przez saku w 13 Maj 2010, 19:21
W Cieniu- część 9. "Dno"
Kredowe, wychudzone ręce. Całe w ropiejących ranach, brudnych i gnijących. Miejscami skóra wyżarta była aż do kości. Na dłoniach pozostały jeszcze jakieś strzępy materiału, które wskazywały że niegdyś były to rękawiczki lub jakieś ochraniacze. Wydawało by się że takie poranione, chude ręce nie mają żadnej siły, jednak dłonie mocno przywierały do asfaltowej nawierzchni. Czas odcisnął na niej swoje piętno. Droga była cała popękana, a miejscami ziemia pokrywała znaczną jej szerokość. Przez każdą nawet najdrobniejszą szczelinę przedzierały się jakieś rośliny. Byle ku górze, byle jak najbliżej promieni słonecznych. Matka natura znów odzyskiwała swoje dawno utracone królestwo...
Snork wciąż przylegał kończynami do drogi, wpatrzony w bezruchu na migoczące w oddali światło ogniska. Był wygłodniały, a jego wypaczony instynkt, niegdyś człowieka, teraz ograniczony jedynie do woli przetrwania podpowiadał mu, iż tam gdzie jest ogień są i ludzie. Zmutowane nozdrza, kompletnie wysuszone i poranione wciągnęły z piskiem powietrze. W mieszaninie letnich zapachów roślin i odchodów mutantów Snork wyczuł jeszcze coś- człowieka. Jedzenie! Mutant wiedział że jego nowy posiłek czeka tam, daleko na tej starej drodze. Ognisko paliło się przy betonowym przystanku. Poranione mięśnie nóg naprężyły się w gotowości do skoku, po czym oderwały się z ogromną siłą od nawierzchni. Jednym skokiem Snork pokonał dobrych kilka metrów. Później kolejny skok, i kolejny. Coraz bliżej celu, coraz bliżej zaspokojenia tak męczącego głodu. Kolejny skok... i mutant nie zdążył już opaść na drogę o własnych siłach. Z jego pleców wystrzeliła w powietrze stróżka krwi...
Syrjan wciąż siedział ze skrzyżowanymi nogami, na starej drodze prowadzącej donikąd. Nadal spoglądał przez celownik swojego wiernego karabinu. Wolał się upewnić czy za Snorkiem nie podążały inne. Po kilku minutach wstał, zarzucił na plecy SVD i wyjął z plecaka Kałasznikowa. Przeładował broń po czym ruszył biegiem w kierunku ofiary. Odległość nie przekraczała 800 metrów. Zawsze starał się unikać jedzenia takich wybryków natury, teraz jednak sytuacja go do tego zmusiła. Kiedy znalazł się z Powinnościowcami w Barze, odebrał zapłatę, uzupełnił zapasy amunicji i czym prędzej ruszył w kierunku wyjścia z Zony. Wolał oszczędzać pieniądze, więc nie kupił dodatkowego prowiantu. Teraz liczył się każdy grosz. Jego córka jest przecież najważniejsza. Odciął Snorkowi całą nogę, po czym wyciął z niej łydkę. Rzygać mu się chciało na sam widok tego "rarytasu". Gdy wrócił do obozowiska, sprawdził poziom napromieniowania mięsa i rzucił je na ogień. Zanim zabierze się za posiłek będzie musiał spożyć leki przeciwpromienne. Łyknął dwie tabletki, połyskujące zimnym, metalicznym kolorem. Popił je dokładnie wodą po czym przewrócił mięso na drugą stronę. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak zmieniło się jego nastawienie od czasu jego pierwszego przybycia do Zony. Nawet głupie tabletki anty-radiacyjne. Kiedyś wydawało mu się że połknie takie, i może jeść i pić napromieniowany syf ile mu się tylko podoba. I chyba każdy żółtodziób tak myśli. A prawda jest taka że promieniowanie nie może przekraczać ograniczonych kryteriów- zależnie od rodzaju tabletki. Do tego tabletka przecież nie rozpuszcza się w żołądku, wtedy całe promieniowanie znów dostało by się do organizmu. Lek zbiera szkodliwe promieniowanie z ciała, więc trzeba pamiętać że nie dłużej niż 30 minut po zażyciu tabletek trzeba je wydalić. A ta czynność do przyjemnych nie należała, bo leki były duże i dawały o sobie znać w okolicach odbytu.
