i odepchnął od siebie aż do piersi wybawcy, którą mocno przycisnął.
- Nie! – powtórzył, a z ust pociekła mu cienka strużka krwi. – Poradzę sobie… Żadnego syfu – zacisnął zęby. – Zachowaj ją dla innych…
Lekarz kiwnął w podziwie głową, szybko schował morfinę i fachowym ruchem rozdarł kurtkę rannego. Widząc, że krwi ubywa bardzo dużo i to pulsacyjnie stwierdził, że z pewnością przestrzelona została tętnica. Odsunął szybko ręce chłopaka i wsadził dłoń prosto do brzucha rannego. Tamten wydarł się dziko i już chciał odepchnąć lekarza, ale leżący obok komandos w porę zrozumiał o co chodzi i przytrzymał jego ręce żeby nie wierzgał.
- Nie mogę złapać tętnicy – jęknął wiercąc ręką w brzuchu chłopaka. – Nie mogę jej znaleźć! – zaryczał płacząc prawie.
Rozpacz wdała się wszystkim w żyły.
- Nie mogę złapać tętnicy! – powtórzył. – Nie czuję jej…
Nachylił się mocniej i jeszcze głębiej wsadził dłoń. Nagle spostrzegł, że ciało przestało drżeć, a komandos odsunął się, oparł plecami o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Wzrok medyka podniósł się, prosto na stężałą i szarą twarz rannego. Oczy patrzyły wprost w otwarte szeroko usta, z których przestała właśnie cieknąć krew. Jama ustna była od owego płynu pełna, jak szklanka. Lekarz przysunął się bliżej głowy martwego i zamknął dwoma palcami jego powieki, znacząc je krwistymi smugami. Przez chwilę mężczyzna był spokojny. Patrzył na ciało i oddychał ciężko. Nagle jednak oko mu drgnęło:
- Ku*wa! – wrzasnął i rzuciło nim w tył jak w konwulsji.
Upadł na plecy i ścisnął twarz zakrwawionymi dłońmi.
- Jeżeli nie zabije nas Mgła to sami się zabijemy… - otworzył oczy i leżąc wciąż na plecach spojrzał na zasnute ciemnością niebo, po którym co jakiś czas przelatywały wciąż samoloty, najczęściej płonące i obniżające swą wysokość. – Sami się wybijemy… mówię wam. Sami się wybijemy.
Komandos spojrzał na niego smutnymi oczyma:
- Odpocznij. Po prostu odpocznij.
- Tak… masz rację.
Wtem jednak kolejny wrzask rozdarł powietrze i dochodził z niedaleka:
- Medyk! Medyk! Mamy rannego! Ra…
Pojedynczy wystrzał przerwał krzyki. Ozwał się zupełnie inny głos, jednak z tej samej strony.
- Mamy rannych! Sanitariusz!
SANITARIUSZ!

***

Chwila obecna.
Gdzieś na szeroko rozumianym wschodzie, w miejscu zwanym potocznie „Strefą”.


Puk, puk…Puk, puk…
Głęboki, chrapliwy wdech zalanych ciemnym płynem nozdrzy i ust, wyciągniętych w stronę koron drzew…

Puk, puk…Puk, puk…
Bulgot, splunięcie płynem i rozpaczliwy wdech…

Szeroko otwarte, czarne oczy wpatrzone w migotliwy blask światła w liściach. Ręce wyciągnięte na boki drą delikatnie ziemię, zagarniając poprzez palce warstwy złocistych liści…

Puk, puk…Puk, puk…
Cichy wydech i znów przerażające rozkurczanie się płuc i ust, które na oścież rozwarte starają się wciągnąć jak najwięcej życiodajnego powietrza. Cienkie rzeki wylewają się z ust.

Puk, puk… Puk… Puk…
Ciemny mundur i leżący kilka metrów dalej karabin. Wysokie drzewa rzucają wokół ponure cienie. WDECH, który rozdziera rzeczywistość.

Puk…Puk…Puk…Puk…
„Piękny las to dobre miejsce na Pożegnanie. Straszna jest tylko ta rozpacz. Tak bardzo przepełnia duszę pragnienie porozmawiania z pewnymi istotami. Jeszcze raz otworzyć butelkę alkoholu i suszyć zęby w słońcu. Albo chociaż z wesołą pieśnią o carze biec ku chwale…”
Charkot będący wdechem i duszenie się płynem ustrojowym. Kaszlnięcie. Blada, mokra skóra i czarne oczy patrzące się na korony drzew i urzeczone tym wszystkim szukające słońca.

Puk…Puk………Puk……..Puk…..
Obraz szarzeje, rozmywa się. Zimno powoli nawiedza ciało i kradnie ból w jakiejś niewyjaśnionej miłości. Odrętwienie jest wszechobecne.

Szept.
- Wałyszkin? Wałyszkin? Jesteście tu?
Coś czołga się, pełznie zaciskając zęby i ciągnąc koło siebie strzelbę.

Puk…….Puk….Puk….Puk…
WDECH!!!

Przytula, obejmuje ramionami i całuje w czoło.

- Jestem tu… Jestem i zawsze będę…
- Przyjacielu?

Zbawca patrzy w jego zaszklone oczy i mimowolnie zerka na kikuty, które kiedyś były jego nogami.
- Tak Wałyszkin?
WDECH, WYDECH.
- Spalcie moje ciało… Jak króla… Na stosie… Proszę was, proszę.

Puk……..Puk……Puk…… P….

