przez DeWitt w 02 Lut 2014, 18:55
Rozdział V
Kordon
Dymitr wystawił głowę z gęstych krzaków. Rozejrzał się szybko i schował się znów do zarośli.
-Tutaj mnie już chyba nie zobaczą - pomyślał bohater ślamazarnie wyczołgując się z roślin.
Otrzepał i tak już sztywne od brudu spodnie i spojrzał na swoje kieszenie.
-Wypadało by coś zjeść - wyszeptał do siebie Stalker wyciągając z dużej kieszonki paczuszkę owiniętą plastikową folią.
Rozdarł folię rękoma i wyciągnął paczkę. Drugą ręką sięgnął do kolejnej sakiewki i wyjął scyzoryk.
Rozciął opakowanie i wyciągną z niej czerstwy chleb i kiełbasę. Oderwał dość duży kawał i wcisną do buzi zagryzając wędliną.
-W domu lepiej jadałem, bez wątpienia. - pomyślał Dymitr zjadając resztę.
Schował scyzoryk i spojrzał się na drogę prowadzącą w głąb Zony.
-No to co, idziem.
Przeciągnął się poprawiając automat na plecach i ruszył do przodu.
Bohater nie zwracając uwagi na niepogodne niebo, i zimny - mimo lata - wietrzyk, maszerował z towarzyszącym mu wesołym humorem, mimo zdarzeń, których uświadczył parę godzin temu. Aleja się skończyła, Dymitr wszedł bez wahania w szereg zabudowań splądrowanych już przez tutejszych szabrowników. Większość budynków było wykonanych z cegieł, w niektórych miejscach skruszonych z niewiadomego powodu. Gdzieniegdzie zburzone przez czas i towarzyszących mu ludzi drewniane budynki, z których została kupa drewna i innych surowców budowlanych.
Miasteczko nie było zbyt obszerne, więc Stalker szybko wyszedł z niego nie oglądając się za siebie.
Powoli zza radioaktywnych chmur wyłaniało się słońce. Cisnęło swoimi żółtymi promieniami w Zonę i brudną od przeciskania się między krzewami twarz Dymitra, i znów zgasło. Bohater nie zwracając zbytniej uwagi na zaistniałą pogodę szedł drogą dalej. Podnosząc głowę trochę wyżej Stalker dostrzegł leżący na ziemi otwarty plecak i rękę trzymającą go. Wyglądało to dziwnie, bo ręka nie ruszała się, a komu chciało by się cały czas tak leżeć?
Dymitr podbiegł truchtem do plecaka i już miał mówić:
-Co ty koleś tak leż-ż..sz... - ujrzał bowiem wyrwaną rękę trzymającą twardo plecak, a kilka metrów od niej piach był "pokolorowany" na bordowy kolor, na nim porozrywane kończyny, jelita i inne. Nad flakami wirowała, kolorowa kulka, przyciągając niektóre rzeczy. Bohater nie przyglądał się temu zbyt długo, zabrał plecak, do którego wciąż podczepiona była ręka. Usiadł na poboczu, wciąż nie wierząc co zobaczył. Wziął plecak na kolana i złapał za dłoń.
Krzyknął jednocześnie wyrzucając rękę za siebie. Wziął głęboki wdech i otworzył plecak. Znalazł, do połowy pełną manierkę, menażkę, kilka nabojów do jakiegoś karabinu, zepsute PDA i pojemniczek z czymś dziwnym w środku.
Dymitra najbardziej zainteresowała rzecz w pojemniku.
-To musi być jakichś artefakt. - pomyślał Dymitr dokładnie przyglądając się mu.
Był brunatny i poskręcany. Bohater schował pudełko do plecaka, i zamknął go.
Wzdychnął, gdy nagle...
-Hej!
Stalker przestraszony obcym głosem wturlał się na środek drogi.
Ujrzał starszawego, posiwiałego pana ubranego w kombinezon "Świt" z elementami maskującymi. Na plecach miał zawieszoną jakąś broń. Był dziwnie uśmiechnięty.
-Coś ty za jeden, co?! - wykrzyczał Dymitr leżąc wciąż na ziemi.
-Jestem łowcą. Usłyszałem jak jakichś koleś się wydarł i po prostu przyszedłem tutaj przeszukać ciało głupiego kota, a tu proszę - żywy człowiek, pha-ha! - wykrzyczał nieznajomy człowiek
-Jestem Władimir - powiedział podając bohaterowi rękę. Zaprowadzę Cię do Kordonu, bo widzę, że kolejny kociak nam się trafił, haha!
Bohater wstał mówiąc:
-Jestem Dymitr.
-Dobra, to zasuwamy do Kordonu.
Bohater wcześniej podnosząc plecak ruszył posłusznie za Władimirem.
Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka. - Józef Stalin