Wszystkie wydarzenia i zbieżność z osobami z tego foruma jest przypadkowa. A jak ktoś tego nie ogarnia to:
PONIŻEJ KOWURODZICA MADE BY VOLDI. KOZACZKI STAWIAĆ MU ZA PRZERÓBKE SMYKI
AKT I
:
WAWEL, POKOJE PAŁACOWE, EKSLUZYWNA SIŁOWNIA KRÓLA WŁADYSŁAWA KOWEŁŁO
Władysław Kowełło w ciszy ćwiczył swe muły, kiedy drzwi otwarły się i do pomieszczenia wszedł Glikolen – królewski kronikarz. Kowełło lekko zirytowany tym, że ktoś przerywa mu trening, zgromił go wzrokiem, po czym odłożył hantle. Otarł ręcznikiem swe boskie ciało i spytał:
- Co cię sprowadza mój drogi Glikolenie? Co jest takiego ważnego, że przerywasz mi ćwiczenia? Czy stało się coś? - Wybacz Panie, ale sprawa jest bardzo pilna. Przybyli emisariusze krzyżaccy. Przynoszą wieści od samego Ulricha von Wolandgena. - Niech wejdą – oznajmił Kowełło zdziwiony przybyciem posłów. – Zawołaj ich Glikolenie. - Tak, Panie – odpowiedział kronikarz opuszczając pokój.
Chwilę później do Sali ćwiczebnej wkroczyło dwóch posłów – Graf Atikander herbu Krwawa Bambaryła oraz młodszy brat zakonny Pangius.
- Gud myrning Władysławie Kowełło, królu Pylski. Przysyła nas Wilki Miszcz Krzyżacki w sprawie niebywale wyżnej i delikatnej. Jak zapewne wisz, na Żmudzi wybuchło powstanie, które wzniecił Imperator Sowitold. Pan nasz, Ulrich von Wolandgen jest z tego powodu bardzo nierad i zamirza stłumić zamiszki. Wielki Miszcz przysyła nas z pryśbą, abyś Panie pozystał nyutralny w tyj kwestii i pozwylił, aby Zakon sam ryzwiązał sprawę buntu. Jako dywód przyjaźni Wielki Miszcz ofiaruje ci te oto kalendyrze.
Kowełło przyjął podarki nie obejrzawszy ich. LA i tak nie będzie, na ch*j mi kalendarze… Jakaś gra o zombi, to co innego… Dezeodoranty się z tym za długą już pie*dolą, żeby to ujrzało światło dzienne – pomyślał, zastanawiając się, co odpowiedzieć posłańcom. Długo dywagował, ważył słowa, lecz odpowiedź mogła być tylko jedna: Polska musiała wesprzeć Żmudź, a tym samym sprzeciwić się Zakonowi.
- Niestety, ale nie mogę obiecać, że Polska pozostanie neutralna, jeśli Zakon zaatakuje Litwinów. To mój ostateczna odpowiedź. Przekażcie ją Wielkiemu Mistrzowi. - Stając po ich stronie narazicie się Zakonowi… - Jeśli tak Ulrich stawia sprawę… - Zrozumcie Panie, że taka decyzja spowoduje, że spadnie na was gniew krzyżacki. Przemyślcie to jeszcze. Kara za pomoc Żmudzinom będzie straszliwa. Wasze miasta spłoną, wasze kobiet i dzieci… - Dość! – przerwał Pangiusowi Kowełło. – Macie czelność przychodzić do mojej luksusowej siłowni i grozić mi i mojemu ludowi? Zginiecie za to! Glikolenie, zawołaj kata! - Panie, to szaleństwo!!! Wielki Mistrz zetrze was na pył, jeśli nie wrócimy przed zmrokiem! - Szaleństwo??? To jest stalker.pl!!! – ryknął Władysław wypychając potężnym kopniakiem Pangiusa za okno. – Przekażcie Wielkiemu Mistrzowi, że Polska wypowiada Zakonowi wojnę w trybie natychmiastowym – oznajmił Kowełło zwracając się do Atikandera. – I zabierz stąd tą rybę ściekową, zasyfi mi cały dziedziniec.
Atikander nie odezwał się nic. Opuścił pałac zabierając ze sobą zwłoki brata Pangiusa udając się do kwatery Wielkiego Mistrza w Trollborku.
AKT II
:
TROLLBORK, SALE NO-LIFIENIA, KOMNATA naku*wiania W SRAJRIMA
- Bladź! – powiedział Ulrich, kiedy pod biurkiem coś eksplodowało, a ekran monitora zgasł. Wolandgen spojrzał ostrożnie pod stolik, aby stwierdzić, że kolejny zasilacz w tym miesiącu stał się wspomnieniem. - Panie, co się stało? – zapytał Alchomikus, który do tej pory pucował Cifem kartę graficzną w kącie sali. - To samo, co zawsze… - odpowiedział zrezygnowany Mistrz. – Skopcił się zasilacz. I to w najważniejszym momencie… - Łączę się w bólu z Tobą panie, ale czyż nie pora poprosić o pomoc profesjonalistów, niż samemu grzebać… - zaproponował nieśmiało nadworny ekspert krzyżacki ds. multimediów. - Ale po, co? Dam sobie z tym radę sami Alchomikusie. Muszę jeszcze trochę poczytać…
Ulrichowi nie było jednak dane dokończyć zdania. Drzwi do komnaty otwarły się z hukiem i do pomieszczenia wszedł Atikander niosąc na rękach zwłoki Pangiusa. Oczy Wolandgena zrobiły się wielkości dojrzałej pięciozłotówki, kiedy ujrzał ten widok. Usiadł na fotelu i gorzko zapłakał. W sali zapadła cisza. Po pięciu minutach Mistrz odezwał się wreszcie:
- Kto to zrobił?! - Kowełło… Wyrzucił go z okna niczym dysydenta praskiego… - odpowiedział Atikander łamiącym głosem. - Spójrzcie, jak zmasakrowali mi syna. – powiedział Ulrich zaciskając pięści. – Zapłacą za to!!! Alchemikusie zbieraj wojsko,, ruszamy zetrzeć na pył polskie robactwo. - Panie, a czy nie byłoby dobrze wysłać tam do nich kogoś na przeszpiegi? Zawsze to lepiej wiedzieć, co przeciwnik planuje… - Dobrze, wyślijcie tam jakiegoś kowunistę. Proponuję Wunderwafla. Niech sprawdzi, co się wyprawia w polski obozie. I niech ktoś pójdzie do piwnic przesłuchać szpiega, może coś z niego wyciągniemy. - Tak Panie, zaraz wyślę tam grafa Ksiondzmanna. Wszystko z niego wyciśnie...