Po niezbyt przyjemnym, odpychającym posiłku Syrjan odszedł kawałek od przystanku "za potrzebą". Kiedy wrócił upewnił się że nikogo ani niczego w pobliżu nie ma, po czym rozłożył śpiwór pod ławką wystającą ze ściany przystanku. Wolał trzymać się jak najbliżej ziemi. Można by go łatwo dostrzec z oddali, leżącego na wysokości kilkudziesięciu centymetrów na tle szarej, popękanej ściany. Stalker upewnił się jeszcze krótkim spojrzeniem że ognisko jest zupełnie zgaszone. Przeżegnał się, prosząc w myślach by dane mu było obudzić się następnego ranka...
Andriej zasalutował przed dowódcą, po czym zdał relację z rekonesansu. Opowiedział o strzelaninie w Kriwnie oraz przesłuchiwaniu jeńca. Kiedy dowódca Powinności usłyszał wieści, jakie ogłosił jeniec, oczy otworzyły mu się szeroko.
- Co z nim zrobiliście?
- Zabiliśmy- rzucił obojętnie Andriej.
- Bardzo dobrze, do niczego już by się nam nie przydał. A teraz posłuchaj kapitanie Andriej! Trzeba coś z tym zrobić. Od tego nie zależy tylko nasz los, ale i los wszystkich stalkerów w Zonie. Ten dziwny typ który z Wami przyszedł... on wie?
Andriej pokręcił przecząco głową.
- Nie. Nawet nie zdaje sobie sprawy co miał w rękach. Gdybyśmy przybyli kilka minut później, te sku*wysyny odjechali by z tym urządzeniem. A wtedy o niczym byśmy się nie dowiedzieli, i nie było by już nadziei.
- Wiem o tym Andriej. Zostaniesz za to wynagrodzony. Ty i Twoi ludzie. Szkoda tylko że straciłeś tylu wspaniałych Powinnościowców, wielka szkoda...
Zwiesił na chwilę głowę.
- Ale do rzeczy. Powiedz temu całemu Syjr...
- Syrjanowi...
- No właśnie, Syrjanowi. Powiedz mu że Powinność jest mu wdzięczna. Daj zapłatę, i zaproponuj wyruszenie ze specjalną ekspedycją. A co zrobi, to już jego sprawa. Ale z tego co mówiłeś to nie byle jaki głupek któremu dano do ręki broń, przydał by się nam taki stalker. Szczególnie w obliczu takiego zagrożenia.
- Tak jest!
Andriej zasalutował przed swoim dowódcą. Odwrócił się i wyszedł z jego gabinetu. Choć trudno nazwać gabinetem pomieszczenie utworzone z pustaków. Kable wiły się po szarych ścianach. Żarówka zwisała z sufitu, tuż nad stołem zawalonym mapami. Dowódca frakcji Powinność przytrzymał się stołu i zwiesił głowę...
- Jesteś tego pewny? Uwierz mi że to wielka sprawa! Nie mogę Cię wtajemniczać, ale od tego zależy wiele, bardzo wiele!
Andriej nie mógł uwierzyć że Syrjan odrzuca taką ofertę. W dodatku po odebraniu sporej sumy pieniędzy za dojście z oddziałem do Baru.
- Jestem pewny. Mam ważniejszą sprawę, dla mnie ważniejszą niż ta Zona i wszyscy stalkerzy razem wzięci. Poza tym zobacz co tu się dzieje. Jaki burdel. Jednego dnia jesteście atakowani z każdej strony, Powinność się rozpada tylko po to, żeby na drugi dzień wszystko nagle wróciło do normy. I nikt nie wie o co chodzi. Teraz jesteście osłabieni, a stalkerzy już nie darzą Was respektem. Pokazaliście że mogą Was rozgromić najemnicy w jeden dzień...
Andriej sczerwieniał na twarzy:
- My do k*rwy nie mamy transporterów! Nie mamy takiego wyposażenia jak mieli tamci! Myślisz że Wolność by się obroniła? Padła by szybciej niż my. Pewnie by uciekli bez walki!
Syrjan stał z niewzruszoną miną, tak jakby krzyki Powinnościowca nie robiły na nim wrażenia:
- Nie denerwuj się tak. Dzięki Andriej za zapłatę i za ten tydzień spędzony razem. Mimo wszystko dobrze było Cię poznać. Pamiętam o Twej ofercie. Jak już powiedziałem- na razie nie mogę jej przyjąć. Ale za jakiś czas... kto wie.