- Wałyszkin? Hej! Ocknij się, ocknij!
Potrząsa. Ciche pukanie mięśnia zamiera jednak jak echo kamienia rzuconego w gładką taflę wody. Ale on nie odsuwa ciała, tuli je nadal i patrzy w refleksy światła w liściach nad sobą.

***

Długie, szare smugi roślinności uginały się pod północnym wiatrem. Niewidoczny od pasa w dół mężczyzna stał pośrodku pola z karabinem luźno trzymanym w lewej ręce. Długie do ramion włosy całe były mokre i przylepiały się do głowy. Dostojewski westchnął. Gdy się obudził kobiety już nie było. Nie wiadomo kiedy odeszła i czy kiedykolwiek istniała. Obdarowała go jednak nadzieją, tak ważną w aktualnej sytuacji. Gdzieś od strony lasu przyleciał razem z wiatrem KRZYK.

***

Miasto Śmierci.
Czas Obecny.
Okolice Placu Czerwonego.


Stał na wzgórzu usypanym z czołgów, trupów i cierpienia zmielonego z bólem i krwią. Na tle brązowego, zlanego ogniem i wrzaskiem nieba był jak kolec wbity w trzewia ziemi. Wyprostowany i dumny patrzył się na nich i czuł za sobą Kreml. Setki oczu błyszczały ognikami nadziei tworzonymi przez trwające wokół strzelaniny. Niektórzy mieli hełmy, inni tylko gogle bądź bandany. Mało który z nich miał w ogóle na sobie mundur. Identyfikowali się czerwonymi opaskami na ramionach. Tłum żołnierzy milczał jak grób, wpatrzon’ w swego jedynego Boga i Ojca Wszechmogącego. Był nim Generał Żukow, zwany przez innych Nieśmiertelnym. Krótko przystrzyżone włosy dodawały mu tylko drapieżnego wyglądu. Lewa połowa twarzy zakryta była żelazną maską. Wszyscy wiedzieli, że niegdyś mężczyzna oberwał granatem zapalającym i nie zdążył go w porę odrzucić. Teraz błyszczał na nich jedynym swym okiem i trzymając ręce za plecami wskazał głową Plac Czerwony:
- Bohater to nie jest roześmiana, latająca w chmurach ciota w kolorowych rajtuzach, założonych nań olbrzymich majtkach i z fiut*m wywalonym na wierzch. To nie jest „facet” który powiewając pelerynką ratuje dziewice i prawiczków przed złem… - uśmiechnął się pogardliwie, jakby właśnie zobaczył coś obrzydliwego co go jednak w jakiś sposób ucieszyło. – Bohater to CZŁOWIEK, który przyjmuje na siebie odpowiedzialność za całą ludzkość! – podniósł głos i spojrzał na nich złowieszczo. – BOHATER to istota, której nie imają się kule! Istota, której nie da się pokonać ni zmiażdżyć! TO MY wiarą i wolą walki zniszczymy pięścią gromu żelazne szpony nieprzyjaciela łapiące nas metalową rękawicą za szyję i nasze domy czerwoną, krwistą łuną zniszczenia przysłania jak diabeł czarnymi skrzydłami! To my jesteśmy tymi, którzy są ostatnim bastionem zrozumienia!
Odwrócił się, wskazał palcem oskarżycielsko na kolorowe kiedyś, a teraz rude już tylko czapy Kremla i ryknął:
- Więc pokażmy im czym są w naszym obliczu i zdepczmy jak najgorszą zarazę! – spojrzał na nich z tryumfem w oczach. – Przynieście narodowi Rosyjskiemu ich głowy abyśmy mogli pić z nich wino w Ostatniej Godzinie!
Olbrzymi bestialski ryk porwał się w powietrze, gdy tłum zaczął biec w stronę wzgórza, a potem runął w dół z piekielnymi wrzaskami.
- Naprzód bracia! Za MATKĘ ROSJĘ!
I wzbił się w powietrze czerwony sztandar, a falanga porwała naprzód drąc prawie za sobą ziemię jak piekielne konie rwą kostkę brukową. Powiewająca nad ich szaleńczymi twarzami, porwana flaga już z daleka była widoczna cieniom, których głowy w coraz to większym strachu poczęły znikać w dołach i okopach. Na ich miejsce zawitały długie lufy kaemów i tłukące się o siebie taśmy amunicji, delikatnymu ruchami rąk rozkłądanymi na porwanej ziemi.

***

- W takich chwilach trzeba umieć poświęcić wszystko. Zapomnieć o sobie, a pomyśleć o jutrze. Być może nie własnym a czyimś. Jednak owo jutro jeżeli może przynieść coś lepszego i tak cieszy... Poświęćmy nasze dusze i stańmy się demonami wojny, jej hienami. Bądźy zwierzętami dla naszych bliskich i wydrzyjmy dusze naszym wrogom! A teraz mnie tu zostawcie i jako ofiarę krwi oddajcie jedną kulę bym mógł nakarmić nią magazynek. Zmierzę się ze samym sobą. Być może przegram i wyślę swój mózg w podróż po świecie, a może zwyciężę i stanę się nieśmiertelny i zranię o wiele potężniejszego wroga... Mam nadzieję, że ta kula nie w moje ciało się wgryzie. Idźcie już!
Ostatnio podbity przez Wszechmocny, 09 Paź 2010, 12:06
ImagePiszę poprawnie po polsku.
Awatar użytkownika
Wszechmocny
Kot

Posty: 27
Dołączenie: 24 Maj 2010, 20:42
Ostatnio był: 04 Lis 2014, 17:37
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 6

Poprzednia

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 16 gości