PIWNICE ZAMKOWE
- Wiesz, kim jestem marna istoto? – zapytał Krzyżak zakutego w kajdany jeńca. – Zwą mnie Ksiądz – oznajmił graf nie czekają na odpowiedź. A wiesz, dlaczego? - Nie – odrzekł Kasjusz z Bałut. - Przydomek taki otrzymałem, bo każdy, kto miał ze mną do czynienia, prędzej, czy później, wyspowiadał mi swoje grzechy. I z tobą też tak będzie. Wyśpiewasz mi wszystko, co wiesz na temat Kowełły i jego planów. Gdzie zamierza uderzyć, ile ma wojska, gdzie trzyma zapasy. - Nic nie powiem. Choćbyś mnie kołem łamał. - To się jeszcze okaże. A na koniec, jak już z tobą skończę, każe ci wyłupić oczy szynkarzu, abyś nigdy więcej nie przeczytał już żadnej gazety polskiej. I, co ty na to? - Nie… - odpowiedział więzień. - Błagaj o litość! – rzekł Krzyżak i przystawił ucho, aby lepiej usłyszeć, jak szpieg polski prosi o życie. - Nie zesraj się – dokończył Kasjusz i splunął Ksiondzmannowi w twarz. Polski nigdy nie zdradzę!
AKT III
:
SALA MIERZENIA TEMPERATURY NA GRAFIE I PROFESIONALNEGO WYCINANIA OTWORÓW W OBUDOWIE PLAZMĄ W WARUNKACH DOMOWYCH.
- Ulrichu, zdaje mi się, że wrócił nasz szpieg, Wunderwafel. Jestem niezmiernie ciekaw, jakież to informacje pozyskał od swoich kowunistycznych przyjaciół na temat niecnych planów Kowełły – oznajmił Atikander pochłoniętemu w pomiarach temperatury Wielkiemu Mistrzowi. - Ach, Wunderwafel… Tak, poproś go. Niech zda raport…
Parę minut później do jednej z sal zamku w Trollborku wkroczył emisariusz wraz z nieznanym Wolandgenowi osobnikiem. Wunderwafel ukłonił się nisko i rozpoczął swą opowieść.
- Mistrzu, do obozu polskiego dostałem się bez jakichkolwiek problemów zgodnie z moimi przewidywaniami. Dopomógł mi w tym mój przyjaciel, niejaki Szarlej. Pokręciłem się trochę tu i tam, i dowiedziałem się niezwykle ważnej rzeczy. Król Kowełło planuje zaatakować nas znienacka od tylca i szykuje swoje główne ramię ataku od strony Ukrainy. - Miły Boże! – krzyknął Wolandgen. - Tak wiem, to zdradziecki plan tak jaki i warn z dupy, ale lepiej, że posiadamy takie informacje teraz. Dzięki temu możemy stworzyć plan obronny i zapobiec klęsce. - A niby jaki? - Spokojna twoja rozczochrana. Wracając z Ukrainy przejeżdżałem przez Siedlce i tam spotkałem Lejdi Margarytę, która zapoznała mnie z niejaką Chytrą Babą z Radomia, dzięki której radom obmyśliłem genialny plan. - To ta, co zapierdoliła trzy napoje Zbyszko z wigilijnego stołu? - Dokładnie. Wracając jednak do rzeczy, plan jest następujący. Aby przerwać atak, do spotkania wojsk musi nastąpić niedaleko elektrowni atomowej w Czarnobylu. Tylko tam, i tylko 15 lipca. To nasza jedyna szansa. - Dobrze, ufam ci bezgranicznie. Niech i tak się stanie. Powiedz mi jeszcze, kim jest nieznajomy, który z tobą przybył? – zapytał Wolandgen głaszcząc swojego psa obronnego Wafen SS –Kudłatka. - Panie, mówią na mnie Tomasz z Gimbusowa. Jestem do twoich usług. - Wunderwaflu, kogoś mi przyprowadził? To jest ten Szakal, co dałem za niego taką furę pieniędzy? To jest ten debeściak? Miałeś pozyskać kwiat rycerstwa zakonnego i najlepszych jakich znajdziesz rycerzy zaciężnych, a ty mi tu sprowadzasz jakiegoś gim… Eeee, szkoda gadać… - Mistrzu, nieprawdą jest jakoby, że Tomasz z Gimbusowa nam się nie przyda. Oni i jego najemnicy to prawdziwe młode wilki… - Młode wilki powiadasz? A, co oni ku*wa mogą? - No, na przykład je*nąć trolling, zmienić se nicka, przyjąć na klatę bana… - Niewiele to , ale nomżesz omżesz niech będzie od bidy. - Panie – odezwał się nieśmiało Tomasz – posiadam też umiejętność blokowania podwójnego facepalmu Kowełły… - Zuch chłopak, o to mi chodziło. Atikanderze, znajdź mu jakieś legowisko i daj mu trochę strawy. - Tak Mistrzu. - A, jest jeszcze jedna sprawa. Wunderwaflu postaraj się sprowadzić jeszcze jakiś rycerzy. Może Katofaszystę, albo brata Zdzicha ze Lublina. Jakiś zaje*iście mocnych zawodników. Kowełło pewnie też zbierze zacną ekipę. Musimy mieć najlepszych…
AKT IV
:
PRYPEĆ, OBÓZ WOJSK KRZYŻACKICH, 14 LIPCA 1410 R.
- Wunderfwaflu, jak idą przygotowania do bitwy? Czy wszystko jest w porządku? – zapytał Wolandgen robiący ostatni obchód swych wojsk przed decydującą potyczką. - Wszystko idzie wspaniale Mistrzu. Tomasz z Gimbusowa ćwiczy swych najemników, graf Xiondzman udziela ostatnich rad jeździe konnej, czekamy też na Katofaszystę i księcia Xenomorfa. Plan ataku opracowaliśmy perfekcyjny, jeszcze tylko małe poprawki nasienie brat Pejntbal i możemy ruszać na Kowełłę. - Niech Pejntbal skończy swą pracę, nie przeszkadzajmy mu... Udamy się do namiotu dowodzenia w stosownym momencie. Tymczasem chciałbym zobaczyć, czego dokonał graf z konnicą.