Syrjan odwrócił się, złapał mocno SVD i wyszedł poza teren Baru. Andriej uważnie go obserwował, wciąż ciężko oddychając.
- Za jakiś czas może być za późno...
Kolejne tak dobrze znane Powinnościowcom uderzenie buta o but. Stalker w kombinezonie zasalutował przed dowódcą. Ten stał przy stole, studiując uważnie mapę. Nie zwrócił uwagi na przybyłego, nie przerwał również cicho, prawie szeptem zwracać się do Andrieja i jeszcze jednego, stojącego bliżej ściany żołdaka w Egzoszkielecie.
- Tutaj nic nie ma. Po prostu nic! A przecież te mapy tworzone były po upadku Związku Radzieckiego.
Dowódca Powinności, zrzucił mapę na podłogę. Leżało na niej już kilka innych. Zaczął wskazywać palcem nową.
- O! Tutaj coś jest, ale jedyna różnica jest taka, że jak sami widzicie w miejscu gdzie TO powinno być, nie ma drzew. Żaden budynek nie jest tutaj uwzględniony. K*rwa...
Dowódca podniósł głowę znad stołu, i spojrzał na przybyłego stalkera.
- Słucham- rzucił ozięble.
- Admirale Pokrow, melduję że pierwszy zwiad już jest.
- To czemu od razu nie mówisz że przyszli! Dawaj tu ich.
- Admirale... oni nie przyszli. Przyniesiono ich. Z 10 stalkerów 7 umarło, a 3 jest... niedysponowanych.
- Co k*rwa znaczy niedysponowanych?
Na twarzy stalkera dało się dojrzeć zmieszanie. Dobrze wiedział że admirał nie lubi kiedy coś idzie nie po jego myśli.
- Nie ma z nimi kontaktu. Pomieszało im się w głowach. Jedni co chwilę mamroczą pod nosem, inni patrzą cały czas przed siebie, gdzieś w dal. Nic do nich nie dociera. Ale odbierając polecenia jak dzieci, jak się im powie żeby podeszli to zrobią to, nic więcej.
Admirał jeszcze bardziej nie rozumiał co się dzieje.
- Jak zginęli inni?
- Sami się zabili! Każdy przeładował broń i się zastrzelił!
- A co z drugim zwiadem?
- No właśnie oni przyprowadzili tych którzy przeżyli.
- Przyprowadź kogoś od nich. Ale już!
- Tak jest!
Pokrow spojrzał na dwóch towarzyszących mu stalkerów. Również i oni wydawali się nic z tego nie rozumieć.
Syrjan spojrzał zaspanymi oczyma na kolbę swej broni. Słońce świeciło mu mocno po oczach. Wstał pośpiesznie, zwinął śpiwór i napił się wody. Zastanawiał się czy przyda mu się jeszcze PDA, skoro wraca już do domu. "Tak na wszelki wypadek" pomyślał, po czym wyciągnął z plecaka małą, blaszaną skrzynkę. Po boku miała licznik, a na wieku miniaturowe baterie słoneczne. Podpiął kabelek pod PDA. Plecak oparł o ścianę przystanku i położył się. Delikatne, wiosenne powietrze owiewało mu twarz. Chciał nacieszyć się ostatnimi chwilami w Zonie. Spojrzał na zegarek.
"Godzina powinna wystarczyć. A później w drogę"
Jeszcze wieczorem planował być w pociągu do rodzinnego miasta. Rozmyślał co zrobi kiedy przyjedzie.
"Najpierw do domu, tak. Muszę przeprosić Marikę. Ale napewno wybaczy, przecież zdobyłem pieniądze na leczenie. Co by jej tu... białe róże! Tyle czasu już jej nie kupowałem białych róż. A przecież tak je lubi..."
Drzemkę przerwał pisk urządzenia ładującego PDA. Syrjan poderwał się z ziemi, rozglądając dookoła. Niebo nadal było bezchmurne. Żadnego ruchu w zasięgu wzroku. Tylko delikatnie kołysząca się trawa na wietrze. Syrjan uwielbiał taką harmonię. Odpiął PDA, schował cały sprzęt do plecaka, upewnił się że dobrze przylega do pleców i ruszył w drogę, ze swoim karabinem w ręku.
