wiem, wiem, multipost... ale wydaje mi się, że tak będzie czytelniej, więc robię to z pełną premedytacją;]
____________________________________________________________________________________________
nie wszystko złoto... co promieniuje...Rozdział II - Rozmowa nad szpitalnym łóżkiem-Co z nim?
-Wyliże się. Większość to niegroźne rany postrzałowe. Nie stracił też jakoś strasznie dużo krwi. Może być porządnie osłabiony, ale ma kosmicznego farta, że skończyło się to tylko tak. Szybko udzieliliśmy mu pomocy i za kilka tygodni będzie w stanie ruszyć znowu w Zonę.
-Czy mogę z nim porozmawiać doktorze?
-Wszystko zależy od niego, czy będzie na siłach. Jak nie widzę żadnych przeciwwskazań.
-Dziękuję za to co pan zrobił.
-Tja... ja go załatałem, a pan go przesłucha i pewnie skończy się jak zwykle kulką w łeb... wielka mi wdzięczność za moją pracę
-Złamali nasze prawo, muszą ponieść konsekwencje jeżeli nie mają naprawdę dobrego wytłumaczenia
Jedyne co pamiętał odkąd Michaił odtworzył do niego ogień, to nie kończące się pasmo bólu. Podobno został trafiony kilka razy, ale były to niegroźne postrzały ramion i brzucha i wszystko będzie w porządku. Ciekawe, czy to prawda, czy tylko go pocieszają. Pomimo środków znieczulających podanych podczas operacji ciągle czuł niesamowity ból, którego źródło ciężko było określić, bo promieniował na całe ciało. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było całkiem spore, były w nim trzy wejścia, po jednym na każdej kolejnej ścianie, a wzdłuż jedynej pozbawionej drzwi stała ogromna szafa z jakimiś preparatami. Tuż obok tej szafki stało łóżko na którym leżał, właściwie to była leżanka szpitalna, a na stole nieopodal leżały różne narzędzia chirurgiczne. Wszystkie ułożone w idealnym porządku, gotowe do kolejnej operacji. Tuż nad jego głową zwisała resztka żyrandola, jednak pozbawiony był wszystkich kloszy, żeby żarówki dawały mocniejsze światło. Było to chyba jednak zrobione tylko dla żartu, bo z 6 żarówek tylko 2 się świeciły, jedna była stłuczona, a trzy pozostałe jeśli były kiedykolwiek wkręcone, to musiały się chyba wybrać na spacer. Dopiero teraz zauważył stojącą w najdalszym kącie pokoju dwójkę ludzi. Rozmawiali o czymś ściszonymi głosami. Właściwie rozmawiali o kimś i nawet wiedział chyba o kim, w końcu ciągle sie na niego patrzyli. Jednego pamiętał. To on go zoperował, wyciągnął mu kulki z ciała. Był to jakiś lekarz, ubrany w kitel, który kiedyś był biały, teraz jednak ciężko było rozpoznać pierwotny kolor. Sam mężczyzna był starszym jegomościem w okularkach i ze śmieszną białą bródką oraz całkowitą łysiną na głowie. Najbardziej niesamowite było jednak jego spojrzenie. Dziwnie głębokie i spokojne. Jakby nic go już nie mogło zaskoczyć, jakby widział w życiu już wszystko. Drugi mężczyzna był wysokim, postawnym facetem dobiegającym może do czterdziestki, a może nawet był młodszy. Ubrany w egzoszkielet swoim widokiem musiał wzbudzać podziw innych. Kiedy zauważyli, że na nich patrzy doktorek wyszedł z pomieszczenia, natomiast ten w egzoszkielecie podszedł do łóżka.
-Witaj wśród żywych Andriej. Mówią na mnie Widmo i jak może słyszałeś dowodzę Nową Zoną. Złamaliście razem z tym drugim jeden z najistotniejszych punktów naszego regulaminu, więc przykro mi, ale będę musiał Cię przesłuchać. Im szybciej wyjaśnimy tą sprawę tym lepiej. Lepiej dla Ciebie. Czy jesteś w stanie teraz ze mną porozmawiać?
-A mam jakiś wybór? - powiedział nieco słabym głosem Andriej
-Masz, ale nie jest on zbyt ciekawy. Ktoś w tej chwili przesłuchuje...
-Michaiła...