Piętnaście minut później Ulrich i Wunderwafel obserwowali z zapartym tchem, jak raz po raz jazda ściera w pył ustawione makiety ćwiczebne pod okiem grafa. Widok był imponujący. Xiondzman niczym Kantor dyrygujący falami zgrabnie zarządzał swymi siłami, co chwilę musztrując któregoś z jeźdźców.
- Ogień ma być na każdym biegu, bo będziecie na mułach jechać w natarciu! Nie obijać się ku*wa!!! – krzyczał właśnie zdenerwowany graf, kiedyż to Mistrz wraz z Wunderwaflem zeszli ze wzgórza, aby lepiej przyjrzeć się zmaganiom rycerstwa. Nie dane im było jednak porozmawiać z Xiondzmanem, gdyż na horyzoncie pojawiła się znajoma sylwetka. - Panie, mam wrażenie, że chyba jedzie ku nam nie kto inny, jak brat Zdzicho ze Lublina na jakimś wielce zabawnym koniu. - Nie mylą cię twe oczy Wunderwaflu. Istotnie to on. Poznaję po rowerze, który dźwiga na grzbiecie to dziwne zwierzę.
Kuc Zdzicha z wolna kroczył w dół kotliny, gdzie odbywały się ćwiczenia. Nieśpieszno mu było powitać Wielkiego Mistrza. Zdawało się, że rosnąca wszędzie trawa była zdecydowanie bardziej mu interesującą, niż spotkanie z Ulrichem von Wolandgenem, który był mu zupełnie obcy.
- Zdzisławie, choć nie mogę uwierzyć, cieszę się, że żyjesz i chcesz dołączyć do nas w walce ze złym Kowełłą. Myślałem, że straciliśmy cię na zawsze po wydarzeniach z czasu wielkiej powodzi w 1408r. Władysław wydał na ciebie wyrok za podtopienie polskich wsi i skazał na wieczną banicję… Myśleliśmy, że dorwały cię jego sługusy i zakatowały na śmierć… - Śmierć jest niczym wobec bólu życia. Życie straszliwie ssie, i to nie tylko paukę atika, czy wora dezowora… Medytując w grobowcu… - Bracie Zdzisławie, czy brat się dobrze czuje? Mam wrażenie, że brat chyba konsumował jakieś niedozwolone substancję… - Wolandgenie, dajże spokój… Grzyby to nie narkotyk, to stan umysłu. Zresztą matka nie wie, że ćpię. Popatrz ty lepiej, jakiego sobie naraiłem kucyka. Jaka grzywa, te kopyta… - Nomż. Piękny kuc... Wybacz, ale wzywają mnie obowiązki, dlatego proszę dołącz do ćwiczeń i nie dawaj reszcie tych swoich małych łakoci…
Podczas, gdy Ulrich prowadził konwersację ze Zdzisławem, brat Pejntbal ukończył swój szatański plan i wysłał gońca, by odnalazł Pana. Kiedy wszyscy byli już w komplecie, nadworny strateg rozpoczął objaśnianie taktyki:
- Będzie tak: Na początek trzeba je*nąć taki trolling, żeby Kowełło zesrał się ze strachu na mizeriowo, i dlatego na pierwszy ogień idą oddziały Tomasza z Gimbusowa. Na bokach będą go wspierali: Katofaszysta oraz książe Xenomorf. Jakieś mięcho armatnie musi być. Za nimi ruszy regularne wojsko pod wodzą brata Zdzisława, który, mam nadzieję, do jutra się ogarnie i przestanie bredzić. Po bokach wspierać nas będzie jazda, która rajdami będzie nękać boki Kowełły. Jako wsparcie – tu Pejntbal wskazał na Atikandera – czouki na wysokim tierze. – Paliwa mam full, jak będzie trzeba dokupi się złotą amunicję. - Jaką złotą amunicję? – żachnął się czoukista. – Normalną rozdupcę szeregi Kowełły. - Złota, czy srebrna, srał to pies – przerwał Wolandgen. – Jak będzie trzeba to będziesz nawalał z platynowej. Musimy zgnieść i zdeptać Kowunę – powiedział Mistrz zaciskając ze złości pięść. – Czy to wszystko? - Tak Panie. Plan uważam za doskonały. Nic dodać, nic ująć. - Świetnie! - powiedział Ulrich całując w czółko swego analityka. – Zawsze wiedziałem, że twoje teorie są genialne i jedynie słuszne. A zatem do jutra panowie. Jutro wielki dzień. Dzień mojej CHWAŁY!!!
AKT V
:
OBÓZ WOJSK POLSKICH, NAMIOT DOWODZENIA, DZIEŃ PRZED BITFOM
- Jak dobrze cię widzieć Sovitoldzie. Tyle czasu minęło, od naszego spotkania… Siadaj i rozgość się. Zaraz każę przygotować coś do jedzenia. Tymczasem opowiadaj, co nowego w państwie żmudzkim. - Stara bida milordzie. Co chwilę muszę rozstrzygać jakieś spory, blokować ustawy z dupy, chłodzić gorące głowy, które nie dość, że srają żarem, to jeszcze mają ból dupy. Słowem – nic nowego. - Wyczuwam multikonta… - Nie inaczej Panie, nie inaczej. Ale najgorsze są te genialne tematy i brak płacenia podatków. To mnie dobija… - Rozumie twoje problemy Imperatorze. Czy oni nigdy nie nauczą się, że za reklamę się płaci… I jeszcze te logi. Podwójny face palm nie jest w stanie wyrazić, co czuję… - Obiad podano! – przerwał dyskusję królewski kucharz stawiając na stole dwie misy ze strawą. Wkrótce do nich dołączyły kolejne i cały stół zapełnił się. Sovitold długo rozglądał się po zgromadzonych pysznościach, aż w końcu rzekł: - Władku, nie wiesz ty, gdzie podziało się mięso? Nie widzę też, żadnego winiaka, czy choćby miodu pitnego… - Nie ma. Weź sobie rybkę na parze z warzywami, albo duszonego bakłażana. Alkoholu też nie ma. To wszystko szkodzi. - Acha. To wiesz co, pójdę może sprawdzić wojska. Jakoś straciłem apetyt…
Wychodząc z królewskiego namiotu Sovitold sięgnął do kieszeni po telefon i wybrał z listy kontaktów: PIZZA. Po trzecim sygnale w słuchawce odezwał się miły damskich głos:
- Pizzeria słucham. - Dzień dobry. Imperator Sovitold kłania się nisko w pas. Chciałem zamówić pizzę… Jaką? No na pewno nie wegetariańską… Obojętnie, musi być dużo mięcha... Adres wyślę SMS-em. Do widzenia.