Admirał Pokrow, Andriej i trzeci stalker siedzieli na zapadającej się, zdezelowanej wersalce. Popalali fajkę wodną, więc pomieszczenie było dość mocno zadymione. Do pokoju wszedł stalker w standardowym kombinezonie Powinności. Zasalutował po czym zdjął maskę. Dowódca kiwnął głową:
- No stalkerze. To opowiadajcie.
- Tak jest! Starszy szeregowy Iwanko, dowódca Drugiego Zwiadu. Zgodnie z rozkazem poszliśmy w stronę miejsca Y. Droga prowadziła przez las, więc trzymaliśmy się asfaltu. Kiedy byliśmy jakieś 500 metrów od celu, droga się urwała! Po prostu w jej miejscu była sama ziemia, a po około 50 metrach znów był asfalt. Nie widziałem celu ponieważ dalej droga zakręcała, i widok przysłaniała linia drzew. W miejscu gdzie nie było drogi, ziemia była dziwna, jakaś taka ciemniejsza niż zwykle, poza tym ciągnęło się to aż pod drzewa, i wchodziło między nie. Tam gdzie był pas tej ziemi, drzewa były bez liści, a trawy w ogóle nie było! Oprócz tej urwanej drogi było jeszcze coś- na jej końcu, po obu stronach jezdni wbite były tabliczki. Zawierały one ostrzeżenie...
- Jakie ostrzeżenie?- przerwał mu admirał.
- Już mówię. Zapisałem je na kartkę.
Stalker wyjął z kieszeni pognieciony papier. Rozwinął go, po czym dodał:
- Mam czytać?
Pokrow spojrzał na towarzyszących mu stalkerów, po czym kiwnął twierdząco głową. Zdający relację stalker odchrząknął, po czym przeczytał na głos:
- Stalkerze! Za tym znakiem znajduje się Brama Jaźni. Zawróć! Nie znajdziesz tu nic prócz śmierci.
Po tych słowach zapanowała cisza. Admirał wyjął ustnik sziszy z ust, i spojrzał na towarzyszy.
- Że co k*rwa?
- Stalkerze! Za tym znakiem...
- Ja wiem co tam było napisane! Ale o co w tym wszystkim k*rwa chodzi?
Iwanko miał jeszcze bardziej zmieszaną minę.
- Również nie wiedzieliśmy o co chodzi. W związku z tym zdecydowaliśmy, że Pierwszy Zwiad przejdzie ten dziwny pas ziemi, a kiedy dojdą do drogi, my ruszymy za nimi. Zajęliśmy pozycje ubezpieczające, a chłopcy z pierwszego zwiadu weszli na ziemię. Po około kilku metrach część z nich zaczęło się uskarżać na dziwne uczucie, jeden mówił że to koniec, że wszystko nie ma sensu. Kiedy byli mniej-więcej 15 metrów od nas zaczęły się krzyki i płacz. Ci którzy od początku skarżyli się na samopoczucie, popełniali samobójstwo! Inni bili się po głowach, ściskali je kurczowo krzycząc bez przerwy. Wszystko trwało tylko chwilę. W końcu i oni padli na ziemię. 4 zostało przy życiu, jednak jeden w konwulsjach, krzycząc i wijąc się zmarł po chwili. Pozostali trzej leżeli, mamrocząc coś i patrząc przed siebie. Zaczęliśmy ich wołać, krzyczeć żeby przyszli. Więc zaczęli się czołgać w naszą stronę. Powoli, ale dotarli do nas. Wróciliśmy czym prędzej do Baru...
Nikt nic nie odpowiedział. Admirał siedział wpatrzony przed siebie.
- Jak na jakimś k*rwa filmie.- wyszeptał...
Syrjan szedł chodnikiem wzdłuż bloku. Szare, wielkie blokowiska- spuścizna socjalistycznej przeszłości. Kilka okien pootwierało się.
"Stare k*rwy. Do kina byście poszły a nie szukacie sensacji na osiedlu" pomyślał o swoich sąsiadkach. Dziwnie się czuł w spodniach jeansowych i samym podkoszulku. Bez płaszcza, obciążających jego barki ołowianych płytek, ciężkich glanów i spodni bojówek czuł się jak nagi. W dodatku w ręku nie mógł dzierżyć swej ulubionej broni. Wiernego przyjaciela którym nie raz ratował własną skórę. W końcu znalazł się przed drzwiami klatki "C". Mocniej ścisnął bukiet białych róż. Za szybą zauważył Pijawkę- okropne bydle wysysające z ludzi ostatnie soki. Pijawka otworzyła mu drzwi, i powiedziała "Dzień dobry". Syrjan zdziwił się, gdyż ta stara jędza nigdy nawet słowem się do niego nie odzywała.