-Michaiła, zgadza się. Jeżeli zrzuci on całą winę na Ciebie, a Ty nawet nie spróbujesz przedstawić swojej wersji to możesz mieć duże problemy. Dlatego powiedz mi całą prawdę o tym co spowodowało, że stanęliście jak jacyś durnie na środku bazy i zaczęliście do siebie mierzyć?
Znałem Michaiła od kilku lat. Można powiedzieć, że pracowaliśmy razem. Byłem patologiem i badałem obiekty przywiezione przez wojsko z Zony, a on służył w jednostce w której pracowałem. Miałem kiedyś dość nieprzyjemną przygodę w jednostce, podpadłem wojsku. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły, gdyby jednak nie Andriej, to prawdopodobnie opalałbym się teraz przez kraty gdzieś na Syberii. Gdy jednak zaczęła się moja podróż do Zony (choć jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy) był paskudny listopadowy dzień. Wiało, lało i ogólnie szlak człowieka trafiał na samą myśl o opuszczeniu ciepłego i cichego schronienia w laboratorium. Na szczęście nie musiałem tego robić. Żołnierze właśnie wnosili do laboratorium i rzucali na kupkę w kącie kolejną partię obiektów z zony. Spokojnie założyłem kombinezon ochronny. Takie były wymagania. Przy badaniu każdy musiał nosić kombinezon, w końcu wiadomo co to zwłoki miały w sobie, co sprawiło, że została z nich tylko kupa mięsa? Poprosiłem żołnierza, który właśnie wnosił kolejne zwłoki, aby rzucił je prosto na stół. Rozpocząłem oględziny ciała, kiedy nagle coś zapikało w kurtce człowieka na stole. Rozejrzałem się czy nikt inny tego nie usłyszał, a następnie sięgnąłem do kieszeni i szybko przełożyłem do kieszeni fartucha znalezione PDA.
-Wladimir, muszę sobie zrobić przerwę, nie najlepiej się poczułem - powiedziałem do znajomego przeglądającego kilka stołów dalej wnętrzności jakiegoś snorka i pieczołowicie notując wyniki autopsji na jakiś papierach.
-oka, tylko wyź wryć szybko, coby się tryp nie zaśmirdzał
-spoko, zresztą one i tak śmierdzą jak cholera, więc co za różnica?
Wladimir jednak tylko odmachnął ręką. Za cholerę nie wiem czemu tak dziwnie mówi, ale nigdy w to nie wnikałem. W tej jednostce każdy miał jakieś swoje tajemnice, a przekonałem się na własnej skórze, że im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Pognany ciekawością zamknąłem się w swoim gabinecie i zacząłem przeglądać PDA. Był tam pamiętnik, prawdopodobnie prowadzony przez trupa przy którym go znalazłem. Mówił bardzo dokładnie o tym jak się dostał do Zony i co tam znalazł... wyobraź sobie artefakt, który w odpowiednich warunkach tworzy inne artefakty... po dogłębniejszym zbadaniu go stanowiłby nie kończące się źródło artefaktów... pomyśl, jakie to możliwości... pomyśl, jakie to pieniądze... Decyzja była prosta - wyruszam do Zony w poszukiwaniu tego artefaktu. Wiedziałem jednak, że samotnie mi się nie uda. Znałem tylko jedną osobę której ufałem na tyle żeby jej powiedzieć o moim planie, a do tego mieć nadzieję, że się do mnie przyłączy. Kilka minut później byłem już w koszarach, i rozmawiałem z Michaiłem na temat moich planów. Nie bez oporów, ale się zgodził do mnie dołączyć. Kolejnym krokiem było załatwienie transportu do zony. na szczęście w PDA było nazwisko kontaktu, który może umożliwić przebycie Kordonu bez większych problemów z wojskiem. Człowiek ten, który w późniejszych wpisach pojawiał się jako Bankier, podobno w każdą drugą środę miesiąca kontaktował się z profesorem radiologii na uniwersytecie kijowskim. Znalezienie tego profesora w dobie internetu nie sprawiło mi żadnych trudności, teraz trzeba było tylko czekać na drugą środę miesiąca i zobaczyć z kim się ten profesor spotka. Zawsze była szansa, że tego dnia będzie miał mnóstwo spotkań z różnymi ludźmi, ale liczyłem, że stalkera da się rozpoznać nawet w tłumie jeśli się go spodziewa. Nie myliłem się.
______________________________________________________________________________________________
Dlatego, że jest mi tak wygodniej piszę to opowiadanie dalej na własnej stronce
http://www.shadow-stalker.blog.onet.plzainteresowanych zapraszam:)