Książe Żmudzi nie uszedł może dwudziestu kroków, kiedy drogę zajechał mu wóz. Woźnica zahamował z trudem przed Imperatorem i ryknął:
- Z drogi durniu! Nie widzisz, że zaopatrzenie wiozę!
Imperator zmierzył go wzrokiem i rzekł:
- Mów natychmiast kim jesteś, bo każe cię wychłostać! Jestem Imperator Sovitold, książę Żmudzi! - Uh, uh... Przepraszam. Jestem tylko skromnym dostarczycielem chleba… - powiedział woźnica wskazując na wóz pełny bochnów. - Wyglądasz mi znajomo. Czy nie ciebie zwą Gandzia Martin? - Tak, Panie. - A gdzie podział się twój płaczący szef? - Umarł, jak forum… Zabili go źli bandyci… - nie dokończył Gandzia, gdyż rozpłakał się. - Święć Panie jego duszy – przeżegnał się Sovitold i ruszył dalej pozostawiając łkającego fryzjera.
ZBROJOWNIA WOJSK POLSKICH
- Trollololo, trollollo lo – podśpiewywał sobie zbrojmistrz odrdzewiając WD-40 kolejną zbroję przed bitwą, kiedy do namiotu wszedł król Władysław Kowełło. - Jak nasze zapasy? – zapytał w wejściu. - Mamy od groma broni, pancerzy i amunicji. Solidnie się przygotowaliśmy do bitwy Panie. - Wybornie. Rozdaj ekwipunek rycerzom. Chcę ich zobaczyć w pełnej krasie. - Panie, a czy ja też mogę wziąć udział w bitwie? – spytał nieśmiało pomocnik zbrojmistrza - De Bicher. – Zakupiłem na ta okazję nawet nowy pancerz i broń… Sam Doryjan mi ją załatwił… - Nie byłbym tego taki pewny. Dawałeś mu jakieś dukaty na ten cel? - Dwadzieścia monet… - To ić po swoje fanty do wokalisty Kiss. Doryjan wszystko przeje*ał wczoraj na koncercie, a dziś śpi skacowany i nie będzie z niego pożytku. Będzie znów po bitwie przepraszał, ale nic z tego. Tym razem się doigrał. Pójdzie na długi urlop… - Bladź! – skwitował Bicher. – Idem budzić tego durnia. Niech oddaje kabonę…
AKT VI
:
15 LIPCA 1410 R. ; OBÓZ WOJSK POLSKICH
Okrutny żar lał się z nieba, kiedy to do obozu polskiego przybył Atikander w towarzystwie dwóch posłów. Po krótkiej rozmowie z Glikolenem zażądał widzenia się z samym Władysławem Kowełło i widzenie takie było mu dane. Parę minut później z królewskiego namiotu wyszedł król polski ocierając swe spocone od wysiłków ciało ręcznikiem.
-Czego chcesz fajko Reksia? – zapytał znudzony Kowełło. – Poddać się chcecie, czy co? Za późno… - Wielki Ulrich Wolandgen przysyła mnie w innej sprawie... Chciałby przekazać wam te dwa oto nowe zasilacze, bo stwierdził, że boicie się bitwy i ukrywacie jak szczury w lesie. Może ten oręż sprawi, że nabierzecie wigoru i staniecie, jak mężczyźni do boju na otwartym placu – powiedział Atikander kładąc sprzęt na ustawionym na dworze stoliczku. - Panie, nie bierz ich. Są sssstare jak Doryjannn – syknął Glikolen z boku. - Stare, nie stare, przydadzą się. A gdzie jest Doryjan? – zapytał zdziwiony jego absencją Kowełło. - Kiss… - Ach, zapomniałem – zrobił podwójnego face palma Władysław. Brakuje jeszcze kogoś? - Pałdżek się nie odliczył. Egzamin na czeladnika ma… - Znam ja te egzaminy… Pewnie naku*wia w batelfilca albo jakieś ujowe samolociki ze betonu… No nic, będę sobie znaleźć jakiegoś innego mudżyna na posyłki na dzisiejszą bitwę. Glikolenie, choćmy jeszcze do lasu sprawdzić nasze wsparcie i jedziemy z tym koksem. Pora spuścić im tęgi wpie*dol!
CZERWONY LAS
Las mienił się bujną zielenią i złotymi promieniami słońca, które przedzierały się niczym sztylety przez miękką, zieloną i organiczną tkankę, jaką było jego listowie. Na jednym z kamieni pod omszałym drzewem siedziała postać. Pochylona czytała coś. Kowełło i Glikolen zbliżyli się do niej, lecz ta nie zareagował.
-Jak Łucznicy? – zapytał swą poddaną król polski. - Łucznicy? Właśnie czytam. To najlepsza część sagi o Thorgalu. Dalej było już tylko gorzej… - Nie o to pytam – powiedział Kowełło wskazując palcem komiks. – Pytam o nasze wsparcie. - A, wszystko w porządku. Żadnych problemów. - Świetnie. Bardzo liczę na was – powiedział Kowełło odchodząc. – Glikolenie, powiedz Lordowi Voldemortowi, żeby odpalił organy. Czuję krew… Niech poprowadzi nas do boju nasza zwycięska pieśń!!!
ŁĄKI PRZED CZERWONYM LASEM
I oto stanęły naprzeciwko siebie dwie wielkie armie. Armia polska pod wodzą Władysława Kowełły oraz wojska krzyżackie pod rządami Ulricha von Wolandena. Kiedy tylko rozbrzmiał pierwszy dźwięk organów, obie armie ruszyły. A w tle leciał Kowurodzica…
I zwarły się wojska w morderczym uścisku. Polacy pod wodzą Deliryka z Krakowa sprawowali się mężnie. Deliryk rąbał na prawo i lewo Krzyżaków swą buławą zwaną Obrońcą Wiary. Krew, flaki i kończyny latały wszędzie. Nie mniej waleczni byli rycerz Gimbarus i Mesz z Golkowic, którzy szerzyli straszliwe zniszczenie wśród szeregów wroga. Jazda polska również sprawiła się świetnie. Czouki Atikandera rozbito w pył niemal na początku bitwy. Po stronie niemieckiej cudów dokonywał Tomasz z Gimbusowa ratując raz po raz życie Wielkiemu Mistrzowi i chroniąc go przed licznymi atakami Kowełły, który sypał face palmami na lewo i prawo. Katofaszysta spalał szeregi polskie miotaczem, książę Xenomorf wprowadzał zamęt serwując, co chwilę lipne konfiguracje komputerów. Brat Zdzicho dziesiątkował za to polskich rycerzy kołem od damki. Jednym słowem – walka była zażarta i wyrównana. Nagle, z znienacka, na siły litewskie, jak grom z nieba, spadła krzyżacka konnica pod wodzą grafa Ksiondzmana. Zaskoczeni Żmudzini poczęli uciekać w panice osłabiając siły Kowełły. Szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę Krzyżaków…
TYMCZASEM NA POLU BITWY…
- Pomóż mi bracie Deliryku… Jestem ranny… – jęczał Mesz raniony okrutnie w pierś.