- Dzień dobry pani Sacharow- odpowiedział sąsiadce.
"Żeby taka szmata się ze mną witała? Takich dziwów nawet w Zonie nie widziałem. Coś jest nie tak..."
Rzucił okiem do skrzynki na listy. Cała była zapełniona. Syrjanowi się to nie spodobało, Marika zawsze codziennie sprawdzała korespondencję. Kiedy był na pierwszym piętrze był już trochę zdyszany. Zawsze kiedy wracał z Zony opadał z sił, w dodatku miał na plecach ciężki bagaż. Z góry, powoli schodził jego sąsiad, podpierając się o barierkę, oraz drugą ręką trzymając laskę.
"No nie. Ten sk*rwiel pewnie znowu będzie pier*olił że na pewno byłem w więzieniu, tylko się nie przyznaje."
Kiedy Syrjan przechodził koło staruszka, ten poklepał go po ramieniu, i szepnął cicho:
- Witaj Syrjan.
Były już stalker nie odpowiedział. Ruszył pospiesznie na 3 piętro. Chciał znaleźć się już w objęciach Mariki. Nie zdążył jednak wsadzić klucza w drzwi. Same się otworzyły. Uśmiech na twarzy zniknął szybko, gdy zamiast Mariki zobaczył swoją teściową.
- Szybko przybywasz na pogrzeb. Szkoda tylko że on był już 4 dni temu.
Dopiero teraz zauważył że jego teściowa cała ubrana jest na czarno.
Wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Co się stało?
- Ty się pytasz co się stało? Ty chamie! Tyle czasu Cię nie było. Nie było Cię kiedy umarła Twoja córka, a Marika tak Ciebie potrzebowała! Chciała się z Tobą skontaktować! Próbowała dodzwonić się do tego całego Saszy, ale nie odbierał. Ona tak Ciebie potrzebowała!
Jego teściowej głos załamywał się coraz bardziej. Łzy zaczęły ściekać jej po policzkach.
- Czekała na Ciebie! Czekała! Dzień przed pogrzebem otruła Twoją drugą córkę, a sobie podcięła żyły! Boże, przecież to taki grzech! Taki grzech...
Próżnia. Cały świat dookoła Syrjana zasysał się w jego stronę, zapadał...
- Przecież ona za to trafi na wieczne potępienie, moja własna córka!
Próżnia. Półki, ściany, obrazki i żyrandol. Wszystko się rozpadało, zwalało na Syrjana.
- A ja tak się o nią modlę! Moja biedna Marika. Ty bydlaku!
Próżnia. Syrjan spadał...
- Zawsze jej powtarzałam że nie powinna z Tobą być. Że nie zasługujesz na taką kobietę jak Marika!
Spadał coraz niżej, i niżej. A końca tego upadku wciąż nie było...
- Nie chcę Cię więcej widzieć! Zostań sobie w tym domu. Ale nie usłyszysz już Mariki, nie usłyszysz śmiechu dzieci. Zostań w tej pustce tak jak ja siedziałam do czasu aż się pojawisz!
Wciąż leciał, wciąż spadał. Wszystko dookoła zrobiło się ciemne, mroczne...
Podniósł plecak który spadł z jego ramion. Zarzucił go na plecy i wybiegł z mieszkania. Słyszał płacz swojej teściowej. Jakaś ciekawska sąsiadka wyszła na klatkę. A Syrjan zbiegał na dół, przeskakując po kilka stopni naraz.
W tym miejscu licznik Geigera zawsze dawał o sobie znać. Tylko on- Syrjan znał to miejsce. No i Sasza, ale przecież jego już nie ma wśród żywych. Trzeba było szybko przebiec, by nie przyjąć zbyt dużej dawki promieniowania. Zrobił więc to. Po chwili był już na drugiej stronie niewidzialnej bariery. W oddali zauważył stary, podniszczony wagon kolejowy. Był w Zonie. W swoim domu...
Mały chłopiec wracając do domu ze sklepu zauważył leżący na chodniku bukiet białych róż. Podniósł go, zadowolony że sprawi swojej mamie miły prezent.
Ostatnio edytowany przez
saku, 14 Maj 2010, 00:52, edytowano w sumie 1 raz
Człowiek pozbawiony wyboru między dobrem a złem staje się maszyną...