Zakonnik z Krakowa torując sobie drogę wśród ciżby krzyżackiej przebił się do rycerza z Golkowic osłaniany mieczem brata Gimbarusa. Nachylił się nad rannym, lecz skaleczenie było okrutne – pierś przebiła tajna niemiecka broń zwana Piórem za Dużo Kabony, w którą wyposażone były niektóre elitarne oddziały Katofaszysty.
- Obudź się Mesz. Ojczyzna cię wzywa! – krzyczał Deliryk policzkując rycerza. – Nie umieraj mi tu! - Ale po co? Przecież Ołowiany jest wydany, przecież z półek Empiku zniknął nakład, a recenzje są nienajgorsze… Nie ma dla mnie ratunku, widziałem strach w twoich oczach Deliryku… - Gimbarusie, szybko! Daj mu sznikersa, może to go postawi na nogi!
Brat Gimbarus sięgnął do kieszeni, by znaleźć remedium, lecz ruch ten okazał się błędem. W kieszeni był Mars, który nie mógł uratować Mesza, a moment dekoncentracji wykorzystał Tomasz z Gimbusowa. Widząc moment nieuwagi, gwizdnął polski sztandar. I choć Gimbarus zdołał go zabić, Tomasz przekazal wota polskie dalej swoim rycerzom. Polacy stracili sztandar. Pośród wojsk krzyżackich dało się słyszeć narastającą pieśń zwycięstwa:
- Gimbus Panem, gimbus królem, gimbus, gimbus….
AKT VII
:
OBÓZ WOJSK KRZYŻACKICH, 15 LIPCA ; 1410 R.
Wielki Mistrz Ulrich von Wolandgen z dumą przyglądał się, jak jego wojska dziesiątkują oddziały wroga. W ciszy napawał się zwycięstwem, aż do momentu, gdy jego wzrok przykuł siedzący na kamieniu Atikander, który płakał jak bóbr. - Moje czouki, buuuuu!!! Rozdupcyli mi je do imentu – łkała Krwawa Bambaryła. - Nie przejmuj się Atikanderze – szepnął Wielki Mistrz. – Czyż nie cieszy cię nasze zwycięstwo? Popatrz, Kowełło przybył tu, by nas pojechać w kakao, a tu suprise, kolczasy czopek w dupie!!! Czy to nie piękne? - Ale moje ujowe czouki, tyle pracy, tyle godzin… Buuuu!!! – zalewał się łzami Atikander. - Nie przejmuj się – pocieszał go Mistrz. – Nadejdzie nowy dzień, a nowy dzień, to nowe godziny nołlajfienia i nowe konto Premium. Odrobisz straty… - Panie, toż to muzyka dla moich uszu! – krzyknął zachwycony Atikander. - Pora na naszą najtajniejszą, z tajnych, broni. Pora przyzwać tego, którego imienia nie wymienia się głośno. Wciągnij sztandar na maszt! - Jeeezuuu!!! Nie myślałem szefie, że cię na to stać. Już się robi, choć ja byłbym bardziej bezwzględny. Już o szóstej rano wezwałbym monstrum… Ale w sumie lepiej późno, niż wcale…
Pięć minut później na wielkim słupie zawisnął sztandar. Widniał na nim wizerunek – Morda Caleba, która zwiastować mogła tylko jedno - sodomie i gomorię oraz śmierć. Podczas, gdy Atikander mocował sztandar do słupa, wezwany przez Wolandgena szaman z obrzyganą nogą – Ulman (ten, który potrafi się spakować na wyjazd do Czarnobyla w pięć minut w dwie kieszenie od jeansów) odprawiał rytuał przyzwania Przedwiecznego. Szaman, w tak szatańskie piosenki Lady Zgagi, palił stare skarpety i nowiuteńkie płyty z grami. I wreszcie spełniło się. Ziemia zadrżała, i przybył Przedwieczny – Cebulgodzilla. I ryknął, nim poszedł w bój:
- BLAAAADDDŹŹŹŹ!!!
A w tle leciało: Poker Real Caleb Face…
- Nu, nu, nu, nu, na, na, na, na, na… - To jest ta twarz… Dobrze ją znasz… - Nagrywanie, kopiowanie, przegrywanie i ściąganie, klonowanie, wypalanie…
OBÓZ WOJSK POLSKICH, 15 LIPCA ; 1410 R.
- Panie, zbudź się!!! – krzyczał Glikoloen do śpiącego w namiocie Kowełły. – Cały misterny plan w piz*u!!! Jadą nas Krzyżacy, jak pies burą sukę!!! Dostajemy wpie*dol!!! – ryczał radca szarpiąc śpiącego Władysława. - Przecież wszystko szło dobrze… - odpowiedział zaspany Kowełło. – To w czym rzecz? - zaje*ali nam sztandar! Ale, co gorsze, wezwali Cebulgodzillę. Przegraliśmy… - O ku*wa… A to kuktasy!!! Mamy plan B? - Jest tak źle, że zaraz zesramy się na mizeriowo. Plan B zawiódł. Zawiódł nawet plan C, którego nigdy nie mieliśmy. To koniec…
Kowełło w akcie desperacji je*nął trzykrotnego facepalma, ale nie mogło to uratować sytuacji. Było tragicznie… Wreszcie, blady ze strachu, sięgnął po słuchawkę czerwonego telefonu łączącego z Bugdomem. Telefon odebrał Bugalla44…
- Ratuj Bugalla!!! Jest gorzej, niż źle. Wezwali Cebulgodzillę… - Co ty mi Kowełło pierdo*isz! Nad wodą jestem, ryby biorą jak głupie, w torbie piętnaście kilo zanęty waniliowej i najnowszy Super Karp, a ty mędzisz o Cebulu. Data sobie radę, narta. - Nie!!! Nie rozłączaj się. Dam ci wszystko, tylko ratuj nas! - Dobra. Wysyłam wam moje dziecko – Bugatroida, rządźcie się.
Godzinę później, na pole walki dotarł robot wysłany przez Bugallę44. Potrzebował jednak obsługi. Szybko zdecydowano, że za jego sterami zasiądzie znawca Czarnobyla i spec od zwiadu i ujowych fot – Kanthyr. Potężno cielsko kierowane ręką ludzką ruszyło szybko z kopyta i wkrótce na polu zmierzył się dwa giganty – Cebulgodzilla i Bugatroid. Niebo spłynęło purpurą, a nad walczącymi pojawił się napis:
FIGHT!!!!!!!!!! ROUND 1.
I starcie zaczęło się. Cebulgodzila atakował seriami z szurikena, który wysyłam mordercze legiony płyt CD i palił wszystko dookoła zamontowanym na czole laserem z najnowszej nagrywarki. Bugtroid odpowiadał logami w code i seriami wywaleń na pulpit, raz po raz wyprowadzając ciosy jak Khalidow. Zdawało się, że walka nigdy nie dobiegnie końca, gdy nagle Kanthyr oświadczył dowództwu:
- Matko boska, broń zacięła się!!! - Co się dzieję!!! – krzyczał rozpaczony Władysław. - Nie wiem, chyba zamek wypadł z obu giwer… Nie mogę atakować!
Kierowany prze Kanthyra Bugtroid chciał jeszcze coś przekazać dowództwu, lecz nie zdążył. Potężny cios Cebulgodzilli oszołomił go. Na niebie pojawiło się:
FINISH HIM. FATALITY!
Kolejny cios zdruzgotał szczękę robota. Bugtroid wydał ostatnie tchnienie i runął jak długi krzycząc:
JESTEM BUUUGGGIIIIIEEEMMMM!!!!
AKT VIII
:
OBÓZ WOJSK POLSKICH; 14 LIPCA 1410 R.
- To koniec… - powiedział Glikolen patrząc jak masywne cielsko Bugtroida upada na ziemię z hukiem. – Przegraliśmy szefunciu. Teraz foruma zaleją tabuny gimbusów, a my się będziemy tylko mogli temu biernie przyglądać… - Glikogenie, jest jeszcze wyjście, ale honor mnie nie pozwala na tak nieczyste zagranie, jaki jest wezwanie Kroma Dżuliana… - Honor, nie honor, chyba nie mamy wyjścia. Zresztą nieczyste zagrywki to nasza specjalność… - W sumie racja, wezwij Dżuliana.
Pół godziny później w namiocie dowodzenia pojawił się nadworny meteorolog. Ze skupieniem wysłuchał Kowełły, po czym orzekł:
- Plan jest jak najbardziej wykonalny Panie, ale muszę ostro namieszać w skryptach. Myślę, że to powinno podziałać, tylko musisz przekazać swoim rycerzom, że jak się zacznie Armagedon, to muszą spierda*ać i to chyżo, bo czasu będą mieli niewiele. No i trzeba liczyć się z tym, że jakieś straty wśród naszych też będą…
- Trudno, jeśli to jest ceną za zwycięstwo, to jakoś to zboleję. Odpalaj ten cholerny cyklotron. Niech się dzieje wola nieba…
POLE BITFY, 10 MINUT PO ODPALENIU CYKLOTRONU…
Kruki nisko krążyły nad głowami walczących, kiedy to ziemią wstrząsnęły złowieszcze spazmy, a niebo zdało się robić czerwone. Nikt nie rozumiał co się dzieje, do kiedy to Lord Voldemort nie zaczął ryczeć przez megafon zagłuszając totalnie dźwięki Kowurodzicy:
- Kod czerwony, kod czeeerrwonnny !!! Wszyscy spierdddaaalaaaać!!!!!! Emisja idzieeee!!!
Polskich rycerzy nie trzeba było namawiać do ucieczki. Jak jeden mąż opuszczali pole bitfy zostawiając na nim swój rynsztunek. Zdziwione oddziały wroga oglądały odwrót sił polskich nie mogąc zrozumieć, o co chodzi. Nawet sam Cebulgodzilla przystanął i przestał atakować nie mogąc zrozumieć, co się dzieje, do czasu, kiedy potężny piorun nie *%&@# go prosto w łeb smażąc mu kompletnie musk. Parę sekund później runął jak kłoda zabity czymś, co jak się później okazało, było Banhammerem. Śmierć giganta wywołała popłoch w szeregach wroga. Krzyżacy zrozumieli, że wpadli w zasadzkę, ale było już za późno, aby uciec przed emisją. Jeden po drugim padali jak muchy zabici przez promieniowanie i szalejące pioruny.
2 GODZINY PO BITFIE ; NAMOT DOWODZENIA SIŁ POLSKICH
- Kowełło, twoje zdrowie! – powiedział Sovitold wznosząc do góry puchar z winem. – Wygraliśmy!!! To twoja zasługa Panie. - Nie mnie dziękujcie, tylko Dżulianowi. To on nam uratował dupę… - Ale plan był twój. Poza tym, gdy nie wezwali Cebullgodzili to spokojnie byś sobie poradził. Z tej okazji weź tu sobie kawałek tej pysznej pizzy co zamówiłem. Możesz sobie chyba zrobić jeden dzień wyjątku od paszy… - Ja ze swojej strony – powiedział Krom – chciałbym powiedzieć, że atak był trochę pretensjonalny, ale później uciekaliśmy jak zawodowcy. – Idealnie zgraliśmy odwrót z emisją. Zabiliśmy cały plebs z Ksiondzmanem na czele. Chyba tylko jednemu takiemu w fioletowym płaszczyku udało się uciec, co tu te zasrane zasilacze przyniósł wczoraj. No i Wolandgen też zwiał, ale armię mu rozbiliśmy, także mamy go z głowy… - Czyli sukces jest kompletny? – spytał zadowolony Kowełło zacierając z radości ręce. - Tak Panie – oznajmił Glikolen. - W takim razie pozostało nam tylko grzebać i możemy wracać do Krakowa. - Grzebać? Nie rozumiem, gdzie grzebać? - W dup… Zmarłych ić grzebać. Chyba nie zostawisz naszych braci martwych na pastwę tych ptaszysk? - A, teraz rozumiem. To widzimy się za parę godzin, jak uporam się z całym tym syfem…
POLE BITFY
- Bladź! Ile tu trupów… Cały dzień zejdzie, żeby ich pochować. Trzeba się tego szybko pozbyć jakoś… Masz jakiś pomysł Gandzia Martin, co z nimi zrobić? - Tu niedaleko jest taka betonowa wanna z kwasem. - Genialnie! Powiedz grabarzom, żeby ich tam wrzucali. Ja nie mam czasu tu sterczeć. Przyszła mi nowa edycja kolekcjonerska… Zresztą, co ja ci się będę tłumaczył. Jak skończycie, to dajcie znać. A, i obszukiwać mi ich dokładnie i sprawdzać wszędzie, bo może mają poukrywane fajne fanty gdzieś bardzo głęboko…
16 LIPCA 1410 ; KILKA GODZIN PRZED WYJAZDEM KRÓLA POLSKI Z CZARNOBYLA
- Panie, nasz czas dobiega końca. Wszystkie sprawy załatwione, zwłoki pochowane… możemy wracać. Czy masz Władysławie jeszcze jakieś życzenia? - Sprowadź mi tu Jana Dżuzejkę. Zdaje mi się, że zleciłem mu wczoraj namalowanie obrazu upamiętniającego nasze zwycięstwo. - No i tu pojawia się problem… - Czemu? – zapytał Kowełło posępnym głosem. - Panie, ja bardzo przepraszam… - oznajmił Dżuzejko wchodząc do namiotu. – Płótno mi ukradli, farba się wylała… Ja chciałem, na czas bym… - Eee ku*wa… Niech Deliryk dokończy dzieło, bo nigdy ten obraz nie ujrzy światła, jak go będziesz robił…
OKOLICE PRYPECI…
- Widzisz Kudłatku, zwycięstwo mieliśmy w garści, ale los odmienił się i przegraliśmy – mówił Wolandgen smutnym głosem do swojego psa obronnego. – Jak ja wrócę do Trollborku… Takie upokorzenie… - Ulrychu, ja wiem żeś załamany, ale czy teraz, kiedy jest już po wszystkim, mogę wrócić do swojego prawdziwego pana? - Jak to? Przecież ja jestem twoim Panem… - Nieprawdą jest jakoby… Moim panem był zawsze Katofaszysta, który teraz podziewa się nie wiadomo gdzie. Muszę go odnaleźć, żegnaj! - I ty Kudłatku przeciwko mnie? Wszyscy obrócili się ode mnie… Skurwy*yny… Ić i nie wracaj, nie chcę cię znać zdrajco! - Panie, pora wracać. Już po wszystkim. Trzeba zacisnąć zęby i przyjąć porażkę z godnością – powiedział Atikander, który obserwował całe zdarzenie z boku. – Jakoś się to wszystko ułoży… - Myślisz? - Ja to wiem! - To co teraz w taki razie? - A co ma być? Czas na WOT!!!
EPILOG
:
TRAKT KRÓLEWSKI, 4 DNI PO BITWIE
Orszak Kowełły sunął z wolna drogą na Kraków. Pochłonięty rozmową z Glikolenem, Władysław, nie zauważał jadącego za jego prywatną karetą TIRA, aż do czasu, kiedy przeraźliwy sygnał klaksonu nie zmącił ciszy towarzyszącej procesji. Wzburzony król wyjrzał przez okno paszowozu, by ujrzeć jak jakiś łysawy typ łaja jego poddanych z kabiny ogromnej ciężarówki:
- Won sraluchy na pobocze! Całą drogę blokujecie! Jesteście gorsi od kierowców osobówek! - DJ Pierś??? - Kowunio??? Tylę lat... - Jak miło cię zobaczyć. Gdzieś sie podziewał, jak broniliśmy honoru foruma? - Jeździło się to tu, to tam... Po Polsce, Po Reichu... Gdzie zdążasz Władku? Może jedziemy w tym samym kierunku, to was zabiorę, pogadamy, bo trochę się śpieszę... - Do Krakowa jedziemy... - No to po drodze, wskakujcie!
Drzwi od kabiny otwarły się i Kowełło oraz Glikolen wsiedli do pojazdu. TIR ruszył, a Władysław pogrążył się w rozmowie z kierowcą. Godziny mijały, cieżarówka przemierzała kolejne bezdroża i lasy, kiedy zaczęło się sciemniać. Około godziny dwunastej w nocy drogę spowiła mgła tak gęsta, że nie dało się jechać. DJ Pierś postanowił zatrzymać wóz. Ku jego uciesze zauważył niedaleko drogi światła jakiegoś gospodarstwa. Ucieszony skręcił i chwilę póżniej samochód zatrzymał sie przed ogromną drewnianą bramą. Kierowca zatrąbił raz, potem drugi. Dopiero po trzecim klaksonie wrota otwarły się i ciężarówka wjechała na dobrze oświelony plac. Zaspany Kowełło popatrzał na otaczający go krajobraz i szepnął do stojącego obok Glikolena:
- Popatrz, prawie jak na folwarku Dr Van`a. Tylko drzewa tu jakieś inne... Popatrz na te pancerne brzozy... Widziałeś ty kiedyś takie? - Zaiste, jakieś inne są... - Witajcie! Jestem Szczygacz, właściciel tego miejsca - powiedziała postać, która do tej pory stała w cieniu i była nie widoczna dla trójki mężczyzn. - Co was sprowadza w moje skromne progi? - Przenocować chcieliśmy, bo mgła taka, że nie idzie jechać... - Czujcie się, jak u siebie w domu. Nie ma u mnie luksusów, bo preferuję wojskowy styl, ale ta oto stajnia może być wasz - powiedział nieznajomy wskazując stojący nieopodal budynek, poczym oddalił się. - Dziwny ten typ... Jakoś tak źle mu z oczu patrzyło... - stwierdził Władysław. - Choćmy spać, bo gnaty mnie bolą... - Nie wiem jak wy, ale ja głodny jestem - odpowiedział DJ Pierś i wyciągnął z samochodu butlę gazową i niewielki kociołek.
Chwilę później w garnku radośnie pyrtoliła potrawa z kapusty, a kierowca siedząc w kucki kołysał się nad nim niczym żołnierz Monolitu i nucił:
Kotku! Zrób to dla mnie dziś tu! Na laurowym liściu, na kiełbasie i na boczku...
- Glikolenie, widzisz to? Ale odpał ku*wa. Zaraz się położy na ziemi, albo będzie pływał na sucho... A propo, chcesz bigosu? - Daj spokój... Sraki tylko dostaniemy po tym jego wynalazku. Idziemy spać, niech sobie pitrasi...
O godzinie trzeciej, kiedy już wszyscy smacznie spali, drzwi do szopy otwarł się z hukiem i dało się słyszeć jakieś okrutne jęki, które zbudziły gości.
- Glikolenie, co to było? - Nie wiem, jakby jęki, czy wołanie o pomoc... To dochodzi jakby spod szopy, tak mi się zdaję... - powiedział Glikolen przystawiając głowę do podłogi. - O, jest tu nawet jakaś wajcha pod słomą Panie. Może ją pociągnąć...
Wajcha wprawiona ręką radcy skrzypnęła lekko otwierając ukryte w podłodze zejście, które prowadziło w dół, pod stajnię.
- Idziemy? - spytał nieśmiało Glikolen. - Jesteś pewny, że chcesz tam zejść? Ja bym jak najprędzej opuścił to miejsce... - Chodźmy. Musimy sprawdzić, co tu się wyprawia.
Mężczyźni zeszli po schodkach na dół i zaniemówili. Znaleźli się w podziemnym więzieniu. Kowełło rozejrzał się i w półmroku dostrzegł cztery cele. W pierwszej celi siedział na podłodze mężczyzna, który bawił się elektryczną kolejką z NRD. Nad celą widniał napis: Przemek PKP. Drugą celę zajmował, jak to z tabliczki było można było odczytać, niejaki Krissu. Wydziarany mężczyzna mamrotał pod nosem:
Świat za krat nie taki kolorowy By kochać Kowka znów miałem powód nowy Forum hardcorowe tak bardzo Mimo to gimbusy do tego się garną Stalker.pl spal to, na wyroki wyje*ane mieć nie warto...
Trzecią celę zajmował... Zdzichu. Zamknięty w klatce pedałował jak szalony na zablokowanym w dybach rowerze, który wyposażony był w dynamo, które generowało prąd, którym oświetlano folwark. Oprócz roweru, w celi, były jeszcze dwa stoły zastawione słojami z jakimś dziwnym proszkiem.
- Zobacz Kowke, jak Zdzicho marnie skończył. Bannhamer mu nie dał rady, a skonczył jako prądnica... Nawet grzyby mu zabrali i dali w zamian jakiś marny magnez... - Choć Glikolenie, idziemy, bo jeszcze nas usłyszy...
Czwartą celę zajmowało kilka osób. Kiedy tylko zobaczyli Kowełłę zaczęli jęczeć:
- Kowek, gdzie jest Oaza?! - Noe, powiedz gdzie jest Noe. Gadaj Kowuniu! - Czemu panie F nie działa??? Czemu mi nie chcesz pomóc Panie... Czemuś mnie opuścił... - Tak, mam na imie Tak. Tak, tak, tak... A może NIE???
- Glikolenie, spierdalajmy stąd! Ci wszyscy ludzie przerażają mnie, a najbardziej ci z ostatniej klatki. Jak wrócimy do Krakowa każ z Biedrony wyj*bać wszystkie gry. Wyślij tam najlepiej Wejwa, on to skutecznie wykona i spacyfikuje niepokornych, którzy już gry posiadają. - Podobaja wam się moje okazy? - odezwał się głos z tyłu.
Władysław i Kowełło obrócili się. W przejściu stał Szczygacz, który trzymał za kaptury dwóch osobników płci męskiej trzymających się za ręcę. Na jego twarzy malował się obłęd. Obok Szczygacza stała butla z gazem... I wreszcie Szczygacz odezwał się:
- Skoro odkryliście mój sekret, to zrobię wam taką apokalipsę jakiej sobie nawet święty Jan nie wyćpał! Tylko momencik, bo mnie z deka napie*dala woreczek... Poczekajcie chwilę, skoczę po jakieś leki... - oznajmił właściciel i opuścił więzienie. - Co robimy Kowke? - zapytał Glikolen. - Jak to co? Spierdzialamy!!! Mam dosyć całej tej menażerii...
*** KONIEC ***
POSŁOWIE:
Opowiadanie zostało zakończone. Część 9 (Epilog) kończy ten jajcarski projekt, który uważam za definitywnie zamknięty. Ze swojej strony powiem, że nie spodziewałem się aż takiego zainteresowania. Tekst został napisany na bazie pewnego pomysłu, który powstał w głowie, ale który nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego. Gdyby nie Gizbarus, nie ukazałby się na forum. To on i pewna rozmowa na SB gdzie zapodawał niezłe pomysły była zapalnikiem. Wtedy postanowiłem wrzucić 1 część tekstu nie licząc na większe zainteresowanie. Z 1 cz. zrobiło się 8 Chciałbym podziękować również Voldiemu za stworzenie Kowurodzicy, dzięki której ten poryty utwór stał się jeszcze bardziej monthy pythonowski. Pragnę podziękować również pozostałym osobą za wsparcie oraz Kozaki, na które nie liczyłem, a które daliście bezinteresownie jak wyraz docenienia tego utforu (jeśli to tak można nazwać ). Dziękuje również Administracji za to, że projekt nie wylądował w koszu oraz wszystkim za to, że wzięli utwór na miękko i się nie rzucali. W końcu trochę jaj nikomu nie zaszkodzi. Na tym kończymy podziękowania i mam nadzieję, że zobaczymy się przy następnych (bardziej ambitnych) opowiadaniach, na które pomysły są, ale nie ma czasu ich przelewać na papier .
Ostatnio edytowany przez KOSHI 14 Lip 2013, 19:19, edytowano w sumie 18 razy
Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Co to qurwa jest?! WTF?! Żeś teraz to wymyślił ^^ Podoba mi się, uśmiałem się z Urlicha i Kowełła. Czekam na ciąg dalszy.
CPU:i7 7700GPU:Gigabyte RTX2060 SuperRAM:16GB DDR4PSU:Be-Quiet 750W Ludzie wierzą w to, że system zmieni sytuację w miastach... kiedyś wierzyli, że Ziemia jest płaska.
To pierwszy post jaki przeczytałem na tym podforum w całości. Arcydzieło.
"kowunio jest stalkerem ubranym w sweter ochronny "wschód słońca" szukającym artefaktów w zonie szczecińskiej legenda głosi, że zdołał ominąć korki i dostać się do centrum - żyły złota" Wheeljack